Hiszpanie, jako naród, latają od ściany do ściany. Albo jest świetnie, albo fatalnie. Stany pośrednie nie istnieją. Przekonywali się o tym praktycznie wszyscy bohaterowie reprezentacji, na czele z medalistami mundiali czy Euro – Fernando Torresem, Ikerem Casillasem, Sergio Ramosem czy Davidem Villą. Każdy z nich był pod ostrzałem, każdego chciano wyrzucać z kadry, ale żaden nie miał tak bardzo pod górę jak Alvaro Morata.
Ten miły, dobrze wychowany chłopak jeszcze kilka dni temu był wyzywany od najgorszych. Dziś jest narodowym bohaterem. Mecz z Chorwacją rozpoczął od zmarnowania stuprocentowej sytuacji, a kilkadziesiąt sekund później bramkarz Unai Simon popełnił fatalny błąd i nagle to rywal prowadził 1:0. Ale później dotarliśmy do dogrywki. W niej golkiper swoimi paradami utrzymał zespół przy życiu, a napastnik zdobył bramkę na 4:3 i rozpoczął akcję zakończoną piątym golem dla La Roja, zostając bohaterem kraju, który postawił na nim krzyżyk.
Morata to prywatnie jeden z najmilszych facetów w reprezentacji Hiszpanii. Dziennikarze lubią go za otwartość i szczerość. On w język się nie gryzie, także wtedy, gdy za każdym razem musi odpowiadać na pytania o wątpliwą mentalność. Ale, jako piłkarz, szczególnie lubiany na Półwyspie Iberyjskim nie jest. Kibicom nie spodobało się na przykład, że opowiadał o przywiązaniu i do Realu, i do Atletico (grał w obu ekipach). Napastnik trafił na celownik i został uznany za jedynego winnego już przed startem Euro. Wygwizdywanie go rozpoczęto w towarzyskim starciu z Portugalią (0:0) i kontynuowano w meczu ze Szwecją (0:0). W obu spotkaniach Morata zmarnował stuprocentowe okazje i musiał słuchać przyśpiewek jak "Que malo eres" ("Jak słaby jesteś").
– To, czy piłka wpada do siatki, decyduje, czy znajdziesz się na okładkach, czy cała Hiszpania obrzuci cię gównem – w ten sposób Morata opisywał sytuację, w której się znalazł. Ale po meczu ze Szwecją, w którym piłka do siatki nie wpadła, kraj zmienił podejście do napastnika. W mediach rozpoczęła się nagonka na tysiące fanów, którzy wydawali setki euro (bilety kosztowały od 60 do 185 euro), by móc wygwizdać napastnika, a także na krytykę w mediach społecznościowych. Dziennik "MARCA" na okładce dał zdjęcie Moraty i informację, że na mecz z Polską wyjdzie Alvaro i 13 tysięcy osób, które będą go wspierać. Luis Enrique na konferencji prasowej wyjął kartkę i zaczął wyliczać, że w historii reprezentacji Hiszpanii tylko Villa miał lepsze liczby i że żaden z obecnych najlepszych napastników w Europie nie miał tak dobrych statystyk. Ale co z tego, skoro krzywda została już wyrządzona?
Kibice przestali wygwizdywać Moratę, uspokoiła się nagonka w mediach, piłkarza na każdym kroku wspierali koledzy z kadry, a selekcjoner wystawiał go od pierwszej minuty w każdym meczu. Ba, w starciu ze Słowacją (5:0) nawet wybrał go do wykonywania jedenastki. Ale Alvaro ją zmarnował. A potem udzielił wywiadu radiu COPE, o którym mówił cały świat sportu. – Może kiedyś byłbym wkur..., ale dziś czuję się dobrze i jestem bardzo szczęśliwy – przekonywał na starcie rozmowy. Można o niej powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że od Moraty biło w niej szczęście.
– Rozumiem krytykę za to, że nie strzeliłem gola. Może rzeczywiście nie wykonałem swojej pracy tak, jak powinienem. Wkur... mnie to, że zagram źle. Po meczu z Polską nie spałem przez dziewięć godzin – ujawnił piłkarz. – Ale chciałbym, by ludzie postawili się na moim miejscu. By byli człowiekiem, który otrzymuje groźby, któremu życzy się śmierci dzieci... A gdy dojdzie do tragedii, powiedzą, że byłem dobrym chłopakiem. Wkurza mnie, że żona i troje naszych dzieci słuchają różnych obelg. Idą na stadion w koszulkach z nazwiskiem "Morata" i słuchają wyzwisk. Tak nie może być! – grzmiał Morata.
– To sprawa tak poważna, że powinna trafić w ręce policji, która powinna podjąć twarde, ostre kroki – przekonywał Luis Enrique, zwracając uwagę na problem związany z hejtem, który coraz mocniej dotyka świat futbolu. W lutym w Sport.pl opisywaliśmy, że Anglicy ruszyli na wojnę z hejtem. Trudno stwierdzić, by ją wygrywali, szczególnie gdy zobaczymy wyniki raportu z badań przeprowadzonych przez "The Guardian" wraz z fundacją Hope not Hate.
W trakcie trzech grupowych meczów Anglików na Euro do piłkarzy i trenera wysłano ponad dwa tysiące obraźliwych wiadomości na samym Twitterze. Ludzie czepiali się wszystkiego, od sportu, przez ubiór, na podejściu do klękania i wspieraniu walki z rasizmem kończąc. I choć Twitter czy inni giganci mediów społecznościowych zapowiadają działania ograniczające rozpowszechnianie hejtu, to na okrągłych słowach się kończy. – Dotarliśmy do sytuacji, w której znormalizowaliśmy hejt wylewający się każdej sekundy przez wszystkich 365 dni w roku – twierdzi Sanjay Bhandari, szef organizacji Kick It Out, działającej na rzecz wykluczenia rasizmu ze świata futbolu. I nietrudno się z nim zgodzić, bo każdy, kto zmierzył się ze zmasowanym hejtem, w tym autor tego tekstu, słuchał haseł w stylu: "Ale o czym ty mówisz? Przecież wystarczy wyłączyć telefon". Albo: "Z czego ty robisz problem? Nie patrz w komentarze". Ale to nie takie proste.
– Musiałem wyrzucić telefon do drugiego pokoju – nie ukrywał Morata. – Jeszcze kilka lat temu bardziej bym się tym przejmował – nie ukrywa napastnik, który od kilku lat współpracuje z psychologiem. Joaquin Valdes, psycholog ze sztabu Luisa Enrique, pomaga mu wyzbyć się strachu przed lataniem czy nauczyć się odcinać od wirtualnej rzeczywistości. Ale czy to możliwe w obecnych czasach, gdy dostęp do mediów społecznościowych jest tak prosty?
– Zaszliśmy o krok za daleko – twierdzi Koke, a sam Morata podkreśla, że krytyka krytyką, ale że najtrudniej jest dla niego zrozumieć, iż futbol przekłada się na życie jego najbliższych. Oczywistym jest, że, jako przystojny mężczyzna, wielki piłkarz i milioner, żyje w uprzywilejowanych warunkach. Ale to nie sprawia, że omijają go wszelkie problemy świata codziennego. Dalej jest mężem, ojcem trójki dzieci i normalnym facetem zmagającym się z problemami życia codziennego. – Jestem atakowany częściej niż inni. Miałem dwie opcje. Zamknać usta i się wyciszyć albo skonfrontować się z krytyką i wyjść do mediów – mówił Morata w COPE, nie pozostawiając wątpliwości, która opcja bardziej mu odpowiadała.
Podczas Euro Moratę można było chwalić za wszystko, tylko nie za skuteczność. Strzelił gola z Polską (1:1) i nie był przyczyną kiepskich wyników Hiszpanów, ale to w nim kibice znaleźli sobie kozła ofiarnego. – Czasem wracam do domu i myślę: "Jak mogłem to spudłować?". To wpływa na mnie, jasne, ale też na obraz mojej kariery, bo ludzie oceniają mnie w prosty sposób. Strzelił gola? Nie? A zatem rozegrał chu... mecz – narzekał Alvaro na łamach "The Guardian", którego dziennikarz, Sid Lowe, w ESPN przypominał anegdotę z pierwszego etapu Moraty w Turynie.
"Gdy grali razem w Turynie, zapłakanego Moratę spotkał Gianluigi Buffon. Zasugerował mu, by nikt nie zobaczył go w tym stanie. I bynajmniej nie chodziło o to, by Alvaro tłumił swoje emocje. Ale by nikt nie mógł wykorzystać tego obrazka. Bo ludzie krzywdzą, nawet gdy nie zdają sobie z tego sprawy. Buffon sugerował, że Morata może być jednym z najlepszych na świecie, jeśli tylko poradzi sobie z mentalnymi wahaniami formy. I poza boiskiem był jego mentorem, pomagając mu radzić sobie z krytyką".
Hiszpanie, jako naród, mają tendencję do wielbienia tego, co swoje. Piłkarzy oglądają przede wszystkim w LaLiga. Zagranicznych rozgrywek nie włączają, bo i po co? Przy obecnej kadrze, składającej się z zaledwie 10 z 24 z graczy występujących w LaLiga, to problem. Bo nawet jeśli Dani Olmo, Cesar Azpilicueta czy wspomniany Morata będą błyszczeć w klubach, to i tak będą marginalizowani oraz oceniani wyłącznie na podstawie występów w kadrze. A te bywają nierówne, co najlepiej widać na przykładzie Moraty, piłkarza takiego jak kraj – chodzącego od ściany do ściany.
Alvaro to napastnik specyficzny. Gdyby oceniać go wyłącznie na podstawie pracy na rzecz drużyny w pressingu czy rozgrywaniu piłki, byłby jednym z najlepszych na świecie. Ma jednak problem z tym, co dla snajpera najważniejsze: ze zdobywaniem bramek. A to właśnie ten aspekt gry jest determinujący dla oceny napastników. Statystyki Hiszpana są bardzo dobre – w ostatnim sezonie w Juventusie miał 20 goli i 12 asyst w 44 spotkaniach, w kadrze ma w sumie 20 trafień w 43 występach – ale akurat tego piłkarza na podstawie liczb się nie da, bo strzela seriami. Sinusoidalnie. Gdy żre, wszystko przychodzi mu z łatwością. Gdy nadchodzi kryzys, napastnikowi pod bramką rywala nie wychodzi nic. Ale i to się zmienia.
Graham Hunter, hiszpański korespondent UEFA, przed poniedziałkowym starciem zadawał pytanie, które podsumowywało i Moratę, i reprezentację Hiszpanii: "Czy są oni na tyle mocni psychicznie, by poradzić sobie z problemami i wygrać Euro 2020?". I choć po meczu z Chorwacją trudno określać La Roję jako faworyta Euro, to jednocześnie trudno wątpić w mentalną siłę tej drużyny. I jej bohatera, Alvaro Moraty.