To nie jest Robert Kranjec. Bo Słoweniec aż sześć ze swoich siedmiu zwycięstw w Pucharze Świata odniósł na skoczniach do lotów. To nie jest Martin Koch. Bo Austriak wygrał w Pucharze Świata pięć konkursów, z czego aż cztery na tych największych skoczniach, na których przecież starty są tak rzadko. Ale Piotr Żyła to też lotnik, jakich mało. W jego przypadku liczby nie mówią wszystkiego - on na mamutach wywalczył jedno ze swych dwóch zwycięstw w PŚ i trzy z 17 podiów. Za to wszystko mówi nasz mistrz świata. I wszystko mówią ci, którzy świetnie go znają.
- Na skoczniach do lotów Piotrek czuje się jak ryba w wodzie, bo on się na nich bawi. Nie tyle walczy o miejsca, co po prostu czerpie ogromną radość z latania - mówi Jan Szturc, trener, który uczył Żyłę skakać.
Fachowiec z Wisły przez kilkadziesiąt lat wyszkolił mnóstwo chłopców, a w ostatnich latach również trochę dziewcząt. I nigdy nie trafił na kogoś tak nastawionego jak Żyła. A przecież jest odkrywcą talentu Adama Małysza.
- Piotrek zawsze był pierwszy do wszystkich ćwiczeń na przełamywanie lęku. Wyglądał na chłopaka, który po prostu niczego przełamywać nie musi - mówi Szturc. I opowiada ze szczegółami takie historie, których słuchanie może wywołać dreszcz strachu. - Chodziliśmy do ośrodka dla niepełnosprawnych w Wiśle i tam wychodziliśmy na balkon na wysokości pięciu metrów. Chłopcy przechodzili za barierkę, na deskę, którą im wystawiałem. I z tej belki wyskakiwali w pozycji, jaką skoczek przyjmuje w locie, żeby tak spaść na gąbki i materace. Piotrek od razu leciał na klatkę, głowę i brzuch, a nie na nogi. Zawsze do końca był ponapinany, wytrzymywał jak trzeba - mówi Szturc.
Nic dziwnego, skoro do takich wyskoków nastoletni Żyła przygotowywał się już jako kilkulatek. Robił to, skacząc w zaspy z dachu stodoły swoich rodziców.
- On od najmłodszych lat chodził też na 10-metrową wieżę na basenie w Wiśle i skakał z niej na główkę. A to naprawdę wymaga dużej odwagi - mówi Szturc. - Albo inna historia: Piotrek długo biegał na nartach. Chyba do 16. roku życia. Jak już pobiegał, to odwiedzał mnie na położonym 500 metrów od trasy wyciągu, który prowadziłem. Wjeżdżał sobie na tych biegówkach na samą górę stoku i skakał salta, piruety, śruby, gwiazdy - co tylko wymyślił on, albo co tylko ktoś mu zaproponował. A wszystko lądowane telemarkiem! Oczywiście troszkę nart połamał, ale to była czysta radość patrzeć na te ewolucje. Po dwie godziny się tak bawił.
Bawić się nie przestał nigdy. Kilka lat temu w rozmowie ze Sport.pl opowiadał o zakładach, jakie przyjmuje i zwykle wygrywa, realizując różne ekstremalne wyzwania. A czy z kimś przegrał? - Może z prezesem Tajnerem. W zeszłym roku [chodzi o rok 2015] byliśmy w Dubrowniku, płynęliśmy statkiem. Był wysoki, miał z 10 metrów. Prezes powiedział, że jak wykręcę półtora salta, to i on pójdzie. Jak można się było nie zgodzić? Skoczyłem, no i prezes pokazał klasę. Miał technikę lepszą od mojej, też wykręcił półtora salta. Wszystkich zadziwił, tylko nie mnie. Myśmy się wychowali na tym samym basenie w Wiśle, tam była wieża, z której można było skakać z trzech, pięciu i 10 metrów. Po skakaniu na skoczni skakało się do wody. Wiedziałem, na co go stać - opowiadał Piotrek.
Zabawa jest kluczem do zrozumienia najnowszej wersji Piotra Żyły. Drugim kluczem. Bo pierwszym jest praca. - Ważne były dwa elementy - ciężka praca i dobra zabawa. Ich połączenie dało rewelacyjny efekt. Ciężko pracowałem od dawna, a teraz umiałem się też świetnie bawić. I takie podejście dedykuję ludziom, którzy chcą osiągnąć różne cele. Myślę, że czasami łatwiej to zrobić, gdy się super nastawi, gdy się podejdzie do czegoś tak, że to może być fajna zabawa - mówił nam w Oberstdorfie, po tym jak niespodziewanie został gwiazdą MŚ.
Tam popracował i pobawił się znakomicie. A teraz, przed finałem sezonu w Planicy, nie chciał rozmawiać. Bo koncentruje się na pracy. Znów kumuluje w sobie energię, znów będzie szedł na full gaz i będzie się zmieniał jak Power Rangers.
- Szkoda, że Piotrkowi trochę zabrakło szczęścia. Mógł mieć w Oberstdorfie trzy medale - mówił nam trener Michal Doleżal, oceniając cały występ Żyły (złoto na skoczni normalnej, 4. miejsce na dużej i brąz w drużynie z najwyższą indywidualną notą w konkursie). - Ale trzeba jeszcze wykorzystać jego full gaz - dodawał, gdy pytaliśmy o małą Kryształową Kulę.
To ostatnia rzecz do zdobycia w kończącym się sezonie. Przez całą zimę konkursów lotów w Pucharze Świata nie było. Grudniowe MŚ w Planicy nie liczyły się do jego klasyfikacji. Wszystko rozstrzygnie się teraz, w trzech indywidualnych startach - w czwartek, piątek i niedzielę (na sobotę zaplanowano drużynówkę).
Żyła ze świetną życiówką 248 m, mistrz świata z Oberstdorfu z dużej skoczni z życiówką i zarazem rekordem globu 253,5 m Stefan Kraft, Robert Johansson, który w Oberstdorfie wywalczył srebro na dużej skoczni, a w lotach ma drugi najlepszy wynik w historii, czyli 252 m - to ludzie, którzy w najbliższych dniach na Letalnicy powinni walczyć o zwycięstwa. A jeśli jury pozwoli, również o rekord świata.
Do tego grona na pewno dołączyć może Halvor Egner Granerud, pechowiec mistrzostw świata. Norweg dopiero niedawno wrócił z Oberstorfu, gdzie spędził 14 dni w izolacji po pozytywnych testach na covid. On w Planicy odbierze dużą Kryształową Kulę, bo w całym sezonie Pucharu Świata był zdecydowanie najlepszy.
A czy Żyła na koniec podkreśli, że to był też najlepszy sezon dla niego? Cztery lata temu w Planicy rozmawiałem z Żyłą przed konkursami na koniec wówczas najlepszej zimy w jego sportowym życiu (zdobył brąz MŚ w Lahti indywidualnie i złoto w drużynie, a do tego był drugi w Turnieju Czterech Skoczni).
Gdybyś na koniec miał do wyboru - 230 metrów i same "20" za styl albo rekord Polski, ale delikatnie podparty po lądowaniu, to co byś wybrał? - pytałem. - Wiadomo, że drugą opcję! - śmiał się Żyła.
- A zwycięstwo w konkursie czy rekord świata?
- Oj, nie wiem. Trudno tak gdybać. Na pewno długi skok cieszy ogromnie. A zwycięstwo? W sumie już kiedyś wygrałem, he, he, he.
Wtedy Żyła miał jedno zwycięstwo w Pucharze Świata - z 2013 roku, z Oslo. Dziś ma jeszcze wygraną z lotów na Kulm sprzed roku. I tę najświeższą, z MŚ w Oberstdorfie. W Niemczech on się w wygrywaniu medali rozsmakował. Po czwartym miejscu w drugim konkursie indywidualnym był bliski płaczu, że nie zmieścił się na podium, a najdłuższy skok dnia (z zegarkiem w nagrodę) nie bardzo go pocieszył.
To dowód, że Żyła dojrzał (a jeszcze lepszym były te wszystkie jego wypowiedzi: Piotr nie stracił fantazji i humoru, ale pokazał, że potrafi to połączyć z celnymi spostrzeżeniami, szczerością i ze spokojem). On na pewno jest teraz w Planicy nie tylko po to, żeby się bawić, ale też chce sobie wypracować kolejną wielką rzecz. Nawet jeśli wciąż nie porzucił swojego największego i najdziwniejszego sportowego marzenia.
O co chodzi? Lata temu zapytałem Żyłę co w skokach najbardziej mu się marzy. Nie mówił o złotym medalu olimpijskim, tytule mistrza świata albo o Kryształowej Kuli. Odpowiedział, że chciałby kiedyś tak daleko polecieć na skoczni mamuciej, żeby go aż poskładało, czyli żeby siła przyciągania wcisnęła go w zeskok, żeby mu nie pozwoliła normalnie wylądować. Żyła dodał wtedy ze śmiechem, że mógłby się nawet połamać.
Szaleństwo, bez dwóch zdań! Ale takie loty poza granice bezpieczeństwa muszą dawać nieopisaną frajdę. Przypomnimy sobie nieustany rekord Jurija Tepesa z Harrachova z 2013 roku. Słoweniec wygrał w życiu dwa konkursy PŚ. Oba w lotach. A na podium stał po siedmiu konkursach, z czego sześć to były zawody w lotach. To pewnie taki przypadek jak nasz Żyła. A już na pewno wielką miał radochę z tego lotu aż o 5,5 m dalszego niż rekord skoczni. I nie przeszkadzało mu, że punktów i nagród za to nie dostał.