Zadłużyła związek i doprowadziła do zawieszenia federacji. Prezes rezygnuje, tłumacząc się pandemią [PATOGIMNASTYKA]

- Najlepiej na mnie wszystko zrzucić. Już chyba taka moja uroda - mówi Barbara Stanisławiszyn, która zrezygnowała z funkcji prezesa Polskiego Związku Gimnastycznego. Czy naprawdę głównym powodem jej decyzji była pandemia koronawirusa? Jak tłumaczy bierność federacji wobec patologii dotykających ten sport? Dlaczego jednoosobowo podjęła takie decyzje, przez które PZG ma długi i nasi zawodnicy nie mogą startować w mistrzostwach Europy?

Kilka dni temu poinformowaliśmy na Sport.pl, że Barbara Stanisławiszyn złożyła dymisję z funkcji prezesa Polskiego Związku Gimnastycznego. W czwartek 10 grudnia na swojej oficjalnej stronie PZG opublikował jej rezygnację. "Uzasadnienie: 1. Z uwagi na bezpieczeństwo epidemiczne" - czytamy.

Zobacz wideo Romain Grosjean był wielkim przeciwnikiem tej zmiany. Teraz może jej dziękować za życie

Łukasz Jachimiak: Dlaczego jako powód swojej dymisji podaje pani pandemię?

Barbara Stanisławiszyn: Bo pandemia to jeden z elementów. Przede wszystkim odchodzę ze względów osobistych, zdrowotnych. Po ośmiu latach organizm wysiadł. Następnym elementem jest zła ocena działalności PZG po mistrzostwach Europy, które odbyły się w Szczecinie w 2019 roku. Chodzi o skutki finansowe. O zawieszenie naszej federacji przez European Gymnastics.

Nie uważa pani, że wymienianie pandemii na pierwszym miejscu jest nie w porządku? Wygląda na to, że zasłania się pani czymś, co przecież już długo trwa.

- Ja się mimo wszystko normalnie poruszałam, jeździłam po Polsce, byłam aktywna, mimo że od marca jest pandemia. Niestety, stan mojego zdrowia jest taki, że muszę uważać. To nie covid. To gorsza rzecz. Bo z covidu można wyjść, a z tego co mam, to nie bardzo.

Rozumiem, że jest pani w grupie ryzyka. I współczuję.

- Bardzo dużego. To wynik zmęczenia organizmu. Ja naprawdę osiem lat ciężko pracowałam. Zaniedbywałam własne zdrowie i to się przełożyło na duże problemy kardiologiczne. Trudno mi o tym mówić, bo jak się poświęca życie rodzinne i daje się wszystko z siebie, żeby było jak najlepiej, to taka sytuacja boli.

Nie myślała pani, żeby zrezygnować wcześniej? Mistrzostwa Europy były prawie dwa lata temu. I od tego czasu problemy tylko narastają.

- Wie pan, można było powiedzieć "Dobra, zawaliłam sprawę, idę sobie, a wy sobie dalej radźcie". Super by było, nie uważa pan?

Uważam, że mogłaby pani powiedzieć: "Zawaliłam sprawę, nie wiem jak to naprawić, pomóżcie".

- A pan myśli, że tak nie było?

Wiem, że nie konsultowała się pani z zarządem, że działała pani jednoosobowo. A gdy ponad rok po mistrzostwach zrobiła pani głosowanie zarządu, to wyszło, że organizacji mistrzostw by nie poparł.

- Takie głosowanie to był prikaz z Ministerstwa Sportu. To nie był mój wymysł.

Przecież to bez sensu. Zarząd głosował czy związek chce organizować mistrzostwa, które zorganizował rok wcześniej.

- Ale tak kazało zrobić ministerstwo i myśmy w czerwcu to zrobili. Uchwała została poddana pod głosowanie, bo wcześniej tego głosowania nie było. Wynik pan zna. To zakończyło postępowanie administracyjne prowadzone przez ministerstwo.

Rozumiem, że jakieś przepisy pozwoliły zakończyć postępowanie, ale tak po ludzku to przedziwna sytuacja. Pani sama zdecydowała o ważnej sprawie, chociaż powinien to zrobić cały zarząd. Po fakcie zarząd uznał, że nie zgodziłby się na to, co pani zrobiła sama. A ministerstwo mówi: kończymy postępowanie. Nie ma tu logiki.

- Wie pan, może lepiej nic nie będę na ten temat mówić. Na organizacji mistrzostw bardzo zależało miastu Szczecin. Oni podejmowali rozmowy z europejską federacją. I chapeau bas za to, bo dzięki ich działaniom impreza była bardzo chwalona za poziom organizacji. Ale rzeczywiście ja osobiście podjęłam decyzję za PZG. Dlatego, że wtedy zmieniał się skład zarządu. Z powodu lustracji. Część członków musiała odejść z powodu wejścia w życie ustawy o sporcie, która określa, kto może być członkiem zarządu. Musieliśmy dokonać wyborów uzupełniających. Dwie panie wróciły jako członkinie zarządu, ale dwie osoby musiały odejść. Przez oświadczenia lustracyjne zrobił się bałagan, dużo się działo na przełomie lat 2017 i 2018. Było bardzo ciężko.

I przez ten bałagan pani nie zapytała zarządu o zdanie?

- Z poprzednim zarządem o mistrzostwach rozmawialiśmy. Wszyscy się cieszyli. Tylko nikt nie zwrócił uwagi na to, że nie ma uchwały. A że jej nie było, to później okazało się, że najlepiej na mnie wszystko zrzucić. Już chyba taka moja uroda.

Wróćmy do czerwca bieżącego roku. Organizuje pani głosowanie zarządu, bo tak każe Ministerstwo Sportu. Zarząd głosuje przeciw pani, pokazuje, że nie dałby pani mandatu do ubiegania się o organizację mistrzostw. Dlaczego nie składa pani dymisji? Nie pomyślała pani, że pora się pożegnać?

- Oczywiście, że mogłam. Tylko byłam w trakcie negocjacji dotyczących sprzedaży sprzętu, który nam został po mistrzostwach Europy.

Na zakup tego sprzętu wzięła pani 170 tys. euro pożyczki. I to niespłacenie tego długu sprawiło, że polscy gimnastycy nie mogli wystartować w tegorocznych mistrzostwach Europy.

- Myśmy bardzo długo prowadzili negocjacje z Europejską Unią Gimnastyczną. Rzeczywiście ta sytuacja to mój błąd. Ale żyłam pod wielką presją. Udzielono nam pożyczki, ale dopiero w tym roku w czerwcu dostaliśmy rachunek i zgodę na sprzedaż sprzętu. My nie dostaliśmy pieniędzy, tylko EG zapłaciła za sprzęt bezpośrednio u producenta. A nam przysłała fakturę. Ale dopiero w czerwcu tego roku, po naszych wielu interwencjach. I wtedy dostaliśmy zgodę na sprzedaż sprzętu. Od razu podejmowałam kroki, żeby to zrobić i udało mi się znaleźć kontrahenta, który kupi może nie cały, ale większość sprzętu.

Znalazła go pani w czerwcu, tymczasem mamy grudzień i jeszcze sprzętu nie kupił.

- Rozpoczęłam poszukiwania w czerwcu, zaraz po otrzymaniu dokumentu. Jeszcze się sprawą zajmuję.

I dlatego dymisję pani złożyła, ale jako prezes będzie urzędowała do końca roku?

- Tak. I wkrótce zostanie kontrahentowi wystawiony rachunek. Z wydłużonym terminem płatności, ponieważ to duża inwestycja.

Czyli kiedy PZG będzie miał pieniądze dla EG?

- Z kupcem finalizujemy rozmowę. Ustaliliśmy, co kupi i za jaką kwotę. Natomiast musimy zaczekać, bo kupiec ma przyznane środki na zakup sprzętu, ale potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby je uruchomić.

Całego długu za te pieniądze i tak PZG nie spłaci, prawda? Bo sprzęt nie jest wart tyle, ile był, gdy był nowy.

- Myśmy już trochę starego sprzętu posprzedawali i jeszcze sprzedamy. To mnie jeszcze trzyma w związku, żeby pewne rzeczy dokończyć. Zaoszczędziliśmy trochę środków własnych. Pandemia sytuację utrudnia. Nie chciałabym, żeby pan mnie łapał później za słowo, ale myślę, że wkrótce będziemy mieli 450-500 tysięcy złotych na spłatę długu.

Czyli połowę, licząc dług wobec Europaean Gymnastics i dług wobec Żeglugi Szczecińskiej.

- Wobec Unii mamy 700 tysięcy. A Żegluga (dług wynosi 150 tys. złotych - red.) będzie spłacona ze środków własnych, ze składek w przyszłym roku.

Załóżmy, że rzeczywiście PZG spłaci wkrótce 500 z 700 tys. złotych długu wobec European Gymnastics. Czy ktoś pani powiedział, że to wystarczy, żebyśmy byli odwieszeni i żeby nasi gimnastycy znów mogli startować w międzynarodowych zawodach?

- Trudno mi w tej chwili powiedzieć czy do odwieszenia musimy spłacić całość. Nie ukrywam, że ostatnio inicjatywę w tej sprawie przejął zarząd.

Zarząd nie zrobi tego, co pani - nie poda się do dymisji?

- Myślę, że to by było najgorsze z najgorszych rozwiązań.

Dlaczego?

- Bo ktoś to musi dokończyć. Gdyby cały zarząd odszedł, to musielibyśmy zaraz robić głosowanie online. Na ponad 350 delegatów. Proszę sobie wyobrazić zorganizowanie walnego zgromadzenia w takim systemie.

W marcu albo w kwietniu PZG musi przeprowadzić wybory. Jak sobie wtedy poradzi z takim wyzwaniem?

- Trudno powiedzieć czy wtedy też będzie trzeba to robić online. Może sytuacja pandemiczna w kraju pozwoli już zrobić walne w normalnym trybie. W każdym razie teraz zarząd załatwia wszystkie sprawy finansowe, żeby nowy zarząd miał tak zwaną czystą kartę. Najłatwiej jest oskarżać kogoś, że nic nie zrobił. Takie są zarzuty do mnie i do zarządu. A w ciągu ośmiu lat funkcjonowania mojego i mojego zarządu wspólnie z dwoma miastami wybudowaliśmy dwa piękne obiekty.

Czy za jeden z nich liczy pani Akademię Leszka Blanika?

- Nie i o niej powiem później. PZG rekomendował dofinansowanie sali w Szczecinie, dzięki czemu miasto dostało trzy miliony złotych z ministerstwa. Resztę dołożyło miasto i powstał piękny obiekt. A myśmy jako PZG doposażyli tę salę w sprzęt sportowy. I korzystali z niego nie tylko zawodnicy ze Szczecina, ale z całej Polski. Leszek Blanik też często tam jeździł. Drugi obiekt powstał w bliskim mojemu sercu Zabrzu, bo ja jestem zabrzanką. Ogromną zasługę ma tu pani prezydent mojego miasta, ale ja też pomogłam - PZG dało rekomendację i dzięki temu ministerstwo dofinansowało inwestycję kwotą aż około sześciu milionów złotych. Ponadto w ciągu ośmiu lat kupiliśmy sprzętu na różne sale za około trzy miliony złotych. Z pieniędzy pozyskanych od ministerstwa sportu. Bo to nieprawda, że ja miałam zamknięte drzwi do ministerstwa. Wręcz odwrotnie - świetnie mi się z ministerstwem współpracowało.

To dlaczego po organizację mistrzostw Europy poszła pani sama? Dlaczego pani nie działała z ministerstwem?

- No wie pan, mam pismo.

Jakie pismo?

- Do pana dyrektora DSW (Departament Sportu Wyczynowego - red.), że jesteśmy organizatorami mistrzostw Europy.

Czyli poinformowała go pani po fakcie.

- Ale dopiero potem został wprowadzony przepis, że jeśli polskie związki sportowe chcą organizować takie imprezy, to muszą uzyskać zgodę. Ten przepis nie obowiązywał, gdy dostawaliśmy organizację mistrzostw.

Ale istniał dobry obyczaj, że się wcześniej powiadamia ministerstwo.

- Ale my współpracowaliśmy. W 2018 roku otrzymałam z ministerstwa pieniądze na zakup sprzętu startowego na mistrzostwa Europy. Występowałam także o kwotę 600 tysięcy złotych na organizację mistrzostw, niestety, dostałam tylko 200 tysięcy, bo takie programy pisze się dopiero w roku imprezy. I te środki otrzymałam w roku 2019, czyli w roku mistrzostw. Wie pan, każdemu można wytknąć kupę błędów. I ja tu chylę głowę i mówię: popełniłam kupę błędów.

To ważne słowa. Brakowało ich dużej części środowiska. Tej, która rośnie i domaga się zmian.

- Nie chcę się do tego odnosić. Moją ideą i moim marzeniem było, żeby młodzi polscy gimnastycy mogli zobaczyć najlepszych gimnastyków europejskich. I proszę mi wierzyć, to się udało. Miasto Szczecin sprzedało dzieciakom bilety po 30 złotych, gdzie w Europie płaci się po 300 euro za bilety na trzy dni.

Doceniam inicjatywę, ale wszędzie w Europie organizatorzy na mistrzostwach zarabiają. A wy wpadliście w długi.

- Wie pan, może się pan ze mną zgodzić albo nie, ale uważam, że tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Natomiast nie sprawdziła się moja wiara w człowieka. I w to, że jak jest fajna impreza, to wszyscy zakasujemy rękawy, odkładamy na bok antypatie. Jestem bardzo głęboko rozczarowana osobami, które mnie atakują. Nie chcę wymieniać z nazwiska i z imienia. Ale te osoby otrzymały ogromną pomoc ze strony PZG. Ogromną. A dziś mówią takie rzeczy.

Jakie konkretnie?

- Ja tego nie czytam, bo mam blokadę ze względów zdrowotnych. Ale czasem ktoś do mnie zadzwoni i powie, co się ukazało. Albo coś mi wyśle. Ja zawsze wychodziłam z założenia, że na łamach mediów nie powinniśmy dyskutować, tylko powinniśmy usiąść do stołu i spróbować porozmawiać. Tymczasem atak na mnie był koszmarny. Byłam przerażona, straciłam poczucie rzeczywistości. Nie spodziewałam się czegoś takiego.

Jakiś czas temu powiedziała pani w Radiowej Trójce, że na Sport.pl piszemy krytycznie o polskiej gimnastyce i nie dajemy się wypowiedzieć tym, którzy chcą jej bronić. To kłamstwo.

- Pozwoli pan, że najpierw odniosę się do pana wcześniejszego pytania o salę Leszka Blanika. Oczywiście Leszek odwalił huk fantastycznej roboty. Wykorzystując to, że był posłem, pozyskał wspaniałe środki na wybudowanie obiektu. Pomogły dwa ministerstwa - nauki i szkolnictwa wyższego oraz sportu. Pomogła uczelnia (AWFiS - red), pomogło miasto. Byłam w temacie, bo wiele razy byłam tam zapraszana. A i PZG skromnie się przyczynił do tego, żeby ta sala tak wygląda. Mianowicie z naszej rekomendacji sala dostała bardzo dobrze doposażona w sprzęt sportowy.

Leszek Blanik opowiedział na Sport.pl jak sprzęt, na który pieniądze dało ministerstwo i który miał trafić do jego akademii, pani rozdała klubom. Bo to był rok wyborczy.

- Wie pan, powiem to tak: w roku wyborczym, o ile dobrze pamiętam w końcówce roku 2016, z ministerstwa był telefon do PZG, że zostały im jakieś pieniądze na sprzęt i czy my te pieniądze wykorzystamy. Odpowiedzieliśmy, że oczywiście. Ja mam bardzo sprawne biuro, które błyskawicznie realizuje wszelkie zadania. Potem Leszek do mnie wykonał telefon, że te pieniądze są na salę, która ma być wybudowana. Podkreślam: ma być wybudowana. Sprawdziłam w ministerstwie, czy pieniądze można przeznaczyć na salę, która jeszcze nie istnieje. Ona wtedy stała w stanie surowym. Od zastępcy dyrektora Departamentu Infrastruktury Sportowej uzyskałam informację, że dopóki obiekt nie zostanie oddany do użytku, nie można w niego inwestować. Przekazałam to Leszkowi, wtedy mieliśmy świetny kontakt. A po czasie się dowiedziałam, że mu ten sprzęt ukradłam. No nie ukradłam. Nie postawiłam sobie w pokoju na przykład równoważni.

Nikt tak nie powiedział. Słyszałem tylko albo aż tyle, że rozdawała pani sprzęt klubom, żeby zyskać ich przychylność przed wyborami.

- Wie pan co, panu Leszkowi bardzo zależało, żebym wygrała drugą kadencję.

On mówił, że pierwszą miała pani dobrą, a druga jest fatalna.

- Ja wtedy nie musiałam jeździć po klubach i rozdawać kiełbasy wyborczej. Może pan mnie nie zna, ale ja bardzo dużo jeździłam po Polsce, znam wszystkich i wszystkie bolączki klubów. Jak po World Games została plansza do gimnastyki sportowej, to podjęliśmy z zarządem decyzję, że warto ją przekazać do Wisły Kraków. I że plansza po World Games do gimnastyki artystycznej będzie na stanie PZG, a dzisiaj na podstawie umowy użyczenia korzysta z niej klub w Warszawie. Albo że jeżeli była okazja kupić planszę dobrej szkole z Olsztyna, to kupiliśmy. Sprzętu nigdy nie rozdawałam, proszę mi wierzyć. Nie musiałam.

Powiedziała pani, że ze względu na zdrowie nie czyta pani o sobie i o polskiej gimnastyce. W takim razie dlaczego powiedziała pani w Radiowej Trójce, że na Sport.pl publikujemy głosy poszkodowanych zawodników, trenerów, prezesów, klubów, a nie dajemy głosu tym, którzy chcieliby bronić siebie czy związku? Przecież to nieprawda.

- Takie głosy miałam ze środowiska. I w dalszym ciągu mam.

Wystarczy wejść na Sport.pl i zobaczyć jak jest.

- Pan mi wtedy zarzucił, że ja kłamię.

Tak, po pani słowach z audycji napisałem komentarz. Wyjaśniłem, jaka jest prawda.

- Wie pan co, dla mnie zaskakujące jest, że pan to wszystko nazwał "Patogimnastyka".

Przedstawialiśmy różne patologie i w redakcji już w trakcie powstawania cyklu padł pomysł, żeby właśnie tak go zatytułować.

- Gimnastyka to trudny, indywidualny sport. Często polega na bezpośrednim kontakcie trenera z zawodnikiem. W jedną i drugą stronę działają różnego rodzaju emocje. To jest bardzo trudne.

Latem zaproponowałem pani, żeby PZG wzorem federacji gimnastycznych z innych krajów otworzył telefon zaufania. Mówiłem pani, że do mnie zgłasza się coraz więcej osób z trudnymi historiami. Dlaczego takiego telefonu nie uruchomiliście?

- Pamiętam tę rozmowę. Ale, niestety, nie mogę znaleźć osoby, która by chciała być takim telefonem zaufania.

A gdzie pani szukała?

- To nie może być trener, to nie może być działacz. To musiałaby być osoba spoza gimnastyki.

Gdzie pani szukała? Kogo pani prosiła o pomoc?

- Pozwoli pan, że nie będę ujawniać tych informacji. Na koniec powiem jeszcze jedno: zarząd rezygnacji nie złoży, ale wkrótce tzw. grupa inicjatywna będzie miała szansę pokazać co potrafi. Życzę im wszystkiego najlepszego.

TU ZNAJDUJĄ SIĘ WSZYSTKIE TEKSTY Z CYKLU "PATOGIMNASTYKA"

Więcej o: