Blanik: Przyszło wezwanie, że mam przeprosić. Po odpowiedzi mojego prawnika sprawa się skończyła [PATOGIMNASTYKA]

- W obecnej sytuacji stanowisko prezesa chyba nie jest łakomym kąskiem - mówi Leszek Blanik, gdy pytamy, czy chciałby pokierować polską gimnastyką. O problemach dyscypliny mistrz olimpijski, świata i Europy poinformował Ministerstwo Sportu. Pokazujemy odpowiedź, jaką dostał.

- Czekam i bardzo chciałbym się z panią prezes spotkać w sądzie. Wtedy będę mógł ujawnić wszystko, co wiem - powiedział Leszek Blanik w pierwszej części rozmowy ze Sport.pl o patologiach polskiej gimnastyki.

Zobacz wideo Joanna Jędrzejczyk ostrzega inne kobiety! "Byłam marionetką. Nie chciałam wierzyć, że jestem zdradzana"

Mistrz olimpijski, mistrz świata i mistrz Europy, a niedawno trener kadry gimnastyków sportowych, opowiedział nam, że został wezwany do przeproszenia prezes Polskiego Związku Gimnastycznego. - Przyszło wezwanie przedsądowe mówiące, że mam panią prezes przeprosić [za stwierdzenie, że dostawał pieniądze pod stołem - red.]. Ale mój prawnik odpowiedział, powołując się na kilka dat pewnych maili, i sprawa się skończyła - powiedział Blanik.

Łukasz Jachimiak: Co to za maile?

Leszek Blanik: To maile wzywające PZG do przesłania mi umowy-zlecenia. Od marca 2019 roku prosiłem związek o przysłanie mi zakresu moich obowiązków i umowy, według której pracuję. Z datą, do kiedy mam pracować.

Kiedy Pan powinien dostać taką umowę?

- 1 stycznia 2019 roku, bo poprzednia wygasła z końcem 2018 roku.

Ale wtedy już Pan krytykował działania prezes Stanisławiszyn i czuł Pan, że ona nie chce, żeby Pan dłużej prowadził kadrę?

- Tak było. Pierwsze monity w sprawie umowy słałem w marcu. Dostałem odpowiedź, że umowa się przygotowuje. Nie rozumiem, jak mogło się przygotowywać coś, co wyglądało tak samo na każdy rok mojego prowadzenia kadry. Później przez kilka miesięcy była cisza ze strony związku, a ja się przypominałem w wakacje i na jesieni. Moim zdaniem PZG nie dopełniał obowiązku, nie przedstawiając umowy ani mi, ani mojemu asystentowi Piotrowi Mikołajkowi. A my cały czas pracowaliśmy.

Umów nie było, a co z pensją?

- Pensja wpływała. Ale nie miałem zaufania do pani prezes, nie wiedziałem, do kiedy będę pracował. Domniemywałem, że ona chce się mnie pozbyć i chciałem mieć warunki przedstawione na piśmie. Umowę podpisałem jesienią i też jesienią w dziwaczny sposób odbyło się zwolnienie mnie.

W dziwaczny?

- Najpierw zrobiono to podczas posiedzenia zarządu PZG w dniu, gdy brakowało członków zarządu z Sekcji Gimnastyki Sportowej Mężczyzn [w 11-osobowym zarządzie głównym PZG męska gimnastyka sportowa ma dwóch przedstawicieli]. To się odbyło podczas naszego pobytu na mistrzostwach świata w Stuttgarcie [4-13 października 2019 roku]. Nieobecność ludzi, którzy polecieli na mistrzostwa, wpłynęła na wynik głosowania. Jeszcze ciekawsze jest to, że o tej decyzji zarządu dowiedziałem się dopiero w listopadzie, na drużynowych mistrzostwach Polski w Bydgoszczy. Wtedy obradował zarząd Sekcji Gimnastyki Sportowej Mężczyzn i dostał informację, że zostałem odwołany ze stanowiska przez zarząd główny. Zarząd sekcji miał to odwołanie potwierdzić i wskazać jego termin. Kuriozalne, prawda?

Z pewnością nie przejrzyste.

- Pani prezes chciała mnie zwolnić rękami innych, bo wiedziała, że wizerunkowo trudno jest się pozbyć mistrza olimpijskiego. Skończyło się tak, że zarząd sekcji stanął po mojej stronie i pozostałem na stanowisku do końca 2019 roku, czyli tak, jak było w umowie, o której przekazanie mi do podpisania tak długo nalegałem. Napisałem odwołanie od decyzji, w którym wskazałem argumenty mówiące, że to dyskryminacja. Nie podważam prawa do odwoływania osób ze stanowisk, ale uważam, że powinno robić się to w sposób godny i nie urągający prawom pracowniczym. Na wysłane pismo nie dostałem odpowiedzi.

W sumie prowadził Pan kadrę od końcówki 2015 do końca 2019?

- Tak, a część kadry dłużej. Zarząd naszej sekcji wywalczył, żebym w 2020 roku pracował z reprezentantami, którzy na co dzień ćwiczą w ośrodku przygotowań w Gdańsku. Chodziło to, żeby mieli ciągłość szkolenia do mistrzostw Europy, które miały się odbyć w maju 2020 roku i miały być ostatnią kwalifikacją na igrzyska w Tokio. Do maja miałem otrzymywać pensję, tak jak trener Bogus prowadzący część kadry w Katowicach. Ale kiedy się zaczęła pandemia, to oczywiście wstrzymano nam wypłaty. Później pieniądze nam wyrównano, ale od sierpnia znów związek nie płaci żadnemu trenerowi, bo nie ma z czego. Jednak to nie przez brak pieniędzy wypaliła się we mnie chęć działania. Mam z czego żyć - jest praca na uczelni i świadczenie olimpijskie, do tego funkcjonuje Akademia Blanika. W kadrze nie musiałbym zarabiać. Zaproponowałem, że dla dobra PZG możemy wszyscy pracować za darmo. Tylko żeby dało się normalnie współpracować z działaczami. A to niemożliwe. Od lat związek żyje zabieraniem kadrom wszystkiego. Najpierw, żeby jakoś zorganizować mistrzostwa Europy, a później, żeby wyjść z długów. I jeszcze żeby przetrwać, utrzymać stanowiska mimo wielkich błędów i wyrządzonych krzywd. Przedziwnie są na przykład rozpisane wybory.

No właśnie - dlaczego odbędą się w marcu 2021 roku, przed igrzyskami w Tokio, a nie po nich, jak to będzie w innych związkach sportowych w kraju?

- Gdyby nie pandemia, byłyby właśnie teraz, jesienią 2020 roku, po igrzyskach Tokio 2020. Ale ministerstwo dało możliwość przedłużenia kadencji o rok i to jest zrozumiałe. Wybory powinny się odbyć jesienią 2021 roku, jest więc pytanie, dlaczego nagle zdecydowano się zrobić je w marcu.

Nie znam odpowiedzi.

- Wydaje mi się, ale nie mam na to potwierdzenia, że miano nadzieję, że przed wyborami chociaż w części dług zostanie spłacony i PZG nie zostanie zawieszony. A wtedy zrobi się wybory, wygra się je i będzie po problemie. Jeżeli zrobiono by wybory dopiero jesienią 2021, to trudno byłoby mieć nadzieję na uniknięcie zawieszenia w Europie.

Stanie Pan do wyborów? Opozycja się zawiązuje, prawda?

- Mam czemu się poświęcić, już o tym mówiłem. Natomiast pewne ruchy się rozpoczęły, jest grupa ludzi bardzo zmęczonych i rozczarowanych tym, co się dzieje. To ludzie z gimnastyki sportowej, z artystycznej, z akrobatyki, z trampoliny - ze wszystkich stron. Rozmawiamy o różnych scenariuszach. Moim zdaniem najlepiej byłoby zwołać nadzwyczajne walne i usunąć wszystkich z zarządu oraz wybrać nowe władze. Myślę, że zarówno ministerstwo sportu, jak i europejska federacja przychylnie by spojrzały na nowe władze PZG. Przecież wizerunkowo dla Polski zawieszenie w europejskich strukturach jest wstydem. A wiem z rozmów zakulisowych, że zawieszenie Polski rozważa też Światowa Federacja Gimnastyki.

Kiedy może dojść do przewrotu?

- Nie nazwałbym tego przewrotem. To próba uzdrowienia chorego organizmu. Im szybciej zostanie podjęta, tym lepiej. Na co czekać? Na kolejne ME, na które nie pojedziemy? Od trzech i pół roku związek nie ma na nic pieniędzy, dlatego nie wierzę, że nagle spłaci cały długi i zostaniemy odwieszeni. A w środę 18 listopada walne zgromadzenie EG zgodnie z przewidywaniami postanowiło, że nasze zawszenie będzie obowiązywało do momentu całkowitej spłaty zadłużenia. Zresztą, to nie jest jedyny problem naszej gimnastyki. Do tego dochodzi robienie ludziom na złość, złe traktowanie ich, niesprawiedliwość i wiele innych trudnych do zaakceptowania rzeczy. O wielu przekonałem się na własnej skórze. Wie pan, że trzy miesiące po tym, jak pozyskałem kilkaset tysięcy dofinansowania dla PZG w ministerstwie sportu, dostałem od PZG maila, że zatrzymane zostają środki na mój ośrodek szkolenia w Gdańsku? Co więcej: mail przyszedł w piątek, a w poniedziałek pani prezes przyjeżdżała do nas rozmawiać o sprzęcie na mistrzostwa Europy. To jest działanie z premedytacją. Pani prezes rządzi bezapelacyjnie jak w Iskrze Zabrze. Od drugiej kadencji Polski Związek Gimnastyczny zaczęła traktować identycznie jak swój klub. W pierwszej kadencji jeszcze słuchała ludzi, współpracowała. A teraz rządzi sama i uważa, że wszyscy są winni, tylko nie ona.

Na pewno nie kusi Pana stanowisko prezesa PZG?

- Nie zależy mi na stanowisku. Zależy mi na gimnastyce i na zdrowej sytuacji. Na przejrzystości.

Dobrze, przyjmijmy więc, że dla jej dobra opozycja poprosi, żeby Pan został prezesem. Zgodzi się Pan?

- Będziemy rozmawiać, jeśli będzie taka propozycja. Na razie liczę tylko na mocny, oddolny ruch. Sam już nie chcę walczyć. Jeżeli środowisko się zaktywizuje, tak jak się na to zanosi, to wtedy będę walczył, będę je wspierał. I nie o stanowiska chodzi. W obecnej sytuacji stanowisko prezesa chyba nie jest łakomym kąskiem. Chodzi o przyszłość dyscypliny. Podstawową rzeczą jest po prostu odsunięcie tych ludzi, wymiana zarządu.

Całego?

- Tak. Wiem, że są w zarządzie dwie osoby, z którymi można byłoby współpracować. Ale dla dobra sprawy lepiej, żeby odeszli wszyscy. Bo wszyscy, nawet jeśli biernie, uczestniczyli w złym rządzeniu polską gimnastyką. Dla przejrzystości lepiej mieć całkowicie nowy zarząd. Mamy długi. Jesteśmy zawieszeni i nie możemy startować w międzynarodowych zawodach. W naszej gimnastyce są różne patologiczne zjawiska. Na co czekać?

Z rozmów z trenerami i prezesami klubów wiem, że się boją, że mimo wszystko wybory wygra aktualnie rządząca ekipa. I dlatego - choć jest im źle i czują się krzywdzeni - wolą się nie wychylać, żeby nie mieć jeszcze gorzej.

- Ale gorzej już być nie może. Dyscyplina umrze jako sport kwalifikowany, jeśli nic się nie zmieni. Nie możemy sobie pozwolić na kolejne cztery lata takiego rządzenia. Teraz pani prezes bezdusznie, obojętnie przechodzi obok tego, że zawodnicy nie pojadą na mistrzostwa Europy. Mówi, że na szczęście te mistrzostwa nie będą zaliczane do kwalifikacji olimpijskich. A to przecież kolejne zawody, na których nas nie będzie, bo od 2018 roku, przez brak pieniędzy na wyjazdy, sporadycznie byliśmy wysyłani na Puchary Świata. Przytoczę jeszcze dwa fakty obrazujące panią prezes.

Proszę.

- Kiedy byłem trenerem kadry, miałem w ośrodku w Gdańsku m.in. zawodnika z regionu śląskiego, który był rzetelnym gimnastykiem, trenował uczciwie, ale miał problemy w startach, bo się stresował i nie umiał pokazać swoich umiejętności. Oczywiście związek nigdy nie zatrudniał psychologa, więc trudno było taki problem rozwiązać. Pewnego razu na zawodach w Warszawie podchodzi do mnie pani prezes i mówi, że musimy porozmawiać jeden na jeden. Wyszliśmy z sali, usiedliśmy i usłyszałem od niej: "Chcę, żebyś wyrzucił z ośrodka tego zawodnika". Ja mówię: "Ale jak to mam go wyrzucić? Na jakiej podstawie?". "Wiesz, mi się wykruszają trenerzy w Iskrze Zabrze, więc jak ty go wyrzucisz, to on nie będzie miał co ze sobą zrobić, wróci do Zabrza i zostanie u mnie trenerem". Odmówiłem, powiedziałem, że nie ma takiej możliwości. Zawodnikowi oczywiście sprawę przedstawiłem, żeby wiedział, z kim ma do czynienia.

I druga rzecz pokazująca, jakie są działania pani Stanisławiszyn. Przed mistrzostwami Europy pani prezes kilka razy mi się chwaliła, że załatwiła z miastem Szczecin, że reprezentacja Polski ma spanie i wyżywienie na koszt miasta. W połowie stycznia 2019 roku, czyli na niecałe trzy miesiące przed mistrzostwami, nagle związek poinformował nas, że żadnej umowy nie ma i musimy wydać 35 tysięcy złotych na pobyt reprezentacji męskiej na mistrzostwach. Powiedziałem, że jeżeli tyle wydamy, to stracimy wszystkie środki na szkolenie do końca roku i po ME możemy szkolenie zamykać. Zaproponowałem, że moja akademia zapłaci za pobyt kadry na ME. Sami sobie poszukaliśmy noclegów i wyżywienia i za 13,5 tys. złotych mieliśmy dobry hotel z dobrym jedzeniem. Zadziwiająca różnica, prawda? Poza tym do tej pory nie dostałem od związku podziękowania, że zaangażowałem się jako sponsor. A wie pan, jak PZG zaprosił wybitne postaci naszej gimnastyki na ME? Zapewnił im akredytacje. Bez spania, bez jedzenia, bez niczego. Tak się traktuje ludzi, którzy stworzyli ten sport.

Kilka miesięcy temu o wszystkim, o czym Pan mi opowiada poinformował Pan ministerstwo sportu?

- Wiedząc, że związek ma coraz większe problemy finansowe, próbowałem się dowiedzieć czy jest szansa, żeby zawodnicy z męskiej gimnastyki sportowej reprezentowali wojsko i dzięki temu mieli zapewnione dobre warunki. W tej sprawie pojechałem do ministerstwa. Przy okazji omówiliśmy problemy związku. Zostałem poproszony o przysłanie wszystkich pism o nieprawidłowościach, które wcześniej słałem do związku i do ludzi ze środowiska. Przekazałem to do ministerstwa i sprawa z automatu trafiła do działu Kontroli i Analiz. To było w marcu. Poproszono mnie też o sprecyzowanie zarzutów wobec pani prezes. Napisałem to w 10 punktach. Wymieniłem wszystko, co moim zdaniem było niezgodne ze statutem związku, ewentualnie też z prawem i z zasadami moralnymi. Dział Kontroli i Analiz uznał, że są podstawy do wszczęcia postępowania administracyjnego. Niestety, przez pandemię go nie wszczęto. Z pisma, jakie dostałem, wynika jednak, że stanie się to po ustaniu pandemii.

Odpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka BlanikaOdpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka Blanika Leszek Blanik

Odpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka BlanikaOdpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka Blanika Leszek Blanik

Odpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka BlanikaOdpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka Blanika Leszek Blanik

Odpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka BlanikaOdpowiedź Ministerstwa Sportu na pismo Leszka Blanika Leszek Blanik

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.