Dawid Tomala chód sportowy zaczął uprawiać w 2003 roku w klubie UKS "Maraton Korzeniowski" w Bieruniu. Przez większą część swojej kariery trenował pod okiem ojca Grzegorza, a teraz dołącza do wielkiego mistrza. Właśnie do Roberta Korzeniowskiego, który po złote medale w chodzie sięgał na igrzyskach w Atlancie (1996 rok), Sydney (2000) i Atenach (2004).
- Wielkie gratulacje dla Grzegorza Tomali. To w dużym stopniu jego zasługa - po zwycięstwie Tomali mówił w TVP Sport Krzysztof Augustyn, a więc jego obecny trener. - On już był w formie w marcu, kiedy wygrywał mistrzostwa Polski. Dziś trochę miałem obawy, ale jak zobaczyłem po 35. kilometrze, że się uśmiechnął, to już byłem spokojny - dodawał Augustyn.
Medal 32-letniego Tomali jest o tyle zaskakujący, że dopiero drugi raz w karierze ukończył dystans 50 kilometrów. Wcześniej chodził na 20. I wychodził tam w 2011 roku młodzieżowe mistrzostwo Europy. Miał wtedy 22 lata. Rok później pojechał na igrzyska w Londynie. - Zapewniam, że sam fakt wyjazdu nie jest dla mnie satysfakcjonujący. Jadę tam po to, aby walczyć. Mogę obiecać, że dam z siebie wszystko, ale nie wiem, jak bardzo to starczy. Marzeniem jest finałowa ósemka, bo to gwarantuje stabilizację finansową - mówił przed startem w Londynie.
Czołowej ósemki w Londynie nie było. Było 19. miejsce w chodzie na 20 kilometrów. Sukces przyszedł dopiero teraz. Po latach. Po wielu latach ciężkiej pracy, bo Tomala musiał przez te wszystkie lata dorabiać (m.in. jako trener motoryczny). A musiał dorabiać dlatego, że w chodzie na 20 kilometrów, w którym głównie startował, zajmował miejsca, które nie pozwalały mu dostawać stypendia od ministerstwa sportu (m.in. 19. na mistrzostwach Europy w 2018 roku czy 32. na mistrzostwach świata w 2019 roku).
No i dorobił się złotego medalu olimpijskiego. Sensacyjnego. Tak samo, jak sensacyjny był medal Wojciecha Fortuny na XI Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Sapporo, gdzie w piątek jako pierwszy do mety doszedł właśnie Tomala.