• Link został skopiowany

Cała Polska na to czekała. W końcu przełom u Igi Świątek

Łatwo jest się uśmiechać i pozytywnie nastawiać, gdy wygrywasz mecz za meczem i rozbijasz kolejne rywalki. Ale w przypadku Świątek jedno wynika z drugiego. Bez tego uśmiechu i radości po kolejnych zagraniach nie byłoby efektownych zwycięstw. Gołym okiem widać, że Polka odżyła pod okiem nowego trenera - pisze Konrad Ferszter ze Sport.pl.
Iga Świątek
screen/Eurosport

Tuż po ostatnim punkcie, Iga Świątek spojrzała w stronę swojego sztabu i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Trudno było nie uśmiechnąć się razem z nią. Nie tylko dlatego, że Polka rozbiła Evę Lys 6:0, 6:1 i w ekspresowym tempie awansowała do ćwierćfinału Australian Open.

Zobacz wideo Konflikt Igi świątek z Danielle Collins? Wesołowicz: To jednostronny beef

W grze Polki w Australii widać nie tylko wysoką formę, ale też radość z gry i pozytywną pewność siebie. Radość i pewność siebie, których wiceliderka światowego rankingu tak potrzebowała po wyjątkowo trudnej końcówce zeszłego roku i bez których nie mogłaby marzyć o końcowym triumfie w Melbourne. A przecież po dotychczasowych, efektownych zwycięstwach jej marzenia są jak najbardziej uzasadnione.

- Bardzo mi się podobało. A to najważniejsze - tak Świątek odpowiedziała na pytanie o mecz z Lys, który był jej pierwszym spotkaniem w sesji wieczornej w tegorocznym Australian Open. Polka była wyluzowana, uśmiechnięta, w pewnym momencie śmiała się nawet z siebie, gdy zapomniała, ile ma lat.

Oczywiście łatwo jest się uśmiechać i pozytywnie nastawiać, gdy wygrywasz mecz za meczem i rozbijasz kolejne rywalki. Ale w przypadku Świątek jedno wynika z drugiego. Bez uśmiechu i radości po kolejnych zagraniach nie byłoby tak efektownych zwycięstw.

- Grasz swój najlepszy tenis - zaraz po meczu z Lys powiedziała do Świątek była australijska tenisistka Alicia Molik. - Spokojnie, nawet my nie wiemy, co tu się jeszcze wydarzy. Może będę jeszcze lepsza? - zastanawiała się na korcie Polka.

Nie sposób nie zastanawiać się, dokąd zaprowadzi Świątek mieszanka doskonałej formy i nastroju. Do tej pory Polka straciła w Melbourne raptem 11 gemów. Tak dobrze nie szło jej nawet w zwycięskich French Open w 2020 r., 2022 r. i 2024 r., kiedy do ćwierćfinału przegrała odpowiednio 16, 21 i 26 gemów. Mimo że dotychczasowe rywalki Świątek nie należały do światowej czołówki, to trudno nie zauważyć, że Polka jest w Australii najlepszą wersją siebie.

- Wim Fisette miał duży wpływ na to, jak się czuję na korcie, ale doskonałą robotę wykonuje też cały sztab. (...) Nowa krew w zespole i ludzie, którzy znają mnie dobrze, to świetna mieszanka - zdradziła Świątek.

"Iga Świątek w siódmym niebie"

Gołym okiem widać, że Polka pod okiem nowego trenera odżyła. To było szczególnie ważne po ostatnich miesiącach zeszłego roku. Te już na zawsze będą miały smutną twarz Świątek, która najpierw musiała się tłumaczyć z nieumyślnej dopingowej wpadki, a później z rozstania z Tomaszem Wiktorowskim.

Rozstania, którego sens wielu poddawało pod wątpliwość, co zraniło Świątek. - Zawsze chciałam być niezależna i samodzielna, bo to mi daje siłę w życiu, więc w ogóle takie insynuacje, że to nie ja podejmuję decyzje, które się dzieją w moim teamie, po prostu mnie trochę obrażają i myślę, że nie zasłużyłam sobie na to - mówiła zawodniczka w serialu "Cztery pory Igi" produkcji Canal+.

- Szczerze mówiąc, myślę, że spotyka mnie to dlatego, bo mam 23 lata i jestem kobietą. Gdyby ludzie jednak inaczej to potraktowali, to myślę, że wszystkim nam byłoby łatwiej i ja bym też mogła w spokoju rozwijać się jako sportowiec - dodała.

Dziś o tamtej zadrze Świątek zdaje się już nie pamiętać. Znów w jej życiu na pierwszym planie jest tenis, a mecze z Lys, Emmą Raducanu i Rebeccą Sramkovą, w których straciła łącznie raptem cztery gemy, są dla Polki okazją do potrenowania i budowania pewności siebie, a nie nudnym obowiązkiem.

"Iga Świątek w czwartej rundzie, ale jeśli chodzi o mowę ciała: w siódmym niebie. Aż miło popatrzeć" - napisał na X Paweł Wilkowicz po meczu Świątek z Raducanu. Nic dodać, nic ująć. I oby tak do finału albo jeszcze dłużej.

Więcej o: