Tylko sześć, bo jeszcze niedawno miała dziesięć. - Czy atmosfera i wszechobecne gratulacje mogą nam przeszkadzać w koncentracji do końca sezonu? Nie, bo nikt w naszej szatni nie myśli, że już jesteśmy mistrzem Polski - zapewniał Czesław Michniewicz na początku kwietnia - po 23. kolejce, w której Legia Warszawa pokonała u siebie Pogoń Szczecin (4:2) i odskoczyła jej w tabeli na dziesięć punktów. Ale później przyszły dwa bezbramkowe remisy. Przed tygodniem z Lechem w Poznaniu, a w niedzielę z Cracovią w Warszawie. I z dziesięciu punktów przewagi zostało już tylko sześć, bo Pogoń w dwóch ostatnich kolejkach wygrała swoje mecze - 2:0 z Wisłą Płock i ostatnio 2:0 z Podbeskidziem.
- Straciliśmy dzisiaj dwa punkty - mówił Michniewicz po niedzielnym remisie z Cracovią, ale zanim zaczął mówić, najpierw zawiesił głos. - To było dla nas bardzo ważne spotkanie. W pierwszej połowie nie wykorzystaliśmy kilku dobrych momentów, kiedy stwarzaliśmy sobie sytuacje. Rywale grali jeszcze otwartą piłkę, często biegali daleko od własnego pola karnego, a my mieliśmy dużo miejsca, żeby budować akcje. W drugiej połowie to się zmieniło, ale wiedzieliśmy, że tak będzie. To znaczy: wiedzieliśmy, że Cracovia cofnie się głęboko pod własną bramkę i zadowoli ją jeden punkt - dodał trener Legii, który od 22. minuty musiał oglądać spotkanie z trybun, bo wtedy z ławki rezerwowych wyrzucił go sędzia Damian Sylwestrzak (więcej tutaj).
- Wiedzieliśmy, że Legia w drugiej połowie podejmie jeszcze większe ryzyko, ale mieliśmy okazje, by to wykorzystać. Najlepszą miał Marcos Alvarez. Szkoda, że nie trafił, bo gdyby trafił, Legia musiałaby grać z jeszcze większym zaangażowaniem, musiałaby gonić wynik - żałował Michał Probierz, ale i tak pochwalił swój zespół: - Ten remis trzeba szanować. Tym bardziej z Legią, która jest bardzo dobrą drużyną i regularnie wygrywa w lidze.
24 punkty po 25 meczach, tylko jedno zwycięstwo w tym roku (2:1 z Lechem), dopiero 14. miejsce w tabeli i w minionym tygodniu jeszcze porażka 1:2 z Rakowem w półfinale Pucharu Polski. Cracovia to największe rozczarowanie w tym sezonie, ale w niedzielę po meczu jej piłkarze i tak nie wyglądali na zadowolonych z remisu przy Łazienkowskiej. I to wcale nie dziwi, bo choć to Legia miała więcej okazji, to najlepszą miał właśnie Alvarez - w 77. minucie, kiedy Artur Boruc w sytuacji sam na sam obronił jego strzał.
Bramkarz Legii po tej interwencji był wyjątkowo spokojny, ale wcześniej często wściekał się na swoich kolegów. Szczególnie w końcówce spotkania, kiedy krzyczał np. na rezerwowego Waleriana Gwilię, że ten nie wraca się po piłkę, by ją rozgrywać. I jeśli kogoś z Legii można chwalić za ten mecz to właśnie Boruca. Zresztą podobnie jak za mecz sprzed tygodnia, w Poznaniu, kiedy Boruc - choć może nie aż tak spektakularnie - też ratował Legię od straty bramek. - Dla mnie to marne pocieszenie, że nie tracimy goli, bo to jest drugi mecz z rzędu, w którym też ich nie strzelamy. I to mnie martwi najbardziej, bo wcześniej nie było z tym problemów - mówił Michniewicz po spotkaniu z Cracovią.
A te problemy są, bo i rywale zaczęli grać inaczej przeciwko Legii. Cracovia jest kolejną drużyną po Lechu, która na mecz z zespołem Michniewicza zdecydowała się na ustawienie z trójką obrońców w fazie ataku i piątką w fazie obrony. Czyli wykorzystała ten sam sposób gry, który od lutego i meczu z Rakowem (2:0) wykorzystuje Legia. - Czy rywale w lidze nas rozszyfrowali? To na pewno nie jest jedyny powód, przez który nie zdobyliśmy bramek w Poznaniu i teraz w Warszawie. Nasza gra stała się wolna, szwankuje skuteczność. I to tu jest problem, bo kluczowe jest to, co sami pokazujemy na boisku, a jeśli jakiś element nie funkcjonuje na najwyższym poziomie, pojawiają się kłopoty - przyznał Michniewicz.
Trener Legii po meczu z Cracovią nie chciał jednak zrzucać całej winy na ustawienie. - Jeżeli będziemy grali szybko, dokładnie, zmieniali kierunek ataku i pozycje, wbiegali w wolne przestrzenie, które tworzymy, to nasza gra będzie płynna i będą sytuacje. Teraz też są, bo w niedzielę piłka trafiała i w słupek, i w poprzeczkę, ale wcześniej takie akcje zazwyczaj kończyły się golem. Teraz się nie kończą i to właśnie tu, czyli w naszym braku skuteczności, doszukiwałbym się problemów - dodawał Michniewicz.
Na razie te problemy nie są aż tak duże, bo Legia wypracowała sobie przewagę w lidze. Ale teraz czekają ją dwa mecze wyjazdowe. I być może oba bez Michniewicza na ławce. Tym pierwszym będzie wyjazd do Gliwic na spotkanie z Piastem (środa, 20.30), z którym Legii nie udało się wygrać od grudnia 2018 roku. I który też ostatnio nie przegrywa, bo ostatnią, a zarazem jedyną ligową porażkę w tym roku - zresztą podobnie jak Legia, bo obie drużyny w 2021 roku zgromadziły po 24 punkty - Piast poniósł w lutym przeciwko Warcie (0:1).
Komentarze (13)
Legia w lidze została rozszyfrowana? Michniewicz: To mnie martwi najbardziej
No więc co? Kłamałeś czy wszystkie były do du...y?