Alarm na Mount Evereście. Byli zmuszani do ukrywania infekcji. Nawet kilkaset zakażeń

Bartłomiej Kubiak
Z relacji wspinaczy wynika, że co najmniej pięć osób z koronawirusem stanęło na Mount Evereście, a łącznie zakażonych w bazie pod szczytem było przynajmniej 59 osób. Wspinacze publikują relacje o zakażeniach, ale urzędnicy w Nepalu traktują to jako plotki.

- Byłem na Mount Evereście w 2014 roku podczas lawiny, która pochłonęła 16 istnień. Byłem tam rok później podczas trzęsienia ziemi w Nepalu, kiedy także mieliśmy wiele ofiar w naszym obozie. Miałem tam trudne, naprawdę trudne lata, ale ten rok pod względem fizycznym był zdecydowanie najtrudniejszy - mówi Scott Simper, amerykański wspinacz i operator filmowy, który na co dzień mieszka w Nowej Zelandii.

Zobacz wideo

Kiedy Simper w tym roku po raz kolejny wspiął się na najwyższy szczyt świata, nie wiedział o tym, że ma koronawirusa. Dowiedział się dopiero po pozytywnym wyniku testu w Katmandu, gdzie jego firma ekspedycyjna poddała go kwarantannie. - Na 12 dni trafiłem do małego, brudnego i zimnego pokoju w hotelu. Przez większość czasu leżałem. Miałem internet, ale nie miałem w ogóle siły, by z niego korzystać. Wstawałem w zasadzie tylko po to, by iść pod prysznic, gdzie oblewałem się wodą, by załagodzić ciężkie bóle całego ciała - opowiada.

Pierwszy przypadek koronawirusa na Mount Evereście

Zanim jednak Simper wrócił do Katmandu, dwa dni przeleżał w swoim namiocie w bazie pod Mount Everestem. Jej położenie (ok. 5300 m n.p.m.) jest szczególnie niepokojące, że wirus może być tam mylony z chorobą wysokogórską, której objawami także są kaszel, utrata apetytu czy duszności. - Te objawy, a szczególnie kaszel, to w wysokich górach coś powszechnego. Ale w tym roku zauważyłem, że kaszle więcej osób niż zwykle - zauważa Simper i dodaje, że też nie był też świadomy choroby, bo zawierzył władzom Nepalu, które długo nie testowały nikogo w bazie, przekonując, że tam koronawirus na pewno nie dotarł.

Niestety dotarł. Pod koniec kwietnia pisał o tym serwis outsideonline.com. Co prawda od razu nie podał nazwiska chorego, ale wiadomo było, że to himalaista, który przygotowywał grupę wspinaczy do ataku szczytowego. Początkowo sądzono, że cierpi na obrzęk płuc, który dość często występuje na dużych wysokościach, ale po przewiezieniu helikopterem do szpitala w Katmandu, okazało się, że jego test na Covid-19 dał pozytywny wynik. I że tym himalaistą jest Jangbu Sherpa, który pod koniec kwietnia - kiedy jeszcze jego ciało walczyło z wirusem - wprowadził na szczyt Mount Everestu m.in. księcia Bahrajnu Mohameda Hamada Mohameda al-Khalifa.

"Jeśli tutaj wybuchnie epidemia, będzie to sytuacja podobna do trzęsienia ziemi"

- Martwimy się, bo jeśli tutaj wybuchnie epidemia, będzie to sytuacja podobna do trzęsienia ziemi - mówiła wówczas dr Sangeeta Poudel, wolontariuszka z Himalayan Rescue Association, organizacji non-profit, która działa na rzecz zmniejszenia liczby zgonów z powodu ostrej choroby wysokogórskiej. A o tym, że wybuch epidemii pod Mount Everestem, może mieć katastrofalne skutki, apelowali także inni wspinacze, m.in. Alan Arnette. - Siedząc w bazie, twój układ odpornościowy i tak jest osłabiony z powodu wysokości i rozrzedzonego powietrza, gdzie nawet małe skaleczenie na palcu nie zagoi się, dopóki nie wrócisz do środowiska bogatego w tlen - tłumaczył Arnette.

"New York Times" pisze, że Jangbu Sherpa był prawdopodobnie pierwszą osobą z Covid-19, która stanęła na szczycie Mount Everestu. Prawdopodobnie, bo władze Nepalu zakłamują statystyki. Z relacji wspinaczy i firm ekspedycyjnych wynika, że tej wiosny co najmniej pięć osób z koronawirusem stanęło na dachu świata, a łącznie zakażonych w bazie było przynajmniej 59 osób.

- Czy Szerpowie i wspinacze są supermenami? No nie, nie są. Ale ten problem zasługuje na dogłębne badania - mówi Ang Tshering Sherpa, były prezes Nepalskiego Stowarzyszenia Alpinizmu, którego cytuje "New York Times", a także nepalskie gazety, gdzie cały czas utrzymywana jest rządowa narracja. Nepalski departament turystyki, który nadzoruje wyprawy na Mount Everest, odrzuca przekazy wspinaczy i twierdzi, że na szczycie najwyżej góry świata nigdy nie było koronawirusa.

Nepalski rząd bagatelizował sytuację z koronawirusem

- Zdecydowanie nie zgadzam się z tym, jak nepalski rząd bagatelizował sytuację z Covid-19, ale z drugiej strony też go rozumiem, dlaczego otworzył w tym roku góry dla wspinaczy - mówi Simper i tłumaczy, że tamtejsi urzędnicy mieli motywację, by lekceważyć koronawirusa, bo chodziło oczywiście o pieniądze. Nepal żyje głównie z turystyki wysokogórskiej i dlatego po słabym 2020 roku i bardzo dobrym 2019, kiedy trekking i wspinaczka przyniosły mu ponad dwa miliardy dolarów, w obecnym sezonie wydał rekordową liczbę 408 zezwoleń na wyprawę na szczyt Mount Everestu, wymagając na początku od wspinaczy jedynie negatywnego testu na koronawirusa przed wjazdem do Nepalu.

Teraz już sezon został zamknięty. Bo Nepal, czyli jeden z najbiedniejszych krajów świata, cały czas zmaga się z epidemią koronawirusa w silnym wariancie indyjskim i brakiem szczepionek. Niewielu Szerpów czy innych Nepalczyków miało do nich dostęp w trakcie sezonu wspinaczkowego. I nawet teraz, gdy rząd apeluje do bogatych narodów o dawki szczepionki, mniej niż trzy procent populacji zostało w pełni zaszczepionych.

Rząd Nepalu jeszcze w trakcie sezonu czynił pewne starania, by uniknąć na górze infekcji - wprowadził nakaz noszenia maseczek, dystans społeczny, zaczął też na górze robić testy - ale to się na pewno nie udało. Wiele agencji ekspedycyjnych przyznaje, że koronawirus w bazie pod Mount Everestem szerzył się w najlepsze. Że prawdziwa liczba przypadków może być znacznie wyższa niż 59, ponieważ organizatorzy wypraw, lekarze i sami wspinacze byli zmuszani do ukrywania infekcji. Że w rzeczywistości zakażonych mogło być nawet czterokrotnie więcej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.