Mount Everest tonie w szczątkach ludzi. Dramatyczny apel. "Więcej tego nie zrobię"

Kanadyjski wspinacz i operator filmowy Elia Saikaly opublikował poruszający wpis w mediach społecznościowych dotyczący Mount Everestu (8 848 m n.p.m.) - najwyższego szczytu Ziemi, na którym zalegają tony śmieci i szczątki ludzi.

"Droga Czomolungmo [dla Tybetańczyków to właśnie Mount Everest], przepraszam za stanięcie na twojej koronie" - tak swoją wiadomość zaczyna Elia Saikaly. "Jestem tu czwarty raz, ale za każdym razem byłem zajęty robieniem zdjęć sponsorów wspinaczy i nigdy nie miałem chwili, by spojrzeć na piękny Tybet. Ale tym razem to zrobiłem. Tym razem spróbowałem sobie wyobrazić, jak musiało tutaj być, kiedy Tenzing Norgay i sir Edmund Hillary stanęli tutaj po raz pierwszy, zanim sprawy wymknęły się spod kontroli" - kontynuuje.

Zobacz wideo Tak Lewandowski wyrównał rekord Muellera! Cudowny gest. Do akcji wkroczyli koledzy [ELEVEN SPORTS]

I dalej przeprasza: "W imieniu alpinistów za stos śmieci, który jest pod moimi stopami. Najświętsze miejsce na Ziemi to teraz wysypisko. Właśnie widziałem człowieka, który wyrzuca pustą puszkę po napoju energetycznym. Mój kolega Scott [Simper, także wspinacz i operator filmowy] wrzasnął na niego - pisze Kanadyjczyk i dodaje, że widział też wielu innych niedoświadczonych wspinaczy, którzy w drodze na szczyt zostawiają mnóstwo śmieci. "Widziałem też trupa, ominęliśmy go w pobliżu uskoku Hilarego (8760 m). Wątpię, żeby opowieść o tym człowieku skończyła się chwałą w mediach społecznościowych".

Korki pod Mount Everestem. "A ja sam to sfilmowałem"

To wszystko prawda, bo martwe ciała są tam wszechobecne - szacuje się, że na zboczach góry jest ich ponad 300. Ale chętnych, by zdobyć dach świata, nie brakuje. Jest ich tak wielu, że wiosną, gdy wejście jest najłatwiejsze, pod Mount Everestem himalaiści stoją w korkach. Zresztą himalaiści to chyba za duże słowo, bo na szczyt zdołali się wdrapać: 13-latek i 80-latek, niewidomy, astmatyk, zjeżdżali z niego snowboardziści, na paralotni zleciał Francuz, a nawet odbył się tam ślub. Słowem: dziś na Mount Everest może wejść każdy, kto dysponuje odpowiednią gotówką - ceny wypraw zaczynają się od 30 tys. dolarów. Kiedyś jednak aż tak wielu śmiałków nie było. W ciągu 20 lat od pierwszego wejścia (1953 rok, wspomniani Norgay i Hillary) ludzkie stopy dotknęły wierzchołka Everestu tylko 29 razy. Dla porównania: w samym 2018 roku aż 700 razy!

"Ja przyjechałem tutaj, aby pracować i zarabiać na życie, mimo że obiecałem sobie, iż nigdy nie wrócę. Za dużo widziałem w 2019 roku. Chciwość i pycha są wszędzie. Liczy się tylko zdobycie szczytu, za wszelką cenę. Nikomu niestraszne są zgony, a nawet koronawirus, który się szerzy. To nikogo nie obchodzi. Kiedy obserwowałem moich przyjaciół Szerpów [pomocnicy wysokogórscy], którzy z obozu drugiego do czwartego potrafili nieść nawet dziewięć butli z tlenem, byłem zniesmaczony. Przede wszystkim sobą, bo wiedziałem, że ten tlen jest potrzebny, ale nie tutaj, a w dolinie Katmandu, gdzie umierają ludzie. Ale potem pomyślałem sobie, że ci chłopcy potrzebują pieniędzy. I dostają je właśnie tutaj, od poszukiwaczy przygód, którzy z radością wydają je na przejażdżkę w wesołym miasteczku, zwanym Mount Everestem. A ja sam to sfilmowałem..." - zamyśla się Saikaly.

I na koniec dodaje, że przez te wszystkie lata był ślepy. "Teraz, stojąc na granicy z Chinami, które chcą stworzyć na szczycie linię podziału [by uniemożliwić kontakt pomiędzy alpinistami od strony Nepalu, który mierzy się z drugą bardzo silną falą zakażeń], widzę wszystko z szeroko otwartymi oczami. I znowu przepraszam. I obiecuję, że więcej tego nie zrobię".

Dramatyczna sytuacja w Nepalu. Rząd apeluje do wspinaczy

W tym roku wydano rekordową liczbę zezwoleń na wyprawę na szczyt Mount Everestu. Wspinacze przed wjazdem do Nepalu muszą pokazać negatywny wyniku testu na koronawirusa. Pod koniec kwietnia w obozie bazowym po stronie nepalskiej odnotowano pierwsze przypadki zakażenia. Zresztą w ostatnich dniach w Nepalu sytuacja z Covid-19 jest fatalna. Codziennie mówi się o tysiącach zakażonych. W zeszły wtorek padł rekord: 9317 przypadków, co jest 30 razy większym wynikiem niż miesiąc wcześniej. Według danych rządowych całkowita liczba zakażonych wynosi już 472 tys., z czego blisko 5,5 tys. osób zmarło.

Władze Nepalu niedawno zaapelowały do wspinaczy, by po zejściu ze zdobytych szczytów oddali puste butle po wykorzystanym tlenie. Reuters informuje, że nepalskiej służbie zdrowia brakuje około 25 tys. takich butli. A w szpitalach brakuje też łóżek i respiratorów. - Martwimy się, bo jeśli jeszcze w bazie pod Mount Everestem wybuchnie epidemia, będzie to sytuacja podobna do trzęsienia ziemi - mówiła niedawno dr Sangeeta Poudel, wolontariuszka z Himalayan Rescue Association, organizacji non-profit, która działa na rzecz zmniejszenia liczby zgonów z powodu ostrej choroby wysokogórskiej.

O tym, że wybuch epidemii pod Mount Everestem miałby katastrofalne skutki, mówił także himalaista Alan Arnette. - Siedząc w bazie, twój układ odpornościowy i tak jest osłabiony z powodu wysokości i rozrzedzonego powietrza, gdzie nawet małe skaleczenie na palcu nie zagoi się, dopóki nie wrócisz do środowiska bogatego w tlen - tłumaczył Arnette. A położenie bazy na Mount Evereście (ok. 5300 m n.p.m.) jest szczególnie niepokojące, bo wirus tam może być mylony właśnie z chorobą wysokogórską, której objawami także są kaszel, utrata apetytu czy duszności.

Więcej o: