Wielka mistyfikacja. Messner oszukał cały świat? "Nie będę się nawet bronił"

Tylko 44 osobom do tej pory udało się zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum, a więc stanąć na 14 najwyższych szczytach Ziemi. Ale czy na pewno? Są badacze, którzy uważają, że żadnemu z nich albo przynajmniej nie wszystkim to się udało. Cień najbardziej pada na Reinholda Messnera, czyli pierwszego zdobywcę wszystkich szczytów.

- Co to znaczy wejść na szczyt? - pyta na wstępie reporter "New York Timesa" John Branch i przypomina, że tylko 44 osobom do tej pory udało się zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum, czyli wszystkie 14 ośmiotysięczników na Ziemi. Jednym z nich jest Ed Viesturs, a więc jedyny Amerykanin na tej liście, który dokonał tego bez użycia butli z tlenem. A to w tym środowisku wyczyn wyjątkowo ceniony, bo w górach tlen często traktowany jest jako doping, o czym tej zimy przypomniał Adam Bielecki, kiedy K2 po raz pierwszy zostało zdobyte zimą przez Nepalczyków.

Zobacz wideo Himalaizm marzeniem dla bogatych? Sprawdzamy, ile to kosztuje!

Tylko jeden z nich - Nirmal Purja - zrobił to zimą bez użycia dodatkowego tlenu, ale Bielecki i tak podważa jego wejście. "Uprzedzając wszystkie pytania: gra trwa nadal. Wiadomo było, że na K2 zimą da się wejść z tlenem. Dla mnie prawdziwe pytanie brzmi: Czy? Kiedy i komu uda się wejść na ten szczyt bez dopingu?" - zaraz po zdobyciu szczytu przez Nepalczyków napisał Bielecki na Twitterze, gdzie od razu zwrócił uwagę, że nawet jeśli Purja sam tego tlenu nie używał, to korzystał z pomocy innych Szerpów, którzy z tym tlenem rozkładali dla niego obozy i wieszali liny, czyli de facto mu pomagali.

"Ja byłem tym, który odpuszczał"

- W górach jest tylko jedna porażka i nazywa się śmierć. Cała reszta to nowe doświadczenia - powtarza Krzysztof Wielicki, piąty człowiek na świecie, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. - To media lubią tam eksponować cierpienie. Ale nikt nie chce umierać w górach, proszę mi wierzyć - dodaje.

O tym cierpieniu i walce ze śmiercią pisze w "New York Times" także Branch. Na podstawie doświadczeń Viestursa. Przede wszystkim z 1993 roku, kiedy był już dziesięć metrów od szczytu Sziszapangmy, ale zawrócił. A zawrócił, bo uznał, że to zbyt niebezpieczne. I zdobył ten szczyt dopiero osiem lat później. - Jedni w takich sytuacjach odpuszczają, drudzy nie odpuszczają. Ja byłem tym, który odpuszczał. Który zawsze musiał mieć pewność, że mu się uda - tłumaczy Viesturs.

Niemiecki kronikarz

Pasma Himalajów i Karakorum w Azji są domem dla wszystkich 14 najwyższych szczytów Ziemi. "New York Times" opisuje, że tysiące kilometrów stamtąd, w małym miasteczku w południowo-zachodnich Niemczech mieszka 68-letni mężczyzna. To Eberhard Jurgalski, który ma gęstą siwą brodę i związuje włosy w kucyk. Jurgalski 40 lat swojego życia poświęcił ośmiotysięcznikom. Sam nie wspiął się na żaden z nich, ale w środowisku jest powszechnie znany, bo bardzo dokładnie badał i nadal bada wszystkie himalajskie przejścia, co zresztą udostępnia na stronie 8000ers.com, którą prowadzi.

Jurgalski nawet z pamięci potrafi podać nazwy różnych wypraw, daty i szczegóły tras. Studiuje zdjęcia, filmy, współrzędne satelitarne, relacje wspinaczy i świadków. A to bywają dla tego środowiska wstrząsające wiadomości, bo zaczyna się coraz głośniej mówić o tym, że być może nikt nigdy nie był na prawdziwym szczycie wszystkich 14 ośmiotysięczników. Że niektórzy, jak Viesturs w 1993 roku na Sziszapangmie, zatrzymywali się kilka metrów niżej. Inni nieświadomie trafiali w niewłaściwe miejsce np. na szerokim szczycie Annapurny. A jeszcze inni zatrzymali się w popularnym miejscu do robienia selfie na Manaslu, nie wspinając się wyżej po niebezpiecznej grani ukrytej tuż za nim. - Niewielu, jeśli w ogóle którykolwiek z nich, próbowało kłamać na temat swoich osiągnięć. Po prostu nie w każdym przypadku byli oni świadomi, że nie dotarli na sam szczyt - tłumaczy Jurgalski.

Dostali prestiżową nagrodę, ale się wydało

Wspinaczka głównie opiera się minimalizowaniu ryzyka, ale też na uczciwości i sile wyrzutów sumienia. Ale w wysokich górach nie każdy jest uczciwy. Ostatnim chyba najgłośniejszym przykładem nieuczciwości są Narender Singh Yadav i Seema Rani Goswami. Dwóch indyjskich wspinaczy, którzy w 2016 roku mieli wspiąć się na Mount Everest. Mieli, bo pięć lat później indyjskie władze, które od kilkudziesięciu lat przyznają wspinaczom prestiżowe nagrody im. Tenzinga Norgaya i przyznały ją także Yadavowi i Gowamiemu, rozpoczęły śledztwo, które w lutym wykazało, że obaj sfingowali swoje wejście na Mount Everest. - Oni nigdy nie dotarli na szczyt - mówił w rozmowie z AFP Taranath Adhikari, rzecznik indyjskiego ministerstwa turystyki, który w rozmowie z "The Indian Express" przekazał także, że obaj himalaiści przedstawili fałszywe dokumenty oraz zdjęcia. - Do takiego wniosku doszliśmy po analizie i rozmowach ze specjalistami, w tym z szerpami, którzy także podważyli ich wejście - dodawał.

Yadav i Goswami zostali objęci sześcioletnim zakazem wstępu do Nepalu. Ten nałożony został jednak ze wsteczną datą - od ich wyprawy na Mount Everest, czyli obowiązuje do 2022 r. Ministerstwo turystyki nałożyło również grzywnę na firmę Seven Summit Treks, która zorganizowała ich wyprawę oraz na Szerpów, którzy im w tej wyprawie pomagali.

"W górach szczyt jest tylko jeden"

W wysokich górach nie tylko chodzi o to, czy ktoś zdobył szczyt z tlenem, czy bez tlenu, ale czy w ogóle go zdobył. Zdjęcia, w tym selfie, współrzędne satelitarne oraz relacje świadków z obozów zakładanych poniżej albo z bazy, skąd wspinacze wypatrywani bywają przez specjalistyczne lunety. To stąd na ogół pochodzą dowody, które później często i tak powodują w środowisku szepty wątpliwości. Jurgalski przez dziesięciolecia martwił się, że standardy tego, co w wysokich górach jest szczytem, a co nie, spadają. Dlatego wciąż prowadził badania. I dziś chciałby ustanowić stabilny standard dla przyszłych pokoleń wspinaczy. - W górach szczyt jest tylko jeden. I nie jest on ani w połowie, ani w 99 procentach drogi, bo nawet z definicji to najwyższy punkt na wzgórzu - mówi.

Viesturs zauważa jednak, że w górach nie zawsze znaczenie ma to, czy sam szczyt zostanie zdobyty. I to się nazywa wspinanie, gdzie często chodzi o sam proces, o przeżywanie i pokonywanie własnych słabości, a nie o namacalne osiągnięcia. Tylko że to właśnie one zmieniają ludzi w bohaterów. Budują reputację, przynoszą sławę i pieniądze. Zdaniem Jurgalskiego z 44 wejść na wszystkie ośmiotysięczniki siedem wciąż budzi wątpliwości. A zdaniem australijskiego alpinisty i badacza Damiena Gildei są wśród nich także wejścia Viestursa. I to aż na trzy szczyty - Dhaulagiri, Manaslu i Sziszapangmę - choć sam Viesturs przyznaje się jednego, innego. Do Kanczendzongi. - Gdy wspinaliśmy się tam, miejscowi poprosili nas, byśmy nie przeszkadzali w domu ich bogów, który był faktycznym szczytem. Ze względu na ich życzenia zostaliśmy zaledwie kilka stóp niżej - tłumaczy.

"To przecież nie jest dobra wymówka dla wspinaczy"

Gildea podważa też wejścia innych, bo mówi, że z 14 ośmiotysięczników sześć lub siedem może mieć fałszywe szczyty, gdzie czasem różnica to jeden lub dwa metry w pionie, ale czasem nawet około 20 metrów. Nie więcej. Ale nawet te kilka metrów w pionie może oznaczać dodatkową godzinę. A najbardziej rażącym przykładem zakłamanego szczytu ma być Manaslu, bo większość dzisiejszych zdjęć wyraźnie pokazuje, że można tam wspiąć się jeszcze wyżej. - Ludzie zatrzymują się, bo dalsze wejście jest zbyt trudne, ale to przecież nie jest dobra wymówka dla wspinaczy - zwraca uwagę Gildea.

- Jest różnica między myśleniem, że jesteś na szycie i dalej nic nie ma, a myśleniem, że coś tam jeszcze jest, ale ty dalej nie wchodzisz. Standardy pod tym względem się obniżają - dodaje Nowozelandczyk Guy Cotter, który zdobył siedem z 14 ośmiotysięczników. W tym pięć razy Mount Everest, gdzie w 1996 roku zginął jego górski partner Rob Hall, a życie wraz z nim straciło aż siedmiu innych wspinaczy z trzech ekip jednocześnie, które atakowały wierzchołek.

Publiczny wyrzut sumienia

Gildea stał się publicznym wyrzutem sumienia tego środowiska, bo w eseju - który opublikował pod koniec ubiegłego roku w prestiżowym American Alpine Journal - zasugerował, że żaden człowiek nie znalazł się na prawdziwym szczycie wszystkich 14 ośmiotysięczników. Jego wnioski podważają dokonania wielkich himalaistów. A cień najbardziej pada na Reinholda Messnera, który jako pierwszy bez użycia tlenu zdobył wszystkie szczyty. To on dziś miałby najwięcej do stracenia. - Jeśli mówią, że na Annapurnie znalazłem się pięć metrów poniżej szczytu, czuję się z tym całkowicie okej. Nie będę się nawet bronił. Gdyby ktoś przyszedł i powiedział, że wszystko, co zrobiłem to bzdury, odpowiedziałbym: myśl sobie coś chcesz - mówi 76-letni Messner, którego cytuje "New York Times".

Jurgalski chce jednak pójść o krok dalej. Stworzyć dwie księgi rekordów. Starą, w której znalazłby się nazwiska 37 wspinaczy, którym zalicza zdobycie Korony Himalajów i Karakorum. I nową dla obecnej ery wspinaczy, gdzie przy dzisiejszych technologiach nie powinno być już żadnych dyskusji. I gdzie obowiązywałaby specjalna punktacja. Każdy prawdziwy szczyt warty byłby tysiąc punktów, a więc doskonały wynik to 14 tysięcy punktów. Gdyby komuś zabrakło do szczytu 20 metrów, przyznawane byłoby o 20 punktów mniej, czyli 980. - Mnóstwo ludzi powie, że to naprawdę nie ma znaczenia, jeśli wspinanie samo w sobie jest celem. Ale skoro wspinaczka to taka osobista podróż odkrywcza, to po co w ogóle zapisujemy te wyniki? - pyta Jurgalski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.