Po igrzyskach olimpijskich w Paryżu więcej mówi się o skandalach niż wynikach polskich sportowców, którzy zdobyli w sumie dziesięć medali, co było najgorszym wynikiem od 68 lat. A czego dotyczą skandale? M.in. tego, że polscy sportowcy nie mogli liczyć w Paryżu na swoich sparingpartnerów, czy do ostatniej chwili musieli czekać na odpowiedni sprzęt. Z tego też powodu premier Donald Tusk oraz minister sportu i turystyki Sławomir Nitras zapowiedzieli rozliczenia w tej sprawie.
- Prezesi związków [spali] w luksusowych hotelach za ponad 1000 euro za noc z osobami towarzyszącymi. A lekarze, np. doktor Zając, który opiekował się naszymi siatkarzami, fizjoterapeuci, w domu pielgrzyma za 48 euro. Ja to widziałem na własne oczy. Czekałem do końca igrzysk, aby nie podgrzewać atmosfery, a tak naprawdę odwracać uwagi od sportowców, którzy startowali każdego dnia. Ale oni również nie wytrzymywali. Tych sygnałów o nieprawidłowościach było więcej niż wie dzisiaj opinia publiczna - poinformował w środę Sławomir Nitras na konferencji prasowej.
Nitras dodał, że do Paryża udali się także prezesi związków, którzy nie odpowiadali za start żadnego z polskich sportowców. Jednak w tym gronie zabrakło szefa Polskiego Związku Narciarskiego Adama Małysza.
- Nie byłem. Mieliśmy w związku sporo kontroli, skarbową, celną, z ZUS i tak dalej. Poza tym słyszałem głosy o tym, że zawodnicy mają różne problemy z zabraniem sztabów. Uznałem, że to nie fair i zrezygnowałem. No bo jak to, ja ze sportów zimowych pojadę na letnie igrzyska? - powiedział Małysz w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Onet. Dodał, że chciałby zobaczyć z bliska letnie igrzyska i może kiedyś się na nie wybierze.
Małysz został zapytany także o to, jak patrzy na konflikt między ministrem Nitrasem a prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosławem Piesiewiczem. - Moje zdanie jest takie, że dobrze, że nie pojechałem! A tak serio, to znam za mało szczegółów. Jest w tym dużo polityki, każdy uważa, że ma rację. Ja wiem jedno, to znaczy znam perspektywę zawodnika podczas igrzysk. I patrząc z tej strony, zawsze jest tak, jak nie powinno być. Jedziesz na igrzyska, myślisz sobie, że jako sportowiec jesteś tam najważniejszy, więc będziesz miał zapewnione wszystko, aby dobrze się zaprezentować, a później okazuje się, że brakuje tego czy tamtego, bo ktoś nie mógł jechać, a na jego miejsce jest ktoś, kto nie musiał. I tak w kółko - powiedział gorzko legendarny skoczek narciarski.
Dodał, że w sam spór Nitrasa z Piesiewiczem nie zamierza wchodzić. - My, jako Polski Związek Narciarski, przesłaliśmy do ministra pismo z informacjami, o jakie prosił, a więc liczbę ludzi, którzy byli ze związku w Paryżu. Od nas była jedna współpracowniczka, ale nie z ramienia związku, a do pracy w firmie, która robiła pomiar czasu dla Omegi. Była na ich zlecenie - wyjaśnił.
Podkreślił, że jako prezes związku miał swoje zadania związane m.in. z zatrudnieniem Alexandra Stoeckla na stanowisku dyrektora sportowego ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej.