48-letni Artur Binkowski dał się poznać szerszej publiczności w 2000 r., gdy walczył na igrzyskach olimpijskich. Ale choć urodził się w Bielawie, to reprezentował Kanadę, dokąd wyemigrował jako 13-latek. W Sydney Binkowski awansował do ćwierćfinału, a potem przeszedł na zawodowstwo. W międzyczasie wystąpił w jednej produkcji z Russellem Crowe'em pt. "Człowiek Ringu", gdzie wcielił się w rywala gwiazdy Hollywood. W ringu zwyciężył 16 razy, pięć walk przegrał, a trzy zremisował. Ostatni raz w ringu był widziany w 2014 r., gdy pokonał go Michał Cieślak.
Później Binkowski znalazł się na zakręcie. Kanadyjskie media pisały o jego uzależnieniu od alkoholu, a jego dziwaczne monologi biły rekordy popularności w internecie. Na domiar złego "Biniu" miewał problemy z prawem i kilkukrotnie trafiał za kratki. Do Polski wrócił na chwilę w 2018 roku, by stoczyć walkę z Marcinem Najmanem, ale ostatecznie nie doszło do ich starcia na kuriozalnej gali na Narodowym.
Od kilku miesięcy można Binkowskiego spotkać w centrum Warszawy, gdzie spędza dużo czasu. Nikt raczej nie przypuszczał, że wróci do ringu, bo sam publicznie odrzucał oferty od - przede wszystkim - freakowych federacji. Ale jednak Binkowski wraca. Już 30 września zawalczy na gali Fight Rose.
- Zacznijmy od tego, że obaj wychowywaliśmy się w Bielawie, a Artur chodził z moim młodszym bratem do klasy. Jestem starszy o dwa lata, więc wcześniej zacząłem treningi bokserskie. I można powiedzieć, że za dzieciaka wzorowali się na mnie, bo jako pierwszy z Bielawy zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów - mówi Sport.pl Remigiusz Tkaczyk, organizator gali i... rywal Binkowskiego.
I dodaje: - Wcale go nie namawiałem na powrót. Po prostu powiedziałem Arturowi, że przejąłem federację Rose Fight i mam ambitne plany, a on odparł "No, dobra, to dawaj mi walkę!'. A gdy spytałem go, z kim chciałby się bić, odpowiedział, że ze mną. Ale od razu uprzedzę następne pytanie. To nie będzie żaden sparing, ani walka na pół gwizdka. W ringu będzie walka gladiatorów. Podchodzę do tego jak sportowiec. Wielokrotnie na kadrze mieszkałem przez lata z kimś w jednym pokoju, by następnego dnia się z walczyć podczas turnieju. Poza ringiem możemy być kolegami, ale jak usłyszymy pierwszy gong, to nie ma przebacz.
To będzie boks w małych rękawicach. Będą trzy rundy trzyminutowe, a czwarta runda open, czyli bez limitu czasowego.
- W dużych rękawicach nie miałbym z nim szans. Będziemy walczyli jak gladiatorzy, aż ktoś padnie - przekonuje Tkaczyk, który w przeszłości trenował m.in. z Piotrem Wilczewskim, dzisiejszym trenerem Mariusza Wacha i Kamila Łaszczyka. Nawet kilka lat temu Tkaczyk walczył z "Wilkiem" na gali charytatywnej w Bielawie.
- Artur za żadne skarby nie chciał się bić w MMA. Nie interesują go tarzanie po macie, więc powiedział, że nie sprzeda się za żadne pieniądze, choć ofert nie brakowało. Wybrał Fight Rose ze względu na zasady walki i dlatego, że mamy ambitne plany - słyszymy od organizatora.
- Fight Rose zorganizowało trzy gale, raczej lokalne, ale nie za bardzo im one wyszły. Sponsorzy się gdzieś wycofali i zrobił się problem. Ale właśnie wszedłem w organizację, nawet dziś spłacałem zobowiązania z ostatniej gali i chcemy rozpocząć nowy, ekscytujący rozdział. Na naszej gali będą walki w formule bokserskiej, kickbokserskiej oraz w MMA. No i ring jest okrągły. Oprawa będzie gruba, uwierzcie mi, bo naprawdę sporo zainwestowaliśmy we wrześniową imprezę. A co do nazwisk, to zobaczycie w ringu m.in. Przemysława Opalacha (29-3) - przekonuje Tkaczyk.
Nie ma jednak wątpliwości, że występ Binkowskiego jest dla wielu kontrowersyjnym pomysłem. Od dawna pojawiają się głosy, że olimpijczyk z Sydney nie powinien ponownie okładać się po głowie. A co Tkaczyk odpowie krytykom?
- Chyba ktoś musi mieć nas za debili, jeśli myśli, że nie zrobimy mu prześwietlenia klatki piersiowej, badania EKG, czy innych niezbędnych badań. Poza tym Artur to mój kumpel, więc jego zdrowie będzie dla mnie bardzo ważne - wyjaśnia Tkaczyk. I dodaje, żeby już w kalendarzu zaklepać sobie 28 grudnia, gdy odbędzie się kolejna gala. Tym razem w Hiszpanii.