Halvor Egner Granerud przed mistrzostwami świata w Planicy był głównym faworytem do wywalczenia medali - zarówno na normalnej, jak i dużej skoczni. W pierwszym konkursie zajął jednak dopiero jedenaste miejsce, a to jego najgorszy wynik tej zimy. Po zawodach pojawiły się u niego spore emocje i w wypowiedzi dla norweskich mediów nazwał konkurs "parodią".
W rozmowie z polskimi dziennikarzami podczas dnia medialnego w Kranjskiej Gorze mocno złagodził swoje słowa i wytłumaczył, czy gdy emocje już opadły i miał czas wszystko przemyśleć, nadal uważa, że konkurs nie był fair. Opowiedział też o swoich przygotowaniach do MŚ i przekonaniu, że na dużym obiekcie powinien być silniejszy.
- Jestem zadowolony ze swoich skoków. Nie czuję, żeby coś w nich było nie tak. Na normalnej skoczni prezentowałem się dobrze. Nie cieszą mnie tylko wyniki. Czułem się odpowiednio w powietrzu, chyba jeszcze lepiej w niedzielnym mikście, niż w sobotnim konkursie indywidualnym. Teraz przechodzimy na duży obiekt, który bardziej mi pasuje, tak myślę. Jedną z największych zalet moich skoków tej zimy jest prędkość, którą uzyskuję i jestem w stanie utrzymywać. Mam nadzieję, że ta druga część mistrzostw będzie dla mnie lepsza.
- "Parodia" to było trochę za mocne określenie. Norweskie media są naprawdę dobre w wyciąganiu od ciebie negatywnych opinii. Myślę, że po wszystkim można przyznać, że zawody były dość fair. Niektórzy mieli dobry wiatr i oddali dobre skoki, ja nie. Jest, jak jest. Pozostanę przy tym, że miałem trudne warunki. Choć mogłem skoczyć jeszcze lepiej, gdybym pokazał swoje absolutnie najlepsze skoki. Wtedy dostałbym za nie o wiele więcej punktów i miał swoją szansę na lepszy rezultat.
- Cóż, ten konkurs to w zasadzie coś, co ja postrzegam jako najbardziej ekscytujący element skoków narciarskich. Chodzi o walkę do końca. Rywalizacją na normalnych skoczniach trudno przekonać widza do oglądania skoków tylko po to, żeby zobaczyć, kto wygra w zwykłych okolicznościach. Coś chyba musi ich do tego przyciągnąć, tak, jak na mamutach przyciąga ich możliwość zobaczenia bicia rekordu świata. Dlatego, jeśli do końca nie wiadomo, kto wygra, bo różnice są niewielkie, a zmiany w czołówce mogą być spore, to robi się o wiele ciekawiej.
A gorsze warunki? Cóż, to coś, co przytrafia się przy tego typu dyscyplinie na świeżym powietrzu. Skoczek i trener kontrolują tylko swoją postawę i mogą decydować, czy chcą czekać chwilę na zmianę podmuchów wiatru, czy nie. Ale jeśli wszystko samemu zrobi się idealnie, to w wielu przypadkach, większości sytuacji po prostu będzie się najlepszym. Wydaje mi się, że właśnie z takim podejściem jak tej zimy, zawody stają się coraz bardziej fair. A przynajmniej o wiele bardziej sprawiedliwe niż kilka lat temu, w przeszłości. Zwłaszcza w przypadku konkursów z wiatrem z tyłu, gdzie często w czołówce byli ci sami zawodnicy, nie zmieniała się szóstka najlepszych zawodników. A zawody z bocznym, zmiennym wiatrem już zawsze pozostaną tymi najtrudniejszymi do przeprowadzenia rywalizacji równej dla każdego.
- To ogółem trudne do oceny i skomentowania. Widzimy tylko rekompensaty punktowe za wiatr i uśrednione pomiary. Rzadko dostajemy grafiki telewizyjne, a co dopiero pełny zapis tego, jak zmieniały się warunki w trakcie jakiejś próby.
Co do tego, czy konkurs był sprawiedliwy warto wziąć pod uwagę fakt, że to był konkurs na normalnej skoczni, a takich mamy wyjątkowo mało. Było bardzo ciasno. I dla mnie ważne jest, żeby w przypadku rywalizacji na takim obiekcie pamiętać, że nie mam przygotowanej statystyki w głowie ze swoimi 50 skokami na tego typu skoczni. Nie mogę dokładnie powiedzieć, czy dany skok był w moim przypadku odpowiedni do tego, jak się na nich prezentuje. One wyglądają dobrze, pewnie są dobre technicznie, ale pozostaje ten jeden ważny, być może w tym przypadku decydujący czynnik, że skaczemy na mniejszych skoczniach za mało, żeby to precyzyjnie porównywać.
- Cóż, wylatuje się tu bardzo wysoko po odbiciu. Spada się ze sporej wysokości, a potem jeszcze dolatuje trochę do przodu, jeśli odda się dobry skok. Myślę, że wielu zawodników może tu lądować "w tę samą dziurę", mieć podobne odległości. Choćby jakieś 132 metry. Żeby awansować do drugiej serii, musisz być około tych 130 metrów, może 128. Ale niektórzy polecą nieco dalej i będą najlepsi. Szczerze mówiąc, ta duża skocznia jest bardzo podobna do tej położonej kilkadziesiąt metrów obok, mamuciej. Tutejsze 130 to takie 215-220 metrów podczas lotów narciarskich w Planicy.
- Nie, ha, ha. Zawsze, gdy tu jadę, mam w sobie trochę mieszanych emocji. To nie skocznie, na których czuję się w pełni naturalnie. Potrzebowałem kilku solidnych lat, żeby odpowiednio się ich nauczyć. Pierwszy raz, gdy poczułem się tu lepiej i zrozumiałem, jak powinienem wykonywać pewne rzeczy, to 2020 rok i mistrzostwa świata w lotach, gdy walczyłem o złoty medal indywidualnie i skończyłem ze srebrem. Wcześniej mocno się męczyłem, czy to w Pucharze Kontynentalnym na tym kompleksie, czy Pucharze Świata na mamucie. Teraz czuję, że jestem tu w stanie pokazać swoje najlepsze skoki. I to wszędzie.
- Kiedy lądowałem i zobaczyłem, gdzie była zielona linia, potem spojrzałem na swój wynik, a także punkty za wiatr dla Piotra Żyły i pomyślałem: OK, poprawi się znacznie w stosunku do pierwszej serii. W czołówce było ciasno, więc byłem pewny, że jego skok da mu zwycięstwo.
- Chyba nie znam jeszcze na tyle dobrze polskiego i nie oglądam tyle polskiej telewizji, czy nie przeglądam mediów, żeby w pełni to rozumieć, ha, ha. Ale to prawda, to bardzo pozytywny gość.
- Oczywiście, mamy presję. Ja zrozumiałem, jak wielka była chyba najbardziej w mikście w niedzielę. Dlaczego? Bo poczułem, że nie mam na ramionach tak ogromnego ciężaru, jak w sobotę w konkursie indywidualnym. Mogliśmy ją rozdzielić na troje zawodników.
Jednak zobaczcie: dziś na dniu medialnym naszej kadry widać skalę zainteresowania skokami. Mediów przybyło bardzo dużo i to nas cieszy. Tak jest praktycznie tylko na Turnieju Czterech Skoczni i mistrzostwach świata. Wiemy, że musimy to wykorzystywać. Jednocześnie dwa lata temu wyglądało to trochę inaczej. Nawet cztery-pięć tygodni przed MŚ w Oberstdorfie ciągle pytano mnie, czy przywiozę z Niemiec złoto. W tym już tak nie było, a i ja przyznawałem, że koncentruję się głównie na Pucharze Świata. Wiem już, jak radzić sobie ze sporym stresem i presją. Przeżyłem wiele takich sytuacji, znam je i obecnie, choć to trudne, umiem podążać za swoim planem i go wypełniać, choć nie wszystko musi iść po mojej myśli.