Piłkarski mistrz Polski przeszedł piekło. Ojciec pił i lał go sznurem, bo kochał piłkę

- Ojciec rzadko bywał w domu, a jeśli już to był pijany. Lał mnie sznurem od maszynki za to, że grałem w piłkę, bo on chciał, żebym był pięściarzem - wspomina Marek Motyka książce "Był sobie piłkarz. Część 3". Mistrz Polski z Wisłą Kraków od początku miał pod górkę, ale to nie zatrzymało jego chęci do realizacji marzeń.

Marek Motyka w latach 1978-1989 był ważnym ogniwem Wisły Kraków. Dołączył do zespołu w trakcie sezonu 1977/1978 i już jako 20-latek mógł się cieszyć z wywalczenia tytułu mistrza Polski. Choć obrońca ma za sobą udaną karierę, w książce "Był sobie piłkarz… Część 3" dziennikarza "Przeglądu Sportowego" Antoniego Bugajskiego opisał mroczniejszą część życia. Los od początku nie był dla niego łaskawy.

Zobacz wideo Tak się bawią kibice z Azerbejdżanu w Polsce

Dramat Marka Motyki w wieku 12 lat. "Płakałem i nie mogłem się uspokoić"

Już w dzieciństwie był świadkiem problemów alkoholowych ojca, które rzutowały na całą rodzinę. - Ojciec bardzo dobrze zarabiał, lecz wszystko przepijał. Jeszcze gorzej, że gdy sobie wypił, źle nas traktował. Włączała mu się agresja, nieraz uciekaliśmy z domu. Mama miała z nim ciężkie życie, ale była bardzo dzielna. Pracowała jako pielęgniarka w przychodni. Po pracy, żeby dorobić, no bo ojciec nie dawał pieniędzy, chodziła robić zastrzyki chorym na cukrzycę i zwykle zabierała mnie, małego dzieciaka, ze sobą - wspomina.

Prawdziwym dramatem była dla niego choroba nowotworowa matki i wreszcie jej śmierć. - Wracała akurat do domu, gdy przyszły wyniki. Zaawansowana białaczka. Natychmiast przyjechało pogotowie. Lekarze uznali, że trzeba ją przewieźć do Krakowa. Miałem z nią jechać karetką. Sprawy poszły jednak tak szybko, że wezwano helikopter. W nim już nie było dla mnie miejsca. W najczarniejszych myślach nie mogłem przypuszczać, że już nigdy nie zobaczę mamy - wyznał. 

- W mojej szkole intendentką była znajoma mamy. Zaproponowała, że zadzwonimy do niej do szpitala. Mama nie wiedziała, że mam ucho przy słuchawce i słyszałem, co mówi do koleżanki. "Władziu, ja już wiem, że nie wrócę. Proszę cię, na ile będziesz mogła, dowiaduj się, co z Kasią i Markiem". Wpadłem w szał, gdy to usłyszałem. Płakałem i nie mogłem się uspokoić. Czy 12-letnie dziecko, kochające swoją matkę, mogło usłyszeć coś gorszego? Mama zmarła trzy tygodnie od zdiagnozowania białaczki. Zostałem sam z ojcem - dodał były piłkarz.

Surowe wychowanie ojca zmusiło go do pracy. "Musiałem sam jakoś zarabiać pieniądze"

Życie z ojcem było na tyle ciężkie, że z czasem z pomocą przyszła babcia. - Ciężko mi się żyło, ojciec nadal specjalnie się mną nie interesował. Dopiero później sprowadziła się babcia, bo wiedziała, jak mi trudno i że trzeba zadbać, żebym miał co zjeść. Ojciec rzadko bywał w domu, a jeśli już to był pijany. Lał mnie sznurem od maszynki za to, że grałem w piłkę, bo on chciał, żebym był pięściarzem. Musiałem sam jakoś zarabiać pieniądze. Żeby kupić sobie spodnie, chwytałem za łopatę i ładowałem nad rzeką żwir, płacili od przyczepy - powiedział.

Motyka opowiedział również o sportowej karierze. Nawiązał do czasów gry w Hutniku Kraków, chłodnego przyjęcia w Wiśle czy meczów w reprezentacji Polski, których ma na koncie osiem. - Dopiero gdy nastał Antoni Piechniczek, już nie dostawałem powołań. Czułem, że chyba miał do mnie żal, że gdy był trenerem w Bielsku-Białej i Opolu, nie zgadzałem się na transfery, mimo że właśnie on bardzo mnie chciał - podsumował.

Były obrońca zakończył karierę w 1999 roku jako zawodnik Raby Dobczyce. Od tego czasu spełnia się w roli trenera, a od tego sezonu będzie prowadził IV-ligową Spartę Kazimierza Wielka. 

Więcej o: