Krzysztof Wasiljew to 36-letni absolwent warszawskiego AWF. Głównie zajmuje się fotografią, którą łączy z drugą pasją - wędkarstwem. Razem z Michałem Czuberem prowadzą wędkarsko-filmowy projekt Wild Fish Stories. W poszukiwaniu ryb jeżdżą po świecie i robią o tym filmy.
Krzysztof Wasiljew: - Tego się nie zapomina. Miałem pięć lat. Dostałem kij, żyłkę i spławik. I mimo że byłem najmłodszy wśród kolegów, to złapałem największego węgorza. A zaczęło się dzięki tacie. Jeździliśmy często w Bory Tucholskie, i dalej lubię tam wracać, ale pierwszą rybę złapałem akurat w Jarosławcu.
- Raczej przypadek. Mój ojciec biegał po pomoście, bo co chwila dzieciakom musiał zakładać robaki, bo ryby wyjątkowo brały, ale były niewielkie. Stwierdził, że mi założy dużą rosówkę, żeby mieć mnie z głowy. I nagle zaciąłem węgorza tak mocno, że rzuciłem nim w matkę i ciotkę, które obok leżały na kocykach. Uciekały w krzyku. To pierwsza ryba, którą pamiętam. Ale poważnie zacząłem traktować wędkarstwo jakieś 10 lat temu, gdy złapałem zajawkę na spinning [łowienie przy użyciu wędki, kołowrotka i sztucznej przynęty]. Wcześniej łowiłem na grunt [na szpulę nawinięta jest żyłka, ciężarek i haczyk z przyponem] lub spławik. Za to dziś największą satysfakcję daje mi wędkarstwo muchowe.
- Wędkarstwa i przygód. Chcemy pokazać ludziom niezwykłe miejsca, w które zabiera nas wędkarstwo, ale też próbujemy odmienić trochę stereotyp wędkarza. Zarabiałem jako fotograf, ale od 10 lat łączę te zajawki. Dziś największe zlecenia mam związane właśnie z wędkowaniem. W tym roku robiliśmy filmy dla zagranicznych firm jak Savage Gear, MadCat czy Shimano. Od samego początku postawiliśmy na jakość nagrań i to się zwróciło.
- Pojechaliśmy z kumplami na Lofoty, archipelag na Morzu Norweskim. Mieliśmy pływać żaglówką, ale nasz kapitan w ostatniej chwili odwołał rejs. Bilety mieliśmy już kupione, więc i tak polecieliśmy. Chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć i łowić ryby w pięknych miejscach. Nie myśleliśmy wtedy o żadnym projekcie, ale był to wyjazd z elementami survivalu. Aż usłyszeliśmy o Grzegorzu Dziku, który w 14 miesięcy z buta przeszedł cały półwysep skandynawski, czyli jakieś pięć tysięcy kilometrów. Stał się naszą inspiracją. Widział wszystkie najfajniejsze i najpiękniejsze miejscówki, przez które my tylko przejeżdżaliśmy samochodem. Powiedziałem Michałowi przed kolejną wyprawą do Szwecji, żeby - zamiast dojechać samochodem - przejść z buta całą drogę przez te wszystkie lasy. Michał się zajarał pomysłem, przebukowaliśmy bilety na tydzień wcześniej, no i ruszyliśmy. Od jeziora do jeziora. Polowaliśmy na szczupaki i okonie. Zrobiliśmy o tym film i zorganizowaliśmy premierę w Warszawie. Została dobrze przyjęta i tak to się zaczęło.
- To raj dla wędkarzy. Wszędzie rzeki, jeziora, dużo ryb i piękna natura.
- Zależy, co byś chciał złowić. Jeśli szukasz pstrągów, to świetna będzie Patagonia czy Nowa Zelandia. Ale też Szwecja, Kanada czy Islandia. Piękne w wędkarstwie jest to, że to ryby decydują, dokąd pojedziesz.
- Można tak powiedzieć. Niedawno szukaliśmy głowacicy, największej łososiowatej ryby w tej części świata, więc pojechaliśmy do Czarnogóry, gdzie jest ich całkiem sporo.
- Północ Europy myślę, że jest już odhaczona, bo kilkanaście wypraw już za nami. Chociaż bardzo lubię tam wracać. Trudno mi wybrać jeden konkretny nowy cel, bo kusi wszystko. Egzotyka na pewno! W tym roku może Kostaryka, ale marzy mi się Mongolia.
- Mnóstwo rzeczy, bo oprócz różnych wędek, aparatów, kamer, dronów, trzeba też mieć namiot, czy nawet pontony, więc z reguły jesteśmy mocno obładowani. Na szczęście już raczej nie łowimy na spinning, tylko na muchę, a to mocno odciążyło bagaż. Te przynęty nic nie ważą. Już nie mam w głowie miliona przynęt, które muszę zabrać. Wiem co się sprawdza i idę w minimalizm
- Zrobimy fotkę i wypuszczamy je.
- Raz tak, przyznaję. Bardzo chciałem stestować dzikiego łososia. Całe życie jemy łososie z supermarketu, a okazało się, że to zupełnie inna ryba. To mięso wygląda inaczej. Jest blade, lekko przypominające kolorem dorsza. I przede wszystkim to mięso się rozpływa w ustach.
- Jak go spróbowałem po raz pierwszy, to powiedziałem do Michała i Adriana, kumpla kucharza, który też był z nami, że ta ryba nie ma smaku. Ale to nic dziwnego, bo jesteś przyzwyczajony do charakterystycznego smaku łososia z supermarketów. Karmionego paszą na farmach. Ale później przyrządziliśmy łososia na różne sposoby i był obłędny.
- Zrobiliśmy gravlaxa, czyli został zamarynowany na zimno z solą i jałowcem, którego zerwaliśmy przy rzece. Zrobiliśmy też tatar i sashimi z sosem sojowym. No i jeszcze na grillu. Człowieku, to był taki sztos! Wracając do smaku dzikiego łososia, to nie jest on wyrazisty. Raczej niesamowita jest jego forma, bo ryba dosłownie rozpływa się na podniebieniu. Nie trzeba w ogóle gryźć.
- Tak, ale czasem bywa tak, jak np. w Laponii, że byliśmy tak daleko od cywilizacji, a żywność nam się kończyła, że dla bezpieczeństwa i z głodu zjadało się te dwa lipienie wieczorem. Bo oprócz łososi, łowiliśmy właśnie lipienie oraz pstrągi. Żywność to duży temat. Przez te nasze wojaże nie mogę już tykać owsianki. Niedobrze mi się robi na samą myśl, bo żywiliśmy się tym tygodniami. I choć urozmaicaliśmy owsianki np. dzikimi jagodami, to wiele nie pomogło.
Mam taką regułę, że jak po raz pierwszy łowię rybę z danego gatunku, to zawsze ją wypuszczam. Ale jak po roku przerwy znowu złowiłem dzikiego łososia, to go zjadłem. Nie zaburzy to ekosystemu. Ale niemal 99 procent ryb, które łowimy, wraca później do wody. W 2022 roku nie zjadłem żadnej ryby, którą złowiłem.
- To naprawdę silna ryba. Kwadrans, czasem pół godziny to był maks. Ale ostatnio mój kumpel był na łódce przy Kostaryce i jak zaciął tarpona, to po dwóch godzinach holu wyciągnął go na wysokości Panamy. Czasami łowisz jedną rybę i po takiej walce już nie masz siły dalej łowić.
- Można na to patrzeć z różnych perspektyw. Dziki łosoś to król ryb, który jest trudno dostępny. W Laponii mówią, że to "ryba tysiąca rzutów". Z kolei głowacice z Czarnogóry, które łapaliśmy, są dużym osiągnięciem w wędkarstwie muchowym, by właśnie taką techniką ją złowić. To jedna z najtrudniejszych ryb do złowienia na muchę. Głowacice były naprawdę sporym wyzwaniem. Mam kumpli, co od lat polują głównie na szczupaki, są zajarani i im to wystarcza. Ale wędkarstwo daje ci tyle furtek, że aż żal nie wyjrzeć poza horyzont. Choć też ich czasem rozumiem. Największego szczupaka złowiłem na Mazurach i miał 114 cm.
- Haha, to fakt. Mam tatuaż wzdłuż ciała z miarką, który zrobiłem trochę w formie żartu, ale jednak czułem, że jest to tatuaż, który będę wykorzystywał do mierzenia ryb. Choć prawda jest taka, że przydaje się też często w innych sytuacjach, np. na zakupach w Ikei.
- Każdy uczy się w swoim tempie. Łowienie na muchę sprawia, że to ty odpowiadasz za wszystko. Nie masz żadnego systemu dodatkowych hamulców, które pomagają ci w prawidłowym zacięciu ryby. Wszystko masz w palcach. Jeśli coś złego zrobisz, to ryba ci się po prostu zerwie. Ja ćwiczyłem prawidłowe zacinanie ryb na sztucznie zarybionych stawach.
- Życie? Były momenty grozy. Kiedyś z moim kumplem Krzyśkiem źle obliczyliśmy, jak szybko idzie burza w naszą stronę. No i uratowała nas tylko nasza głupota.
- Uratowało nas, że płynęliśmy pontonem pod wiatr. Bo ubzduraliśmy sobie, że musimy dotrzeć na wyspę, gdzie mieliśmy rozbity namiot. Ja za sterem, a Krzysiek dociskał przód. Gdybyśmy się ustawiliśmy bokiem, to myślę, że by nas błyskawicznie wywaliło. To był bardzo silny szkwał.
No i brodząc w woderach [spodniobuty wędkarskie] trzeba uważać, żeby nie stracić gruntu pod nogami, bo jeśli wpadniesz w dziurę, a woda naleje się do środka, to pójdziesz na dno, jak kamień. Podczas spływu jednoosobowymi pontonami na rzece w Laponii było też kilka momentów grozy podczas pokonywania spiętrzeń na rzece. Jedno z nich okazało się całkiem sporym wodospadem, a na ucieczkę na brzeg już nie było szans.
- Stałem się cierpliwym człowiekiem. I to nie tylko podczas łowienia. No i nauczyłem się, żeby na nic się nie nastawiać. Lepiej się miło zaskoczyć. Im mniej zajmowałem głowę wymarzonymi zdobyczami, tym lepsze ryby wpadały. Przestałem się nastawiać przed wyprawami, tylko zacząłem się cieszyć, że po prostu będę w pięknym miejscu.
Jeśli jesteś dobrze przygotowany i wiesz co robić, to ryby cię same zaprowadzą. Natura robi wielkie wrażenie i w tym zakochałem się bez pamięci. W Laponii dotarliśmy do miejsca, gdzie otaczały nas same renifery. Momentami wokół naszego namiotu można było spotkać 20-30 sztuk. Coś pięknego, trudno to opisać słowami. Nie ma tam ludzi, zasięgu, żadnej drogi czy polucji światła. Jesteś tylko ty i natura.
- Ostatnio oglądałem piękny film o polskim wędkarzu muchowym mieszkającym w USA. Pan Mariusz Wróblewski, powiedział bardzo ładną kwestię, że wędkarstwo dzieli się na trzy etapy. Na początku jeździsz za rybą, później jeździsz za największą rybą, a później po prostu jeździsz na ryby. Myślę, że jestem na drugim etapie, chociaż ogromną satysfakcję daje mi samo rzucanie wędką muchową. No i natura! NIe możesz się nią nasycić.
- To pewnie największa katastrofa ekologiczna w Europie w ostatnim czasie. No i oczywiście nikt za to nie beknął, bo - jak można usłyszeć w środowisku - najprawdopodobniej stała za tym państwowa spółka. Straszne to jest. Ale staram się szukać pozytywów. Pierwszy jest taki, że choć prawdopodobnie nawet kilkaset ton ryb zostało zatrutych, to o dziwo sytuacja się poprawia w zaskakująco dobrym tempie. Natura ma niesamowite zdolności regeneracyjne. A druga kwestia jest taka, że widziałem piękny zryw wędkarzy, którzy solidarnie, ramię w ramię, wyławiali miliony śniętych ryb, by odkazić Odrę. Ale Odra to nie jedyny nasz problem. Dużym problemem są śluzy i nadmierna eksploatacja rzek.
- Wiem, że teraz powstaje dużo projektów, by już nie budować śluz, które blokują naturalną migrację ryb. Np. tama we Włocławku sprawiła, że jesiotr zniknął z Wisły na zawsze. Wyobraź sobie, że w Warszawie mogłeś kiedyś złowić łososia, bo nie było tej tamy. Niby są jakieś przepławki, ale one praktycznie nie działają. W ostatnim roku przepłynęło tamtędy dosłownie kilkanaście ryb. W Szwecji na rzece Torne, gdzie nie ma żadnych barier, migrują tamtędy setki tysięcy ryb. Gospodarka rybna w Polsce wciąż jest źle zarządzana. Zostawmy naturę w spokoju na tyle, na ile to możliwe, a ona sama sobie poradzi.
- Powinny zniknąć sieci. Dobrym przykładem jest Jeziorak. To rozległe jezioro, gdzie żyje bardzo duża populacja sandacza. Ale nie złowisz większego sandacza niż X centymetrów, bo X centymetrów ma oczko siatki. Wszystkie większe tam wpadną. Jeśli tam nie byłoby tych siat, to mielibyśmy w Polsce kapitalne miejsce do łowienia sandaczy. Przykładów można byłoby mnożyć.
Wszystkie województwa, gminy, czy miejscowe restauracje oraz sklepy, które współpracują z rybakami, więcej zarobią na wędkarzach-turystach, którzy i tak wydadzą pieniądze w okolicy na nocleg, parkingi, zakupy, itp. To będzie skuteczniejsze niż sieci rybaków. Sam najlepiej wiem, ile idzie na to kasy, a wędkarstwo w Polsce to najpopularniejsze hobby. Statystyki mówią, że w Polsce jest mniej więcej dwa miliony wędkarzy. Tam jest olbrzymia kasa.
***
Komentarze (51)
Polak przemierzył ponad dwa tysiące kilometrów dla jednej ryby. "Była obłędna"
Jaki jest sens łapania ryby, wyjmowania jej haczyka z rozdartego pyska, a potem wrzucania jej do wody?
Jeśli - jak zachwycają się w tym tekście rozmówcy - "walka z rybą" trwa pół godziny, to cały jej pysk jest jedną wielką raną.
Przecież tak okaleczona ryba nie zacznie żerować. I zdechnie, albo stanie się szybko ofiarą drapieżnych gatunków.