"Między Wrocławiem a Głogowem ryby mają się świetnie". Jak to możliwe? "Kilka zatruć"

Dominik Wardzichowski
- Odra po prostu umiera na naszych oczach - mówią nam załamani wędkarze. Katastrofa ekologiczna w dolnym biegu rzeki wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli, choć jednocześnie z rozmów, które przeprowadziliśmy, wynika, że na odcinku między Wrocławiem a Głogowem ryby mają się świetnie. Jak to możliwe? Wędkarze mają swoją teorię.
Zobacz wideo Przepłynęliśmy Odrą ze Strażą Rybacką. "Ryby zdychały na rękach"

Środowisko wędkarskie jest wstrząśnięte i zdruzgotane. Setki ton martwych ryb, zakaz wędkowania, a nawet zbliżania się do wody. To nie scenariusz filmu katastroficznego, a rzeczywistość znad Odry. - Zginęło mnóstwo okazów. Ponad metrowe sandacze, choć najwięcej jest tych w przedziale 80-90 cm, brzany, nawet 60-centymetrowe klenie, do tego leszcze, okonie, a nawet miętusy - mówi załamany Ariel Kosowicz, który na bieżąco relacjonował sytuację nad Odrą na swoim kanale na YouTube. Był w grupie wędkarzy, którzy zawstydzili rząd i służby, i na własną rękę zaczęli wyławiać śnięte ryby z rzeki. Narażając swoje zdrowie, bo w dolnym odcinku rzeki sytuacja była i wciąż jest tak tragiczna, że przed oparzeniami skóry nie chroniły nawet gumowe rękawice.

 

- Nawet nie wiem, co powiedzieć. Odra po prostu umiera na naszych oczach. Dla mnie to drugi dom. Spędzam nad jej brzegiem dziesiątki dni i nocy w sezonie. To miejsce mojego wypoczynku, spełniania  wędkarskiej pasji, ale też miejsce mojej pracy. Rzeka po prostu dawała mi i mojej rodzinie chleb - mówi nam Piotr Boufał, wędkarz i przewodnik wędkarski znad Odry. O sytuacji nad drugą najdłuższą rzeką przepływającą przez nasz kraj mówi wprost: katastrofa. - Ludzie są po prostu bez serca, bez jakichkolwiek zasad moralnych. "Czym" trzeba być, żeby dopuścić się takiej zbrodni? To katastrofa ekologiczna, która będzie miała swoje skutki jeszcze przez wiele, wiele lat - dodaje. A jego opinia nie jest odosobniona.

"Nikt inny nawet nie reagował. Nie było też żadnych informacji o zagrożeniu"

- To przede wszystkim wędkarze ratowali i dalej ratują Odrę oraz żyjące w niej stworzenia - zaznacza Boufał. Trudno się z nim nie zgodzić, bo jeśli ktoś w tej katastrofie zdał egzamin, to właśnie wędkarze. To oni alarmowali o pierwszych śniętych rybach, a gdy sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli, a martwe ryby zalegały nad brzegami, ruszyli własnymi łódkami na wodę i zaczęli wyławiać i utylizować śnięte ryby. - Nikt inny nawet nie reagował. Nie było też żadnych informacji o zagrożeniu, dlatego podjęliśmy działania na własną rękę - tłumaczy nam Kosowicz. - Wszystkim "kolegom po kiju" dziękuję za zaangażowanie. Wielu z was narażało własne zdrowie, żeby ratować tę piękną rzekę - chyli czoła Boufał.

 

Gdy pytamy wędkarzy, co dziś czują, odpowiadają zgodnie: wściekłość, bezradność, bezsilność. - Nie ma nawet przekleństw, które oddają sytuację - mówi Boufał. Analizuje też, co mogło być przyczyną tak wielkiej katastrofy. - Uważam, że doszło do kilku zatruć. Pierwsze sygnały o martwych rybach, ptakach, bobrach były już przecież około trzech-czterech tygodni temu w województwie opolskim. Wtedy mogło dojść do pierwszego zatrucia, ale nie na taką skalę, którą teraz widzimy w dole rzeki, czyli od Głogowa po sam Szczecin. I tu pojawia się pytanie? Co z odcinkiem między Wrocławiem a Głogowem? - pyta i za chwilę sam analizuje sytuację.

"Jak to możliwe, że między Wrocławiem a Głogowem ryby mają się świetnie?"

- Spędzam na tym odcinku rzeki bardzo dużo czasu i nie zauważyłem żadnych śniętych ryb, co więcej, ostatnio mieliśmy zawody, na których łowiliśmy naprawdę wielkie ryby. Jak to możliwe, że między Wrocławiem a Głogowem ryby mają się świetnie, a w dole rzeki jest katastrofa ekologiczna? Może po prostu ktoś chciał wykorzystać sytuację, że doszło do zatrucia w górze rzeki, wylał do wody jeszcze większe świństwo i chciał zrzucić winę na innych - podejrzewa wędkarz.

- Druga teoria to po prostu nieszczęśliwy zbieg zdarzeń, czyli zatrucie rzeki w okolicach Oławy, wysoka temperatura wody, a co za tym idzie przyducha [znaczne zmniejszenie ilości tlenu rozpuszczonego w wodzie - red.]. Do tego nad Dolnym Śląskiem przechodziły ogromne ulewy, może one mogły "ściągnąć" do rzeki coś z pól uprawnych? - zastanawia się Boufał, a po chwili dodaje: - Nie wiem, czy kiedykolwiek poznamy prawdę. W tej chwili jest taka dezinformacja i natłok wiadomości z różnych mediów, że najlepszym sposobem jest po prostu rozmowa z wędkarzami. Ludźmi, którzy żyją nad wodą - zaznacza, a na koniec podaje nam cytat, który będzie najlepszym podsumowaniem katastrofy ekologicznej nad Odrą:

Kiedy wycięte zostanie ostatnie drzewo, ostatnia rzeka zostanie zatruta i zginie ostatnia ryba, odkryjemy, że nie można jeść pieniędzy
Więcej o: