Polacy w podnoszeniu ciężarów byli przez lata światową czołówką. Na igrzyskach zdobyli w tej dyscyplinie sześć złotych medali, tyle samo srebrnych i aż 22 brązowe. To trzecia najlepsza konkurencja w historii pod względem liczby naszych krążków - po lekkoatletyce (66) i boksie (43). W Paryżu będziemy mieli raptem jedną reprezentantkę i ani jednego reprezentanta w ciężarach. Dlaczego?
Podczas kwietniowych kwalifikacji w tajlandzkim Phuket przepadli kolejni zawodnicy z Polski. Najbliżej była Weronika Zielińska-Stubińska, aktualna mistrzyni Europy, ale zabrakło jej kilku kilogramów do wywalczenia przepustki olimpijskiej. Pozostała dla niej jednak pewna nadzieja wynikająca z zasad eliminacji. I ostatecznie się udało! Na początku czerwca podano, że Polka dzięki pozycji w rankingu światowym w swojej kategorii (81 kg) załapała się na igrzyska.
Jednak nawet z jedną zawodniczką polska kadra ciężarowa będzie w Paryżu wybrakowana. Wiadomo już, że pierwszy raz od 72 lat w igrzyskach nie weźmie udziału żaden polski ciężarowiec. Jakie są przyczyny tej zapaści? Co się stało z polskimi zawodnikami w kwalifikacjach do nadchodzących igrzysk?
- Słuszne pytanie, ale postawiłbym nieco inne. Mianowicie: co się stało z systemem kwalifikacji i liczbą miejsc na igrzyskach? - zaczyna rozmowę ze Sport.pl Waldemar Gospodarek, prezes Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów.
Gospodarek kontynuuje: - Warto sobie uświadomić, że do końca lat 90. w podnoszeniu ciężarów nie było kwalifikacji. Każda federacja mogła wystawić pełną reprezentację, tak jak na mistrzostwa Europy czy mistrzostwa świata, o ile miała zawodników oraz środki finansowe. W XXI w., z różnych względów, ograniczano liczbę startujących zawodników poprzez system kwalifikacyjny. I tak w 2008 roku w Pekinie mieliśmy 10 osób w męskiej i żeńskiej reprezentacji, w 2012 w Londynie też dużo, bo dziewięć zawodniczek i zawodników, cztery lata później w Rio de Janeiro pojawiła się reprezentacja pięcioosobowa. Ale podczas ostatnich igrzysk w Tokio już tylko trzyosobowa - zaznacza Gospodarek.
Skąd ta tendencja? - O ile w Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro liczba kategorii i uczestników była taka sama, czyli około 260 osób, to już w Tokio ograniczono liczbę startujących sztangistek i sztangistów do około 200 osób łącznie, a w Paryżu wystąpi ich jedynie 120! Spowodowane jest to problemami z dopingiem i trudno pod tym względem dyskutować z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim. Grono seniorów kurczy się z roku na rok i jedynym olimpijczykiem z Tokio w aktualnej naszej kadrze był Bartłomiej Adamus, a problemy zdrowotne nie pozwoliły mu na osiągnięcie odpowiedniego wyniku.
Bartłomiej Bonk, srebrny medalista igrzysk w Londynie 2012, mistrz Europy z Tbilisi 2015, komentuje w rozmowie ze Sport.pl, że to nie powinno nas tłumaczyć: - To prawda, że na kolejnych igrzyskach jest mniej ciężarowców w całej dyscyplinie, ale to nie powinno oznaczać jednocześnie, że Polaków tam nie ma. Z USA - kraju, który przez lata był średniakiem w podnoszeniu ciężarów - do Paryża jedzie pięcioro zawodników: trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Zygmunt Smalcerz (polski mistrz olimpijski z Monachium 1972 - red.) pojechał do Stanów, zrobił tam świetną robotę, rozwinęli dyscyplinę i teraz są lepsi od nas.
Prezes PZPC przekonuje, że ostatnie wyniki Polaków w kwalifikacjach jeszcze niedawno gwarantowałyby bardzo wysokie pozycje na zawodach międzynarodowych: - Rezultat Weroniki Zielińskiej-Stubińskiej, który dał jej złoto na tegorocznych mistrzostwach Europy seniorek w Sofii, jest o dziewięć kilogramów niższy od tego, jaki gwarantuje start olimpijski w Paryżu, a w przypadku Arsena Kasabijewa jego wynik kwalifikacyjny jest wyższy niż rezultat mistrza świata z 2022 roku, czyli ledwie sprzed dwóch lat! Dziś cały świat dźwiga niezwykłe ciężary, a w ostatnim kwalifikacyjnym turnieju w Tajlandii wystąpili reprezentanci 109 państw.
Dlaczego, gdy najlepsi na świecie dźwigają coraz więcej, Polacy im nie dorównują?
- Tak to jest w ciężarach, takie sytuacje często mają miejsce w naszym sporcie. Przecież to nie tak, że z każdym kolejnym rokiem, z każdym startem w mistrzostwach Europy, świata czy igrzyskach zawodniczka czy zawodnik uzyskują wyłącznie coraz wyższe wyniki. Raz wygrywasz rezultatem np. 400 kg, innym razem 420 kg nie zapewnia miejsca na podium. Bywa i odwrotnie - możesz zostać mistrzem świata z 380 kg w dwuboju - enigmatycznie tłumaczy prezes związku.
Gospodarek podaje przykłady innych konkurencji sportowych. - Może akurat dyscyplina trafiła u nas na zmianę pokoleniową i teraz trudno o szeroką grupę mocnych zawodniczek i zawodników wśród seniorów? To przecież w sporcie normalne, podobne problemy spotkały polskie pływanie, taki kryzys pokoleniowy i koniec epoki mamy w lekkoatletyce. A skoki narciarskie? Czy widzi pan następców Kamila Stocha, Dawida Kubackiego czy Piotra Żyły? A gdzie ciężarom finansowo do skoczków? Tak po prostu bywa w sporcie - powtarza prezes.
Na igrzyskach w Tokio Polskę reprezentowali Bartłomiej Adamus, Arkadiusz Michalski oraz Joanna Łochowska. Ta ostatnia chwilę później zakończyła karierę. - W obecny cykl weszliśmy bez pewniaków na ustabilizowanym poziomie gwarantującym start olimpijski. Krótki cykl spowodował, że młodzież nie "wskoczyła" jeszcze na odpowiedni poziom - uważa Gospodarek.
Młodzież nie wskoczyła, dyscyplina niemal upadła. Szukając igrzysk, na których nie było żadnego polskiego sztangisty, trzeba się cofnąć do Londynu w 1948 r. Jak Polski Związek Podnoszenia Ciężarów zamierza zareagować na obecną zapaść?
- Sięgamy po ludzi nauki dla wsparcia procesu szkolenia i pracujemy nad wieloletnią strategią - mówi Gospodarek, ale gdy pytamy go konkrety i nazwiska naukowców, nie chce ich wymienić. - To są specjaliści od technologii żywienia, motoryki, dietetycy, fizjoterapeuci. Wymienieni eksperci uczestniczyli w zgrupowaniach kadr narodowych. Organizujemy dedykowane kursokonferencje, doszkalania trenerów i instruktorów. Efekty? Takie procesy nie są "na już", a na wyniki musimy poczekać - dodaje.
Bartłomiej Bonk uważa jednak, że szkolenie w polskich ciężarach wygląda inaczej niż za jego czasów i nie jest to zmiana na lepsze. - Widziałem plany treningowe naszych zawodników z kadry przed ostatnimi mistrzostwami Europy w lutym. Odbiegają bardzo znacząco od planów, jakie wykonywało moje pokolenie w reprezentacji jeszcze kilka-kilkanaście lat temu. Przerzucaliśmy na treningach zdecydowanie więcej ton, jednostek treningowych też było więcej. Rozumiem, że dziś część treningów opiera się na badaniach, ale jeśli trener naszej kadry wzoruje się np. na niemieckich kolegach, którzy zawsze byli za Polakami jeśli chodzi o sukcesy, to czegoś nie rozumiem - mówi Bonk.
I przyznaje, że nie był zdziwiony kiepskimi startami Polaków na tegorocznym europejskim czempionacie w Sofii. - Siedmiu naszych mężczyzn pojechało na zawody, czułem że to będzie słaby start biorąc pod uwagę rozpiski treningowe. Czterech zawodników nie zaliczyło dwuboju [Piotr Kudłaszyk w kategorii 73 kg, Bartłomiej Adamus w 96 kg, Daniel Goljasz i Arsen Kasabijew - obaj 102 kg - red.], dwóch wypadło nieźle [Patryk Bęben - piąte miejsce w 81 kg, Patryk Sawulski - szósta pozycja w 96 kg], a jeden był na odległych miejscach [Marek Komorowski był 14. w 67 kg]. Polska sztanga ma fantastyczną historię, starych mistrzów, ale dziś nikt nie chce słuchać tego, co mielibyśmy do powiedzenia - mówi nasz medalista olimpijski.
W Bułgarii w finałowej męskiej rywalizacji w pięciu kategoriach wagowych nie mieliśmy ani jednego reprezentanta: 55 kg, 61 kg, 89 kg, 109 kg oraz +109 kg. Problemy narastają, a czy w sytuacji braku ciężarowców z Polski na igrzyskach w Paryżu związek nie straci sponsorów? - Mamy podpisane umowy sponsorskie, które realizujemy. Wywiązujemy się z nich zgodnie z harmonogramem i zawartymi w nich świadczeniami. Nasza współpraca układa się bardzo dobrze - zapewnia prezes PZPC. Nie odpowiada jednak wprost, czy związek otrzymał zapewnienie utrzymania finansowania na obecnym poziomie w przypadku olimpijskiej nieobecności w stolicy Francji. Partnerami polskich ciężarów są m.in. firmy Krajowa Grupa Spożywcza, Labar oraz Eleiko - mówi prezes.
Gospodarek twierdzi, że ma świadomość, iż czas ucieka. - Jeśli chcemy być obecni na kolejnych igrzyskach [w Los Angeles 2028 - red.], musimy działać już dziś. Nasz sport jest bardzo wymagający, a nie daje możliwości zarabiania dużych pieniędzy, więc coraz mniej zawodników decyduje się na kontynuację kariery w gronie seniorów. Jako prezes duży nacisk położyłem na walkę z dopingiem, który był zmorą tego sportu. Obecnie - po raz pierwszy od wielu, wielu lat - w ubiegłym roku nie było u nas żadnego pozytywnego wyniku - podkreśla szef związku ciężarowców.
Podnoszenie ciężarów przeszło ostatnio sporo zmian w zakresie walki z dopingiem i fałszerstwami. Jak informowaliśmy, pozytywny wynik testów dopingowych na przeróżnych zawodach w poprzedniej dekadzie zaliczono ponad 600 sztangistom na całym świecie. Jak to odbiło się na reprezentantach Polski?
- To niekoniecznie dotyczy wyłącznie podnoszenia ciężarów. To zmora całego sportu. Światowa Federacja Podnoszenia Ciężarów dokonała w ostatnich latach rewolucji, by wyplenić łamanie przepisów antydopingowych. Na ostatnich mistrzostwach świata w Rijadzie jesienią ubiegłego roku - trzy razy liczniejszych zawodach pod względem liczby uczestników niż igrzyska olimpijskie - nie było ani jednego naruszenia przepisów. To jest budujące - mówi prezes.
I dodaje: - Sami idziemy w tym kierunku. Mamy znakomitą współpracę z Polską Agencją Antydopingową, konsultacje, zgrupowania, kursokonferencje trenerskie - zawsze w programie znajduje się punkt dotyczący kwestii walki z dopingiem. Zapraszamy przedstawicieli POLADA na nasze akcje podczas zgrupowań i konsultacji w każdej ze szkolonych grup wiekowych.
Wątek dopingu w kontekście polskich ciężarów jest bardzo ważny. Koksiarzami okazało się w ostatnich latach kilku utytułowanych reprezentantów - do tego grona należeli m.in. bracia Adrian i Tomasz Zielińscy, Marcin Dołęga czy Krzysztof Szramiak. Jak związek odpowie tym, którzy twierdzą, że polskie ciężary skończyły się razem z dopingiem?
- Ciężary w Polsce były, są i będą. To historia, ludzie, tradycja, medale olimpijskie, rekordy, to wzory i legendy sportu. Tak, jak wszędzie mamy momenty lepsze i gorsze. W roku 2025 będziemy obchodzić 100-lecie podnoszenia ciężarów w naszym kraju. Przygotowujemy się do tego wielkiego jubileuszu. A co do pytania, nigdy takich ludzi, co tak twierdzą, nie poznałem. Ale skoro pan mówi, że są, to pewnie mierzą ciężary i sport własną miarą. Ale i takich zapraszamy na przyszły rok, na obchody naszego 100-lecia. Będzie o czym porozmawiać - zapewnia prezes.
Kłopoty są jednak coraz poważniejsze, bo jak przyznaje prezes PZPC, spada liczba młodzieży zainteresowanej podnoszeniem ciężarów. Jak zachęcać do dyscypliny, która przestała w Polsce osiągać sukcesy i wychodzi zdemolowana po trudnym okresie walki z dopingiem?
Gospodarek: - Należy postawić pytanie w szerszym kontekście, czy w Polsce młodzież garnie się do sportu, a nie ograniczać się wyłącznie do ciężarów. To szeroki problem społeczny, dotykający nie tylko sportu. Właśnie wystartowaliśmy z programami Ministerstwa Sportu i Turystyki skierowanymi do młodzieży. To wieloboje sprawnościowe z elementami, w których potrzeba wykazać się siłą, a mają zasięg ogólnopolski. Wiele naszych klubów organizuje takie akcje. Dziś nauczyciel WF ma trudności, by zmusić chłopca do przeskoczenia przez kozła, a co dopiero mówić o naborze do sekcji, nie tylko ciężarowych. Bo to dotyczy całego sportu.
Nadzieją na sukces polskiego podnoszenia ciężarów może być 18-letnia Oliwia Drzazga, która w lutym została wicemistrzynią Europy w kat. 49 kg. - Oliwia jest niekwestionowanym talentem i na pewno warto ją wspierać oraz kibicować w dalszym rozwoju kariery. Wierzę, że na kolejne igrzyska poleci nie tylko Oliwia, bo są także inne zdolne juniorki jak Martyna Dołęga czy Monika Marach. Teraz było jeszcze za wcześnie, ale za cztery lata na pewno nadejdzie ich czas. Sztanga była przez wiele lat naszym polskim "pewniakiem" na igrzyska, ale problemy ostatnich kilkunastu lat spowodowały, że kadry seniorskie budujemy prawie od zera - mówi Gospodarek.
Bartłomiej Bonk nie patrzy na przyszłość tak optymistycznie. Drzazga, Dołęga i Marach to wszystko zawodniczki utalentowane, ale gdzie są ich rówieśnicy? Problem zdaniem naszego byłego mistrza tkwi w przejściu z etapu juniorskiego do seniorskiego.
- W ciężarach co roku mamy sukcesy wśród juniorów. Przywożą medale z najważniejszych imprez, osiągają dobre wyniki. Niestety później ci młodzi zawodnicy przepadają w seniorach. Moim zdaniem kuleje opieka nad nimi, trenerzy uważają że wiedzą wszystko najlepiej, a nie konsultują się z nikim. W PZPC jest sporo osób z Bydgoszczy, które położyły tamtejszy klub, który wcześniej był ciężarowo bardzo mocny, a dziś jego reprezentanci osiągają mniej sukcesów, także na polskim podwórku - wskazuje Bonk.
Weronika Zielińska-Stubińska ostatecznie pojedzie na igrzyska do Paryża. Zanim jednak wywalczyła kwalifikację, udzieliła wywiadu "Przeglądowi Sportowemu", w którym - podobnie jak Bonk - krytykuje działaczy związkowych. Na pytanie, co dziś jest największym problemem ciężarów w Polsce, zawodniczka mówi: - Może to dużo powiedziane i to mocne słowo, ale uważam, że kolesiostwo. Nie daje się możliwości rozwoju zawodnikom, którzy rzeczywiście chcą pracować, i nie wynagradza się tych, którzy rzeczywiście osiągają wyniki, a bazuje się na prywatnej sympatii. To samo dotyczy młodych trenerów, którzy bazują na nauce. Wszystko opiera się na tych z doświadczeniem, a przecież sport cały czas idzie do przodu i potrzebne są nowinki technologiczne i działanie poparte badaniami naukowymi. Jak widać, doświadczenie w obecnie mocno rozwiniętym sporcie nie wystarcza.
Prezes Gospodarek zapewnia nas znów enigmatycznie: - Mamy za sobą spotkanie członków prezydium zarządu PZPC z Weroniką Zielińską-Stubińską. Wiele sprawy wyjaśniliśmy, zostały ustalone nowe warunki współpracy.
Paradoks polega na tym, że polskie ciężary wiszą dziś na jednej zawodniczce, która rok temu popadła w konflikt z selekcjonerem kobiecej kadry Antonim Czerniakiem. Miał on jej przekazać, że musi rzucić studia albo porzucić marzenia o reprezentacji olimpijskiej. - W czerwcu ubiegłego roku na mistrzostwach Polski dowiedziałam się, że trener [Antoni Czerniak - red.] tak po prostu wykreślił mnie z kadry na mistrzostwa świata. Ostatecznie po burzy medialnej na nie pojechałam, ale ta walka wiele mnie i moją trenerkę kosztowała zdrowia i nerwów - mówi Zielińska-Stubińska.
Bonk przyznaje: - To, że Weronika załapała się na igrzyska, to wyłącznie zasługa jej samej, klubu z Białej Podlaskiej oraz jej osobistej trenerki Pauliny Szyszki. Związek nie za bardzo angażował się w pomoc zawodniczce. Rok temu nie chcieli jej wysłać na mistrzostwa świata, a gdyby w nich nie wystąpiła to z automatu nie byłaby brana pod uwagę pod kątem igrzysk, bo po prostu zabrakłoby jej startów międzynarodowych.
W tej sytuacji tym bardziej trzeba docenić, że będziemy mieli jedną reprezentantkę w Paryżu. Weronika Zielińska-Stubińska wywalczyła przepustkę na ostatniej prostej. Na igrzyskach może nas pozytywnie zaskoczyć - to w końcu aktualna mistrzyni Europy i szósta zawodniczka poprzednich mistrzostw świata. Trzymajmy za nią kciuki, bo walczy o przyszłość nie tylko o swoją, ale i całej dyscypliny w naszym kraju.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!