Gdy na pomost w Tokio wyszli sztangiści, prezes rosyjskiej federacji podnoszenia ciężarów, a zarazem tymczasowy szef europejskiej federacji, mógł oglądać ich co najwyżej w telewizji. Maksimowi Agapitowowi cofnięto przyznaną wcześniej olimpijską akredytację. Chodziło o "niespełnienie podstawowych kryteriów obowiązujących działaczy sportowych". 51-letni Rosjanin w czasach gdy był zawodnikiem, (niemal 20 lat temu) został przyłapany na dopingu i zawieszony na dwa lata. Ponieważ żaden urzędnik sportowy nie może mieć w swojej biografii żadnego związku ze złamaniem zasad antydopingowych, to Agapitowa do olimpijskich hal nie chciano wpuścić. Mimo tego, że akurat on w ostatnim czasie uchodził za osobę, która w ciężarach podjęła walkę z dopingiem, wnioskowała o liczne reformy i pomogła w rozliczeniu rodaków ze czarną przeszłością. Agapitow ze swą drobną dopingową wpadką w 1993 roku, przy człowieku, który Międzynarodową Federacją Podnoszenia Ciężarów (IWF) zarządzał przez ostatnie 20 lat, wydawał się aniołem. Kryminalny film sensacyjny o tym jak zbić fortunę, a przy tym zdegenerować i upodlić rzekomo ukochaną dyscyplinę, można by bowiem nakręcić z Tamasem Ajanem. Być może to przez działalność Węgra podnoszenie ciężarów zniknie z igrzysk. Choć jeśli się tak stanie to również przez mocno zakorzenione w środowisku ciężarowców patologiczne mechanizmy, które Ajan pielęgnował.
Nie chcą zmian, a na igrzyskach już nie chcą ciężarów
Dlaczego ciężary mogą zniknąć z igrzysk? Bo Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) i Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) w końcu zaczęli dociskać IWF do ściany. Nakazali reformę zarządzania związkiem, zażądali przejrzystości funkcjonowania, a także wnioskowali o rygorystyczny system kontroli i nieuchronności kar za doping. To dla środowiska ciężarowców spory szok, a wydaje się, że MKOl gra mocnymi kartami. Groźba rozstania z podnoszeniem ciężarów na igrzyskach nie jest wyssana z palca. Tyle że spora grupa działaczy ciągle nie bardzo się tym przyjmuje. Jakby woleli ciężary w starej "sprawdzonej" wersji. To dlatego podczas kluczowego głosowania nad reformami 30 czerwca tego roku nie udało się przegłosować zmian. Delegaci ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Chin, nie mogli przekonać swoich kolegów z byłych republik radzieckich czy Ameryki Łacińskiej tzw. starej gwardii podnoszenia ciężarów, m.in do surowszych kontroli antydopingowych.
Na nic zdały się tłumaczenia, że wykluczenie ciężarów z igrzysk oznaczać będzie odcięcie od tej dyscypliny milionów widzów na najważniejszej sportowej imprezie. W konsekwencji spowoduje też mniejsze wpływy od sponsorów czy z telewizji, że to olbrzymi krok w tył, a cięcia w dyscyplinie, która obecna jest na igrzyskach od 1896 roku, czyli od ich nowożytnego debiutu, już są widoczne. Do Tokio mogło pojechać tylko 196 ciężarowców. Podczas igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku, było ich 260. Już teraz wiadomo, że na igrzyskach w Paryżu w 2024 roku maksymalnie będzie ich 120, albo nie będzie wcale.
"Jeśli nie pójdziemy wystarczająco daleko w naszych reformach, to nie będzie nas na igrzyskach" - przyznał Phil Andrews, dyrektor generalny amerykańskiej federacji podnoszenia ciężarów. Dodał, że zagrożenie jest realne.
Taksówką na doping
Po zagłębieniu się w wydarzenia z ostatnich dekad w ciężarowym świecie wielu kibiców, czy nawet samych zawodników, może uznać wyczekiwanego olimpijskiego pstryczka za coś, na co ciężary sobie zasłużyły. Jak działa ten świat wszyscy dobrze wiedzieli, albo się domyślali.
- Jeździł z nami kiedyś utytułowany trener rosyjski, który współpracował z wieloma medalistami ze wschodu i mocno się dziwił, gdy widział, że po treningach przyjeżdżała do nas kontrola antydopingowa - mówił nam w niedawnej rozmowie Adrian Bonk, wicemistrz olimpijski z Londynu. Wicemistrz, który wicemistrzem stał się po 7 latach, w wyniku dyskwalifikacji ukraińskiego triumfatora w kat. do 105 kg. - Trener pytał, czy to normalne, że my na te kontrole chodzimy? Po dłuższym przemyśleniu stwierdził: gdyby wszyscy trenowali według waszych zasad, to wy byście wszystko wygrywali. Dawało to do myślenia, jak musieli przygotowywać się inni. Pamiętam, że kiedyś taksówkarz z Zakopanego mówił mi, że woził kazachskich sztangistów. Otwarcie mu przyznawali, że jeździli na doping - dodawał. To, co działo się w ciężarach czasem widać było pośrednio, innym razem dość wyraźnie - choćby śledząc stare wyniki. Kilka lat po wspomnianych igrzyskach w Londynie w niektórych kategoriach z pozycji 9. można było przesunąć się na podium. Dopingowicze wpadali seryjnie, a stare klasyfikacje wywracały się do góry nogami. - Możemy się teraz zastanawiać, w jaki sposób zawodnicy, którzy szykowali się na czysto, mieli szansę w jakiejkolwiek rywalizacji - uśmiechał się Bonk. Mówił to niedługo przed tym jak niemiecka telewizji ARD, wyemitowała dokument, który oficjalnie wstrząsnął dyscypliną i przyczynił się do próby oczyszczenia
Kupowanie głosów i dopingowy spokój za walizkę dolarów
Z "Władców sztangi" przekaz płynie mocny. W ciężarach niektóre federacje skutecznie unikały kontroli antydopingowych, a przekupstwo, korupcja, czy fałszerstwa były na porządku dziennym, również w gabinetach najważniejszych oficjeli. Według ustaleń ARD w przekrętach prym wiódł właśnie prezes Ajan, który przed prezesowaniem światowej federacji, od 1975 roku, był też jej sekretarzem generalnym. W XXI wieku sprawował również funkcje członka MKOl-u, a przez pewien czas był również członkiem WADA i jednym z założycieli tej organizacji.
Ajan, zrezygnował z funkcji prezesa IWF dopiero w kwietniu 2020 roku, gdy oskarżono go m.in o przyjmowanie łapówek w celu tuszowania pozytywnych wyników testów antydopingowych. Nie były to czynności jednorazowe, a proceder, który funkcjonował od lat... 80-tych.
W czerwcu 2020 roku Ajana "dobił" Richard McLaren, kanadyjski śledczy pracujący dla WADA, który opublikował 121-stronicowy raport. Opisał w nim, że Ajan wprowadził do związku "kulturę strachu" dążył do "absolutnej kontroli" nad IWF. Nawet w momencie gdy był jej sekretarzem generalnym, to działał jak prezes. Strach przed nim był tak powszechny, że wielu członków IWF odmówiło współpracy w śledztwie. Zresztą trudno się temu dziwić, bo jego zwolennicy często zdobywali swoje stanowiska poprzez kupowanie głosów i łapówki. Również sam Ajan miał uzyskać reelekcję przez kupowanie poparcia. Jego władzę dobrze obrazuje fakt, że w 2014 roku dyrektorem generalnym IWF został zięć Ajana, mimo że w statucie federacji nie było takiego stanowiska. Ajan utworzył i obsadził je sam. Zarówno w filmie ARD jak i raporcie McLarena przytaczane są przykłady łamania prawa.
Opisana jest m.in transakcja z albańską federacji podnoszenia ciężarów. Jej władze przyjechały do Ajana z walizką wypełnioną 75 tys. dolarów, na pokrycie "grzywny" przez sportowców z tego kraju, którzy mieli pozytywne testy antydopingowe. Całej federacji albańskich ciężarowców groziło wykluczenie z Rio, ale sprawę wyciszono.
Nie tak dawno Międzynarodowa Agencja Kontroli Antydopingowej (ITA), która przejęła od IWF jej program antydopingowy, podała, że znalazła w dokumentach 146 otwartych spraw związanych z nielegalnym wspomaganiem z lat 2009-2019. Niektóre sprawy nie były należycie administrowane, inne pobłażliwie prowadzone, kolejnymi w ogóle się nie zajmowano, co rodziło podejrzenie "jawnego zaniedbania, czy współudziału" lub - w najgorszym przypadku - "rażącego i celowego ich tuszowania". Część z tych spraw już się przeterminowała i jest niemożliwa do dalszego prowadzenia.
McLaren oskarżył też Ajana, o wykorzystywanie kont bankowych federacji do prywatnych celów i korzystanie z pieniędzy pozyskiwanych jako grzywny. Śledczym trudno było jednak ustalić jaka część budżetu została wykorzystana przez działaczy niezgodnie z ich przeznaczeniem. Nie doliczono się około 10 mln dolarów, a Ajan odchodząc ze związku, wypłacił sobie jeszcze zadatek na roczną pensję, choć nie miał takiego prawa.
600 ciężarowców na koksie, czyli "jedna z najdoskonalszych federacji"
W telefonicznej rozmowie z "New York Times" Ajan do wskazywanych malwersacji finansowych się nie odniósł. Powiedział jedynie, że w przeciwieństwie do treści oskarżeń mocno walczył z dopingiem, co obróciło się przeciw niemu, bo został zaatakowany przez niektóre federacje.
- To była sprawa polityczna. Ja całe życie walczyłem z dopingiem - przekonywał.
Dodał, że swą pracą stworzył "jedną z najdoskonalszych i uznanych federacji międzynarodowych" ze ścisłymi kontrolami antydopingowymi i systemem, który uniemożliwia narodom z dużą liczbą pozytywnych przypadków udział w igrzyskach olimpijskich. Do Tokio z powodu naruszeń dopingu nie pojechały reprezentacje Rumunii, Tajlandii, Egiptu i Malezji. Zespołom z Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Kazachstanu, Rosji i Wietnamu pozwolono na udział tylko jednego zawodnika i jednej zawodniczki. W ostatniej dekadzie te państwa miały po najmniej 20 pozytywnych przypadków naruszenia kodeksu antydopingowego (Rosjanie nawet około 40). Mimo że Ajan obiecywał już czyste igrzyska i w Pekinie i w Londynie, niespecjalnie się to mu udało. Tylko na tych dwóch imprezach na dopingu przyłapano niemal 60 ciężarowców, wśród których pozytywny wynik miało aż 34 medalistów.
W ostatniej dekadzie taki pozytywny wynik na różnych imprezach miało w sumie ponad 600 ciężarowców, a WADA, informowała w tym środowisku o licznych próbach podmieniania próbek moczu, a nawet używania podstawionych osób, które je w imieniu sportowców oddawały, by wykiwać kontrolerów.
"Sport zawsze szukał wyników, a farmakologia zawsze dawała odpowiedzi jak czynić organizm sportowca silniejszym" - skomentował całą sprawę Ilja Iljin. To kazachski sportowiec, którego w ojczyźnie umieszczono nawet na znaczkach pocztowych, bo długo był uważany za jednego z najwybitniejszych współczesnych ciężarowców. Był do 2016 roku, dopóki ostatecznie potwierdzono, że złote medale w Pekinie i Londynie zdobywał na koksie.
Federacja podnoszenia ciężarów nie jest pierwszą, za którą wziął się MKOl. Ze struktur komitetu na skutek korupcji, ogromnych długów i działań poprzednich władz w 2019 roku wyleciała światowa federacja pięściarska (AIBA). Wcześniej sporo restrykcji, głównie za luźną politykę antydopingową spadło na Międzynarodową Unię Biathlonu.