To koniec! Marcin Lewandowski: Nie ma takiej możliwości. Nie ma co oszukiwać siebie, kibiców

To koniec. Marcin Lewandowski, wielki biegacz, medalista mistrzostwa świata i Europy, skończy karierę bez medalu olimpijskiego. Nam jest przykro, a on mówi o tym z wielkim spokojem i ogromną klasą. W czwartek na igrzyskach w Tokio przez kontuzję łydki Lewandowski nie ukończył półinałowego biegu na 1500 m.

Lewandowski to aktualny brązowy medalista mistrzostw świata. Do Tokio przyjechał w świetnej formie. Niecały miesiąc temu pobił rekord kraju. I nabawił się kontuzji łydki. Nie mówił o tym. Dlaczego? Wszystko wyjaśnia w rozmowie z grupą polskich dziennikarzy obecnych na Stadionie Olimpijskim.

Zobacz wideo

Przychodzisz do nas utykając, ale jesteś uśmiechnięty. Dlaczego?

- Z całym szacunkiem dla moich rywali, gdyby nie kontuzja, to książkę bym mógł poczytać w tym półfinale, a i tak bym awansował do finału. Ale teraz jedyne, co mogę zrobić, to wziąć to z pokorą na klatę.

Wiemy już, że biegłeś po wzięciu leków przeciwbólowych. Kiedy doznałeś kontuzji, z którą tu startowałeś?

- W Monako [9 lipca]. Dlatego w eliminacjach biegałem tu w starych kolcach. A teraz pobiegłem w tych kosmicznych, z karbonem. Są rewelacyjne, ale prawdopodobnie przez nie miałem problemy z łydką. Mówi się, że w nich się biega 1,5 sekundy szybciej. Chciałem je zostawić na finał, ale po eliminacjach okazało się, że stare kolce mam całkiem rozwalone [to przez upadek w eliminacjach]. Musiałem zaryzykować i zapłaciłem za to bardzo wysoką cenę. Jestem na lekach przeciwbólowych, a mimo to mocno odczuwam ból. Zrobimy USG, zobaczymy czy coś się w łydce urwało, czy naderwało.

Ucieka Ci wielkie marzenie, a jesteś spokojny. Jak to robisz?

- Wierzę mocno, że to po coś. Nie wiem po co. Ale Pasterz wie i tylko się uśmiecha. Czuję olbrzymią moc, ale jeśli się okaże, że łydką jest źle, to zakończę sezon. Nie ma nic ważniejszego niż igrzyska, ale przyszły rok też będzie dla mnie ważny - będę bronił srebra halowych MŚ, będę bronił brązu MŚ na stadionie. Czuję się świetnie, zamierzam wykorzystać formę.

Co powiesz na hasło Paryż?

- Nie ma takiej możliwości. Nie ma co oszukiwać siebie, kibiców, sponsorów. Ewentualnie w roli działacza, ha, ha. Zbliża się moment, w którym zacznę spędzać czas ze swoimi najbliższymi. Bardzo mi żal, że nie zdobędę olimpijskiego medalu, bo zasuwałem na to 10 lat. Jednak nie udało się, a ja podkreślałem, że bieganie to nie jest całe moje życie. Nie będę się załamywał, nie będę płakał, bo są rzeczy dla mnie ważniejsze niż bieganie. Tu się realizowałem, spełniałem marzenia, ale największe szczęście czeka na mnie w domu. Jeśli ktoś w tym momencie mówi, że mam wielkiego pecha, to przesadza. Ludzie tracą najbliższych, tracą zdrowie, tracą domy - to jest prawdziwe nieszczęście, a nie brak awansu do finału igrzysk olimpijskich. W tym krótkim momencie jestem pechowcem, ale ogólnie jestem szczęśliwym mężem, ojcem, przyjacielem. Jestem szczęśliwym człowiekiem. A że noga mi odpadała i nie byłem w stanie ukończyć biegu? No trudno, jeszcze raz mówię: wezmę to na klatę.

Kiedy tak sobie wszystko przewartościowałeś?

- Kiedyś sport był całym moim życiem, ale dorosłem i od kilku lat już tak nie jest. Sport jest moim sposobem na życie, na realizację marzeń. Jest bardzo ważny. To sport mnie ukształtował na takiego człowieka, jakim jestem. Ale zrozumiałem, że sport to nie wszystko. Teraz mimo tej rozczarowującej sytuacji jestem szczęśliwy. Olbrzymie ciśnienie puściło. Czuję się poniekąd spokojny i szczęśliwy. Skończył się ten cały stres. Piotrek Małachowski mówił mi po swoim występie tu, że jest szczęśliwy, że spokojny wraca do rodziny. Ja teraz czuję tak samo. Długo żyłem tym, poświęcałem wszystko, też najbliższych. Aż trochę zmieniłem myślenie. Nadal się poświęcałem, ale sport przestał być najważniejszy. I myślę, że dzięki temu przez ostatnie trzy lata zdobyłem worek medali. Dlatego, że nie miałem aż tak olbrzymiej presji na sobie.

Dlaczego nie mówiłeś o kontuzji? Myślałeś, że nie jest tak poważna? A może nie chciałeś, żeby rywale wiedzieli?

- Nie jestem taką osobą, która będzie się na wszelki wypadek usprawiedliwiała. Nie boję się krytyki i nie boję się porażki. Skoro tu jestem, to żeby dać z siebie wszystko, a nie się tłumaczyć. Byłem w pełni zaangażowany. Gdybym z góry się usprawiedliwiał, to nie byłbym sobą. To nie w moim stylu, żeby na całe gardło krzyczeć, że coś złego mi się dzieje.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.