Kierowcom Ferrari podczas Grand Prix Toskanii na torze Mugello należącym do włoskiego zespołu udało się zdobyć tylko pięć punktów. Charles Leclerc był ósmy, a Sebastian Vettel dziesiąty. To i tak o wiele lepszy wynik, niż przed tygodniem na Monzy, gdy obaj przedwcześnie odpadli z wyścigu o GP Włoch. To nie oznacza jednak końca kryzysu legendarnej ekipy.
- Nie można wierzyć, że uda nam się nadrobić tak ogromne różnice do czołówki w jeden wieczór. Szybkie rozwiązania nie są w zasięgu wzroku dla Ferrari. Potrzeba im trzech lat do powrotu na szczyt - stwierdził Gerhard Berger, były kierowca F1 reprezentujący Ferrari w latach 1987-1989 i 1993-1995 w rozmowie z portalem blick.ch.
- Jeśli chcesz zwycięstw, zawsze musisz układać zespół na zasadzie pytania "Gdzie są najlepsze osoby w środowisku?" i ściągania ich. A Ferrari tak ostatnio nie robi - ocenił Berger, który obecnie jest szefem serii DTM, w której ściga się m.in. Robert Kubica. - W ich środowisku często mówi się, że powinni szukać szans na kolejne mistrzostwo świata z Włochami w zespole. Nie wiem, czy to odpowiedni kierunek, bo w złotych latach zespołu Michael Schumacher był Niemcem, Jean Todt Francuzem, Rory Byrne pochodził z RPA, a Ross Brawn z Wielkiej Brytanii. Rzadko mają u siebie najlepszych z padoku. To ich duży błąd - wskazał.
Po dziewięciu wyścigach sezonu Formuły 1 Ferrari zajmuje dopiero szóste miejsce w klasyfikacji mistrzostw świata konstruktorów. W dorobku ma 66 punktów, a na podium stawał tylko Charles Leclerc, który był drugi podczas GP Austrii i trzeci podczas GP Wielkiej Brytanii. Sebastian Vettel w najlepszym występie zajął szóste miejsce podczas GP Węgier.
Przeczytaj także: