Katastrofa Ferrari, nawet Sebastian Vettel nie wytrzymał. "Koszmar"

Stało się to, co wszyscy przewidywali, ale czego nikt nie chciał zobaczyć. Weekend na torze Monza, świątyni Ferrari, okazał się dla zespołu tragiczny. W treningach i kwalifikacjach nie mieli tempa, a w wyścigu obaj kierowcy zakończyli rywalizację przedwcześnie. Sebastian Vettel przez awarię hamulców, a Charles Leclerc po uderzeniu w bariery.

Oba bolidy Ferrari tylko dwa razy w historii nie ukończyły wyścigu F1 na Monzy - w 1974 i 1992 roku. Takiego scenariusza pomimo fatalnej sytuacji zespołu nie spodziewał się raczej nikt. Chociaż siadając do oglądania wyścigu, włoscy tifosi czuli się jak przy wyjściu do kina na film katastroficzny. Mieli świadomość, że to się nie miało prawa skończyć dobrze.

Zobacz wideo "Włoskie media raz kogoś kochają, raz nienawidzą". Z czego wynika problem Ferrari?

Vettel odpadł w Q1 i końcówkę kwalifikacji oglądał przy Parabolice

11. i 19., 9. i 12., 11. i 15. miejsce - tak wyglądały sesje treningowe przed tegorocznym GP Włoch w wykonaniu odpowiednio Charlesa Leclerca i Sebastiana Vettela. Gdyby przenieść wyniki z drugiego treningu na kwalifikacje, zespół i fani mogliby być nawet zadowoleni. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Vettel skończył z 17., a Leclerc z 13. czasem.

Vettel nie był już nawet wściekły po opadnięciu w pierwszej części kwalifikacji. Niemiec w swoim stylu od razu wsiadł na swój rower i dojechał z garażu do legendarnego zakrętu Parabolica. Wspiął się na taras, z którego można obserwować, jak samochody pokonują ostatnią część toru i stamtąd oglądał Q3 i ostateczną rywalizację o pole position. - O, on nie przejechał przy wierzchołku! - wskazywał i śmiał się Niemiec na filmiku opublikowanym przez oficjalne konto na Twitterze Formuły 1. Przez tę wycieczkę na Parabolicę dało się odczuć, jak wielką pasję do Formuły 1 ma Niemiec uważany za największego hipstera w padoku.

Oba bolidy nie ukończyły GP Włoch. Awaria Vettela i wypadek Leclerca

W niedzielę czterokrotny mistrz świata się już jednak nie uśmiechał. Vettel i Leclerc po starcie utrzymywali swoją pozycję, ale dramat Ferrari zaczął się na siódmym okrążeniu. Przy prostej start-meta pojawiły się kłopoty z samochodem Sebastiana Vettela. Awaria hamulców w jego samochodzie sprawiła, że efektownie przestrzelił pierwszą szykanę i zamiast omijać kartonowe drogowskazy wskazujące, jak powinien wrócić na tor, musiał wjechać wprost w nie. Po przejechaniu całego okrążenia i spadku na ostatnią pozycję zjechał do alei serwisowej i zakończył wyścig. Ostatni dla Ferrari na Monzy, bo po zakończeniu sezonu odejdzie z zespołu.

W rywalizacji pozostał tylko Charles Leclerc. Monakijczyk mógł mieć wielkie nadzieje, gdy po samochodzie bezpieczeństwa wywołanym awarią samochodu Kevina Magnussena z Haasa znalazł się na chwilę w najlepszej "dziesiątce". Rywalizację wznowiono na 24. okrążeniu. Leclerc wjeżdżał w Parabolicę, gdy jego samochodem potężnie rzuciło. Nie mógł nad nim zapanować i wypadł z toru, potężnie uderzając w barierę.

Vettel: "To koszmar dla całego Ferrari. Dobrze, że nie było kibiców"

Leclercowi nic się nie stało, ale obu bolidów Ferrari nie było już w stawce. - To mój błąd, straciłem panowanie nad autem - oceniał w strefie mieszanej. Wyścig kończył się sensacyjnymi rezultatami, w tym wygraną innego włoskiego zespołu - AlphaTauri i Francuza Pierre'a Gasly'ego i jednym z najmłodszych składów podium w całej historii Formuły 1. Ferrari mogło się cieszyć, że ich fatalny wyścig przyćmił sensacyjny scenariusz wyścigu. Można być niemal pewnym, że żaden z szefów zespołu tego już nie oglądał. Zaczęły się nieprzyjemne rozmowy i dyskusje o tym, co znów poszło nie tak, których kulisy być może zobaczą kibice. W trzecim sezonie serialu Netflixa o F1 odcinek kręcony na torze Monza ma dotyczyć właśnie Ferrari.

"Czarna niedziela na Monzy" - tak brzmi tytuł tekstu o GP Włoch na stronie internetowej dziennika "La Gazzetta dello Sport". Dziennikarze cytują także wypowiedź Sebastiana Vettela. - To było gorsze, niż się spodziewałem. Chciałbym pozostawać z przodu, ale musisz radzić sobie z tym, co masz. To koszmar dla całego Ferrari, dobrze, że na trybunach nie było kibiców - mówił Niemiec. Tym razem nie pojechał już na Parabolicę, a schował się wewnątrz motorhome'u włoskiej ekipy. Smutny i zrezygnowany.

Ferrari ma jeszcze jeden domowy wyścig. Kolejne upokorzenie?

Vettel zwrócił uwagę, że to przecież nie ostatni tak symboliczny weekend dla Ferrari. - Za nami przykry dzień i cały weekend, ale zależy, jak ktoś na to spojrzy. Jeśli spróbujemy być pozytywni, powiemy, że czeka nas jeszcze Mugello i tam chcielibyśmy zaprezentować się z dobrej strony - wskazał Niemiec.

On potrafi zrobić dobrą minę do złej gry i choć przez chwilę być optymistą. Fani zdają sobie jednak sprawę, że w Grand Prix Toskanii na obiekcie należącym do Ferrari zwycięstwo będzie świętował ktoś inny. Ich czeka kolejne w tym sezonie upokorzenie.

Przeczytaj także:

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.