Tak relacjonowaliśmy Z Czuba i na żywo >
- Pierwszy skok Piotrka Żyły, pierwszy skok Stefana Huli i drugi skok Stefana Huli - wyliczał trener Łukasz Kruczek. - W tych próbach popełniliśmy błędy, które kosztowały nas medal. Sobotni konkurs indywidualny nijak się miał do tego, co działo się w niedzielę. Wtedy wiało z tyłu, śnieg zasypywał tory, mało komu udało się dolecieć do setnego metra. W niedzielę, im dłużej konkurs trwał, tym bardziej wiało pod narty i sobie nie poradziliśmy. Szkoda, szansa na medal naprawdę była duża.
Kolejność została ustalona po drugiej kolejce. Wtedy faworyzowani Austriacy wyprzedzili Norwegów, którzy dość niespodziewanie prowadzili, bo Jacobsen skoczył lepiej od Schlierenzauera. Na trzecim miejscu usadowili się Niemcy, za nimi byli Polacy. I ze skoku na skok tracili do nich dystans i punkty. Podium oddalało się z każdym skokiem, a pewnym momencie - po słabej próbie Stefana Huli - Czesi zbliżyli się tylko na trzy punkty.
Przed ostatnią, ósmą kolejką tylko jakiś kataklizm mógłby zmienić kolejność w pierwszej czwórce. Małysz skoczył 106,5 m. Niemiec Freund wylądował o metr bliżej, ale za chwilę upadł jak długi. Odjęto mu za to kilkanaście punktów. Ale do medalu i tak zabrakło prawie 15.
- Kiedy Freund się przewrócił cień nadziei przemknął przez głowę, ale szybko zniknął - opowiadał Małysz. - Przewaga Niemców była nad nami tak duża, że chyba jakby nawet dwóch się przewróciło, to i tak nie starczyłoby do podium. Liczyliśmy na więcej, szkoda, że się nie udało.