Najpierw Schmitt miał czerwone włosy, później wygrał Małysz i było golenie wąsa. Lahti jest polskie od 20 lat

- Pamiętam te jego czerwone włosy - śmieje się Adam Małysz. Mówi o włosach Martina Schmitta. - Zaczął kręcić, że użył jakiegoś złego szamponu. Ale szybko się przyznał, że był w ich ekipie zakład, że jak zdobędzie złoto, to się farbuje - dodaje. 20 lat temu na MŚ w Lahti Małysz i Schmitt podzielili się złotem i srebrem. Od tamtego czasu Lahti jest dla polskich skoków wyjątkowym miejscem. W sobotę o godz. 16.15 drużynówka. Relacja na żywo na Sport.pl
  • Adam Małysz: 3 zwycięstwa 2 miejsca drugie i 1 trzecie
  • Kamil Stoch: 3 zwycięstwa i 1 miejsce trzecie
  • Drużyna: 1 miejsce drugie i 3 miejsca trzecie

W sumie w samym Pucharze Świata 6 zwycięstw i 14 miejsc na podium. To już jest świetny bilans polskich startów w Lahti. A przecież trzeba doliczyć jeszcze:

  • złoto Małysza z MŚ 2001
  • srebro Małysza z MŚ 2001
  • złoto drużyny z MŚ 2017
  • brąz Piotra Żyły z MŚ 2017
Zobacz wideo "Kamil Stoch ruszył w pogoń za trzecią w karierze Kryształową Kulą"

Zdobywasz medal, a ludzie mają w oczach pytanie "Czemu nie złoto?"

Aż 18 podiów w 20 lat: Lahti jest dla nas miejscem naprawdę wyjątkowym. Zwłaszcza że bezcenna jest waga sukcesów tam odniesionych. Między pierwszym, historycznym złotem MŚ dla polskich skoków, które Małysz wywalczył w 2001 roku, a pierwszym, historycznym złotem MŚ polskiej drużyny z roku 2017 minęła epoka. Taka, w której skoki ze sportu u nas marginalnego stały się zimowym sportem narodowym.

A wszystko zaczęło się od niedosytu. A nawet od gigantycznego rozczarowania, które trudno zrozumieć. Skoki na mistrzostwach, które Lahti gościło 20 lat temu, zaczęły się od konkursu indywidualnego na dużym obiekcie. Małysz był objawieniem sezonu. Z 15 startów przed MŚ wygrał 8. Tuż przed mistrzostwami poleciał aż 151,5 m w Willingen. Był murowanym faworytem. I prowadził po pierwszej serii, ale w drugiej Schmitt skoczył świetnie, miał też szczęście do wiatru, i Polakowi zostało "tylko" srebro.

To był pierwszy medal dla naszego narciarstwa od 1978 roku, gdy też w Lahti złoto i brąz wybiegał Józef Łuszczek. Ale radości nie było. Pracujący z kadrą psycholog Jan Blecharz radził, by zamiast się smucić, ludzie wyszli na spacer, by docenili, jak piękny, stojący na wysokim poziomie konkurs zobaczyli. - Presja była wielka, bo byłem w świetnej formie i skazywano mnie na złoto. Zdobyłem srebro, to przecież super wynik, a jednak było rozczarowanie - wspomina Małysz. On początkowo był zadowolony. Ale nie trwało to długo. - Najpierw byłem strasznie zadowolony. Ale szybko udzieliła mi się ta dziwna atmosfera. Aż w pewnym momencie zrobiło mi się bardzo przykro. Zdobywasz medal, a wielu ludzi ma w oczach pytanie albo bardziej żal "czemu nie złoto?". Nawet nie chodzi o to, że ktoś mi tak mówił, ja po prostu widziałem taki zawód, niedosyt - opowiada.

- Na szczęście byłem naprawdę mocny psychicznie. Szybko pomyślałem o drugim konkursie. Wiedziałem, że stać mnie na złoto. Powiem prawdę - jadąc do Lahti o wiele, wiele spokojniej myślałem o starcie na normalnej skoczni. Wiedziałem, że ona będzie moja. Ten power, który miałem w nogach zawsze więcej korzyści dawał na mniejszych skoczniach - dodaje Małysz.

Srebro taką porażką jak Gołota uciekający przed Tysonem

Małysz wytrzymał i swoje złoto zdobył. Ale Apoloniusz Tajner, dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego, a wtedy trener kadry, opowiada, jak dużo nerwów kosztowały Adama tamte dni. - Pamiętam dziennikarza z Łodzi, który po srebrze złapał gdzieś Adama idącego z nartami, zatrzymał go i poprosił o autograf z dopiskiem "Z pozdrowieniami dla czytelników Dziennika Łódzkiego". Adam napisał "Łóckiego" i to się ukazało w gazecie na pierwszej stronie. Ośmieszające. Miałem o to spięcie z tym dziennikarzem, przy następnej okazji wyprosiłem go z konferencji prasowej i później już nigdy z nim nie porozmawiałem - mówi.

- Tamto srebro wielu ludzi potraktowało jak porażkę. Nie da się zapomnieć rankingu największych porażek polskiego sportu z "Przeglądu Sportowego". A w tym rankingu na szczycie Gołota uciekający z ringu przed Tysonem i Adam ze srebrnym medalem mistrzostw świata! Adam się tym strasznie przejmował - wspomina Tajner.

"Było, było - golili mi wąsa!"

W zupełnie innym nastroju był Schmitt. - Pamiętam te jego czerwone włosy - śmieje się Małysz. - Jak dzień po zawodach go zobaczyłem, to się zacząłem śmiać, zatrzymałem go i zapytałem, co mu się stało. Zaczął kręcić, że użył jakiegoś złego szamponu. Ale szybko się przyznał, że był w ich ekipie zakład, że jak zdobędzie złoto, to się farbuje - dodaje.

Wtedy w naszym zespole wymyślono odpowiedź na niemiecki zakład. O co? - Że ogolimy Piotra Fijasa, jeśli wygram. No i żeśmy go ogolili - mówi Małysz. - Było, było - golili mi wąsa! Raz tylko dałem go sobie zgolić. To od lat mój znak rozpoznawczy. Wtedy w Lahti zrobiłem to dla żartu, dla rozładowania atmosfery. Wierzyłem w Adama, ale chciałem, żeby chłopcy mieli zabawę. I fajnie było, bo wszyscy mi tego wąsa ścinali. Po kawałeczku. Naprawdę dla złotego medalu chętnie go poświęciłem - wspomina Fijas, wówczas asystent Tajnera.

"Profesor zbladł, rzucił gwoździe i wyszedł"

Golenie Małysz załatwił Fijasowi genialnym kontratakiem. Po pierwszej serii konkursu na skoczni normalnej był drugi, za Schmittem. Ale wygrał aż o kilkanaście punktów. Pod wrażeniem był nawet telefonujący do nowego mistrza świata premier.

Wszystko można zobaczyć w tym materiale:

 

I Małysz, i Tajner zgodnie twierdzą, że kluczem do sukcesu było zachowanie spokoju. - Jak Schmitt prowadził po pierwszej serii, to się cieszyłem, że jest odwrotna sytuacja niż na skoczni dużej. Wolałem atakować niż się bronić. Wiedziałem, że skoczę dobrze, a on zostanie z tym sam na górze. Wtedy myśli są różne. No i albo nie wytrzymał, albo nie miał na tyle w nogach, żeby ze mną wygrać - mówi mistrz.

- Adam dysponował tak dynamicznym odbiciem i tak wysoki tor lotu łapał, że nawet jak po pierwszej serii był za Schmittem, to ciągle mocno w siebie wierzyliśmy. Mam nawet anegdotę pokazującą, jak Adam był tam spokojny i skoncentrowany - dodaje jego były trener.

Co to za anegdota? Jeszcze raz oddajemy głos prezesowi Tajnerowi:

- Konkurs był rozgrywany w wielkim mrozie, w minus 25 stopniach. Przez pogodę przesuwano godzinę rozpoczęcia. Siedzieliśmy w kontenerze i słysząc, że się wszystko ciągle przedłuża, zaczęliśmy zabijać czas. Profesor Żołądź wyciągnął monetę, rzucał, łapał, obracał między palcami i przed każdym trikiem pytał: A umiesz tak? A tak potrafisz? Adam sobie siedział w kącie, bawił się dwoma zardzewiałymi gwoździami i nic nie mówił. W końcu jak się zrobiła chwila ciszy, to Adam pyta:

- Panie profesorze, a umie profesor tak?

Żołądź na to: - Co tam mam umieć, Adam?

- Widzi pan te dwa gwoździe?

- No, widzę.

- To niech pan podejdzie i je weźmie.

Żołądź podszedł, wziął gwoździe i dalej słucha instrukcji Adama.

- A teraz proszę podejść do ściany. Bliżej. W lewo. O, dobrze. I teraz niech pan zrobi przysiad.

Profesor zrobił.

I Adam mówi: - To teraz niech pan włoży gwoździe do gniazdka.

Profesor zastygł, zbladł, rzucił gwoździe i wyszedł, a ryk w naszym kontenerze musieli słyszeć wszyscy rywale. O to chodziło - żeby utrzymać jak najlepszą atmosferę.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.