Michał Mieszko Gogol to były asystent Vitala Heynena i Andrei Anastasiego w reprezentacji Polski siatkarzy. Obecnie trenuje kadrę Łotwy, a wcześniej zajmował się choćby PGE Skrą Bełchatów, czy Stocznią Szczecin, zanim ta nie wycofała się z rozgrywek. W długiej rozmowie ze Sport.pl odsłania kulisy pracy na Łotwie i życia w tym kraju, a także zwraca uwagę na największe problemy świata siatkówki.
Michał Mieszko Gogol: Moje życie już bardzo różni się od tego, które prowadziłem dwa lata temu. Zupełnie zmieniłem jego rytm. To ma dużo plusów: przede wszystkim nauczyłem się czerpać z życia. Mam to, co najcenniejsze: czas dla rodziny i dzieci. Mam dwóch małych snów i do tej pory zawsze byłem zabiegany, w rozjazdach, wyjeżdżałem na mecze, czy obozy. Nie było mnie też w okresie wakacji ze względu na reprezentację. Teraz mam o wiele więcej czasu i mogę inaczej nim zarządzać. Dużo lepiej poznałem swoje dzieci, mam wpływ na to, jak się rozwijają i jak poznają świat. To wielki atut tej sytuacji i z tego bardzo się cieszę.
Zawodowo wciąż działam na kilku frontach i nawet jeśli nie widać mnie na pierwszej linii, to jestem aktywnym uczestnikiem kilku projektów. Przeorganizowałem swoje życie. Cieszę się nim, każdym dniem. Większość spędzam z rodziną. Mieszkamy w pięknym miejscu praktycznie kilometr od plaży i z tego korzystamy. Nie mogę narzekać na swoje życie. Do tej pory go nie doceniałem. Bo byłem cały czas zajęty, zapracowany, więc nie miałem czasu się nim cieszyć, bo cały czas były obowiązki i one pochłaniały mnie może nie w 100, ale 90 proc.
- Nawet nie w siatkówce, tylko powiedziałbym odwrotnie: właśnie ogólnie, w życiu. Odpuszczać na zasadzie: nie na wszystko ma się wpływ, nie wszystko można kontrolować i nie wszystko zawsze musi iść po naszej myśli. Są sytuacje, kiedy trzeba odpuścić. Zazwyczaj byłem gościem, który szedł do końca i nie potrafił hamować w odpowiednim momencie. Teraz tempo mojego życia zwolniło i częściej udaje się to robić. Moja obecna sytuacja sprawia, że zmienił się cały mój światopogląd. Człowiek w takiej chwili nabiera empatii: do ludzi, do świata. Dostrzega się dużo innych wartości niż sport i siatkówka. Czerpię za to te najcenniejsze, którym mogę się oddać, gdy nie pracuję w ligowej siatkówce.
Bardzo to doceniam i naprawdę się przewartościowałem. Miałem wiele ofert, żeby wrócić do PlusLigi czy lig zagranicznych dużo szybciej. W zeszłym sezonie w zimie było kilka naprawdę atrakcyjnych, w tym klub z Ligi Mistrzów, który bardzo chciał mnie zatrudnić. Chciały rozmawiać także polskie kluby. Jednak czułem, że to jeszcze nie to i nie chcę tak szybko wracać. Chciałem poświęcić jeszcze więcej czasu dla rodziny, a także trochę dla swojego rozwoju i takich przemyśleń dotyczących tego, w jakim punkcie obecnie jestem.
- W punkcie odcięcia się od bycia młodym gościem z mnóstwem czasu na wszystko. Przechodzę do bycia dojrzałym. Bo wiem, że dojrzałem jako człowiek, mąż, ojciec. Trochę siłą rzeczy to, co działo się wokół mnie, pozwoliło mi także dojrzeć jako trener.
- Przeszłość też kształtuje i determinuje to, jacy jesteśmy i w którą stronę chcemy iść, to na pewno. Wraca się myślami do popełnionych błędów i tego, co się działo nie po naszej myśli. Dla mnie to normalne, ale wiem, że nie ma sensu tego rozpamiętywać i rozgrzebywać, lepiej konkretnie przeanalizować i odpowiednio zamknąć. Jedni robią to szybciej, innym zajmuje to o wiele więcej czasu. Czasem potrzeba go dużo, choć chyba łatwiej się nad wszystkim zastanowić, gdy dalej się pracuje. Gdy ma się więcej czasu i siedzi w domu z myślami, to wszystko przychodzi nieco trudniej. Nie mam problemu z korzystaniem z pomocy psychologa, nie kryję się z tym. Dla mnie to także bardzo ciekawe: poznać, jak to działa w naszym mózgu i jak można przepracować pewne rzeczy. To coś, czego się nauczyłem.
- Miałem kilka wniosków, naturalnie. Na pewne rzeczy, które wtedy się działy, nie miałem wpływu, to prawda. Ale było też sporo innych, przy których mogłem działać. Niektóre z nich zrobiłbym inaczej, ale to już przeszłość. Ten temat udało mi się zamknąć i tyle. Z perspektywy czasu patrzę na to trzecie i czwarte miejsce, które zajęliśmy, że pewnie można było zająć lepsze, ale w tamtych warunkach pracowaliśmy, jak się dało.
- Uważam, że potrzeba jej zmiany mentalności. I to wszystko. W Bełchatowie gra się z bagażem kamieni na plecach. Ciągle się wraca do dziesiątego mistrzostwa Polski, które jest do zdobycia, patrzy na te wielkie sukcesy sprzed lat, a niekoniecznie zwraca uwagę na to, co się dzieje wokół. Nie wiem, co dokładnie dzieje się tam w tym momencie, bo nie jestem w środku, ani nie byłem przez zeszły sezon. Ale mam swoje obserwacje. Najważniejszy jest reset głów. A nie przypominanie tych wszystkich trofeów, sukcesów i tytułów. Tam trzeba byłoby spojrzeć na wszystko ze świeżością, trochę od nowa, jakby to był beniaminek.
Wiadomo, że kibice mają oczekiwania i przyzwyczaili się do wygrywania. To nic nadzwyczajnego. Ale chyba dobrze byłoby, gdyby klub i drużyna odcięli się od tego i potrafili myśleć bardziej o przyszłości niż o tym, co już osiągnęli i do czego chcą wrócić.
- Nie wiem, co odpowiedzieć. Dla mnie to jest przeszłość i już nie wnikam, co w tym momencie tam się dzieje.
- Tak, ale bardzo mi się on podoba. Chwalę sobie tę pracę, sprawia dużo przyjemności i satysfakcji, gdy widzi się postępy tej drużyny i sukcesy chłopaków. Jest trochę inaczej, bo nigdy nie ma dużo czasu: spotykamy się i gramy. A do tego dochodzi element selekcji. Trzeba tych zawodników oglądać, wyszukiwać, obserwować, a jest ich mało, bo cały kraj liczy przecież tylko blisko dwa miliony ludzi. Siatkówka konkuruje zresztą z koszykówką, a ona jest bardziej popularna. Mają tu przecież nawet kilku zawodników NBA, których mieliśmy okazję poznać, gdy trenowaliśmy w jednym ośrodku i to nie dziwi, że tak trudno jest o to zainteresowanie i młodych zawodników, którzy czasem wybierają pomiędzy sportami.
Dlatego trudniej dobrać wszystko pod konkretny pomysł na grę. Jednocześnie chcemy odmładzać kadrę i dawać szanse mniej doświadczonym zawodnikom, żeby mieć zabezpieczenie na przyszłość. Czasu na trening jest mało, więc trzeba być bardzo konkretnym w tym, co chce się zrobić. To musi być esencja obranego kierunku, tylko ona przyniesie efekty. Jestem jednak z tych, którzy bardzo lubią ten system i wręcz nie mogę się doczekać pracy z moimi zawodnikami z Łotwy. Kilku z nich ma naprawdę ciekawe sezony, dużo się u nich dzieje i sam jestem ciekaw, jak to będzie wyglądało w maju. W zeszłym roku powołałem bardzo szeroką grupę ludzi, chciałem ich poznać. Niektórych podmieniałem w trakcie, żeby zobaczyć, jak sobie radzą na treningach albo w odpowiedniej dyscyplinie taktycznej. Teraz to będzie na pewno jedynie 14-15 siatkarzy, z którymi chcę przepracować dwa miesiące.
- Raz pan z Rosji nas odwiedził na treningu. Miał koszulkę Schalke z reklamą Gazpromu i groził nam po rosyjsku trochę. Wiadomo, co się teraz dzieje i takie sytuacje czasem potrafią zaskoczyć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jakim krajem jest Łotwa.
- Ludzie nie wierzą, kiedy im o niej opowiadam. Nie zdają sobie sprawy, jak wyglądają kraje bałtyckie. Chodzi mi o bieżące czasy. Łotwa to piękny kraj, uwielbiam Rygę. To niezwykłe miasto, które sobie upodobałem i nie mówię tego jako jakiejś kurtuazji. Stała się dla naszego sztabu takim drugim domem podczas lata. A w kraju podoba mi się jego charakter, kultura i tradycje. To, że mają silny patriotyzm. Łotysze bardzo chcą mówić po łotewsku, a nie po rosyjsku, bo to drugi język, który jest tutaj słyszalny i wiele osób to dziwi.
Ale w końcu Rosjan jest tam około 400-500 tysięcy, choć różne źródła różnie podają. Oni żyją we wschodniej części kraju, ich rodziny pozostały tam po upadku Związku Radzieckiego. Żyją w jednym kraju z Łotyszami, a język rosyjski jest wszechobecny. Nie zdawałem sobie z tego do końca sprawy przed wyjazdem. W Polsce jest 41 milionów ludzi, sporo mniejszości, ale wszędzie słychać jeden język. Tutaj skala jest nieporównywalna.
- Prezydent od razu wskazał, żeby zburzyć wszystkie sowieckie pomniki, a Łotwa była pierwszym krajem, który opowiedział się po stronie Ukrainy. Groziła bojkotem igrzysk i tym, że nie wpuści do siebie sportowców z Rosji w taki sposób, jak później każdy inny. Wszyscy mają tu jasne podejście do wojny. Nie oglądają się na innych. Wierzą też w swój kraj, zajmują od razu stanowisko.
Najbardziej wymownym obrazkiem było chyba to, co działo się pod ambasadami Rosji i Ukrainy. One są dokładnie obok siebie, oddalone o dziesięć metrów i dzieli je tylko ulica. Bywały tam różne "ekspozycje", można było zobaczyć naprawdę ekstremalne rzeczy. Pamiętam, że raz były tam poplamione krwią dziecięce ubrania rozrzucone obok rosyjskiej ambasady, taka imitacja masakry najmłodszych na wojnie. Tak tu jest, to się obserwuje. Łotwa zdecydowanie potępia działania Rosjan. Lipiec i sierpień trenowała z nami kadra Ukrainy, która ma łotewskiego trenera, Ugisa Krastinsa. To też pokazuje, że łotewski sport był w stanie przygarnąć kadry z Ukrainy i im pomóc. Byli to też koszykarze, czy koszykarki. Wsparcie dało się odczuć.
- Było dla mnie tylko jedno zaskoczenie: gdy trenowaliśmy sporą grupą, zawodnicy, którzy nie grają w lidze, przyszli do mnie i poprosili, żebyśmy zmienili nieco system, bo chcieliby jeździć do rodziny w weekendy. Cały ten cykl dostosowaliśmy do nich, żeby mieli 1,5-2 dni wolnego w tym cyklu przygotowawczym. Reszta jest bardzo podobna albo wręcz taka sama, jak przy grze w Polsce. Tu dużo zależy też od siatkówki plażowej, bo wielokrotnie to w niej zawodnicy osiągają sukcesy i młodzi wolą iść pograć na plażę, tam się rozwijać i szukać szans, niż iść w siatkówkę halową. Nie da się ukryć, że ona przez to trochę cierpi.
- Uważam, że tego wszystkiego jest za dużo. Liczba meczów i zmęczenie zawodników to jedno, ale najlepiej pokazują to kontuzje. Ich jest naprawdę wiele. Fajnie byłoby, że ktoś coś z tym zrobił, bo to jest szaleństwo. Zasadnicza różnica pomiędzy Polską a innymi krajami, w tym tymi mniejszymi, jest taka, że mamy rozbudowane rozgrywki i wielu świetnych zawodników do "pomieszczenia". Rynek jest szeroki. Dzięki temu można tych kontuzjowanych szczęśliwie zastąpić. Nie zawsze jeden do jednego, ale jest lepiej niż na Łotwie, gdy to czasami w ogóle niemożliwe, a gdy wypadnie ktoś kluczowy, to robi się naprawdę duży problem. W Polsce rozwiązań znajdzie się na pewno więcej.
Dużo więcej jakości byłoby w siatkówce, gdyby to wszystko rozgrywało się z odpoczynkiem i szacunkiem dla zdrowia zawodników. Jeśli nie gralibyśmy z taką intensywnością, to mecze stałyby na wyższym poziomie. Kończy się liga, zaczyna się Liga Narodów i co mamy zrobić? Każdy chce grać, a dyspozycja nie będzie idealna. Trener Nikola Grbić w zeszłym sezonie i tak zdecydował się na fajny, wręcz świetny ruch, zabierając inne grupy na pierwsze i inne na kolejne turnieje LN. To świetny manewr, bardzo pomógł zawodnikom. Ale w takim tempie nie da się rozgrywać kolejnego roku kalendarza jakiejkolwiek federacji. Będą tego skutki, przykre konsekwencje i to jasne. Zresztą kontuzje to jedno. Poziom gry spada przez pewne znużenie zawodników. Jasne, motywują się do osiągniecia różnych celów. Jednak gdy jest się w ciągłym biegu, goni się za tymi terminarzami i kolejnymi meczami, to zmęczenie mentalne przy braku przerw i odpowiedniego odpoczynku też staje się bardzo widoczne.
- To jeden z potrzebnych kroków. Trzymam się tego.
- Nasza liga jest elastyczna i myślę, że wszystko się zmieni. To widać od wielu lat. Liga dostosowuje się do potrzeb zawodników i drużyn, do tego jaka jest koniunktura. Mieliśmy już przecież przypadek ligi 16-drużynowej, która po chyba dwóch sezonach zmieniła się znów w zestaw 14 zespołów. Dyskusja toczy się oczywiście także na temat limitu obcokrajowców, a to wpływa na decyzję o wielkości ligi. Trzeba też patrzeć na poziom I ligi, który poszedł w górę. Poszły w górę budżety, pojawili się ciekawi zawodnicy, a rozgrywki są zupełnie gdzie indziej, w dużo lepszym miejscu niż kilka lat temu. Opakowanie - profesjonalna strona, statystyki, czy otoczka - zbliża się do PlusLigi. To, że aspiracje do gry wyżej ma tam kilka drużyn, to dobry sygnał, ale trzeba się zatem zastanowić, czy może nie otworzyć bardziej rozgrywek. Mówię tu o systemie spadków i awansów.
W tej formule rozgrywek ciężko o inny właściwy krok niż zejście do 14 drużyn. To i tak dużo, ale mamy odpowiednio wielu utalentowanych zawodników, także przychodzących spoza Polski, żeby je wypełnić. To by się dobrze spinało, lepiej niż 16. To jest na pewno za dużo. Poziom niektórych spotkań jest zresztą słaby. Są takie spektakularne, które bardzo dobrze się ogląda, ale przy takiej liczbie zawsze trafią się mecze błędów, które nie porywają. Nasza liga ewoluuje, więc jestem przekonany, że może nie w przyszłym sezonie, ale prędzej, czy później zmiany w jej systemie się pojawią.
- Kilka czołowych drużyn musiałoby przestać grać, odpuścić rozgrywki. Taka terapia szokowa. Może to dałoby komuś do myślenia. Może Liga Narodów, może jakaś impreza rangi mistrzowskiej? Tylko że każdy chce walczyć o najważniejsze trofea. Nie wiem, czy to się wydarzy. Na razie wygląda to tak, jakby nikt się tym nie przejmował.
Liga Światowa przekształcona w Ligę Narodów najpierw była imprezą typowo komercyjną - nastawioną na opakowanie w telewizji, promocję dyscypliny i zarobek. Dopiero po niej były kluczowe imprezy i wiele osób traktowało ją na zasadzie poligonu doświadczalnego. A teraz? Do rankingu FIVB liczy się każdy mecz. Z kolei ranking determinuje, kto pojedzie na igrzyska do Paryża. A przecież to cel każdej drużyny. Postawiono pod ścianą reprezentacje: musicie grać na maksa od początku do końca. Najpierw Liga Narodów, potem mistrzostwa Europy i potem kwalifikacje olimpijskie - tak wygląda sezon. I to stawia każdej kadrze pytanie: czy jesteśmy w stanie jedną grupą ludzi zagrać cały sezon, wszystkie trzy imprezy? Za rok po Lidze Narodów szczęśliwie będą tylko igrzyska, ale potem to wszystko zatacza koło, znów się napędza, aż do przesady. Nie wiem, czy ta formuła z podniesieniem wagi Ligi Narodów i zaliczaniem jej w taki sposób do rankingu to dobry pomysł. Raczej wywiera presję na reprezentacjach i zmusza do grania najlepszymi zawodnikami. To sprawia, że nie mają żadnej opcji na większy odpoczynek. I tak to się kręci.
- Pomyślałbym nad samą Ligą Narodów, żeby tu wykorzystać trochę pola manewru dla siatkarzy na trochę więcej spokoju. Potrzebne byłoby otworzenie się na zmianę kalendarza, który mógłby wyglądać trochę bardziej, jak w piłce nożnej. Teraz mieliśmy zimowy mundial, więc ekstremalną sytuację, ale okienka na przerwy reprezentacyjne jesienią, czy wiosną to norma. Może to też warte rozważenia? Dopiero w trakcie przekonalibyśmy się o efektach, ale może to dobry kierunek? Kiedyś grało się eliminacje wielkich turniejów w styczniu i lutym, a nawet i Puchar Świata w grudniu. PlusLiga przerywała grę i jeszcze za czasów Andrei Anastasiego w 2011 roku lecieliśmy do Japonii w środku sezonu. To trochę zaburzało kalendarze i rytm, ale inne sporty tak funkcjonują i nikt nie ma z tym wielkich problemów.
- Nie, to od początku miało być jednorazowe. Pobyt u Vitala to były fajne, ciekawe, ale jednak gościnne występy. Akurat byłem wolny, miałem czas i zgodziłem się na prośbę Vitala. Do granicy niemieckiej mam kilometr, więc dla mnie pojechać do Kienbaum pod Berlinem na zgrupowanie nie było problemem. Można było z tego sporo wyciągnąć, pojawiło się sporo ciekawych rzeczy. W tym roku nie pomaga kalendarz, więc byłoby ciężko. Jestem cały czas w kontakcie z Vitalem i jestem otwarty na każdą propozycję. Jak będzie odpowiednia możliwość, to jak najbardziej. Moja najważniejsza praca to jednak wciąż ta na Łotwie, kontynuujemy ten projekt.
- Na początku mojej przerwy w ogóle nie tęskniłem. Nie oglądałem nawet meczów. Coraz bardziej czułem jednak, że mi tego brakuje. Tej naszej ligowej młócki. PlusLiga jest ciekawa, jej mecze mają swój klimat, swoje oblicza i powiedziałbym, że tradycje. Tak, teraz już tęsknię.
Komentarze (2)
Siatkówkę niszczy wielka choroba. "Wygląda to tak, jakby nikt się tym nie przejmował"