Co dolega Bayernowi Monachium? Leon Goretzka przewidział problemy już cztery miesiące temu

Bayern Monachium wyciągnął wnioski z poprzednich meczów, skorygował swoje ustawienie, nie popełnił starych błędów, ale i tak nie zachował czystego konta i drżał o zwycięstwo do samego końca. Mecz z Freiburgiem (2:1) był dziesiątym z rzędu, w którym Bayern stracił gola. Co się dzieje z jego obroną?

Po ligowej porażce z Borussią Moenchengladbach i odpadnięciu w drugiej rundzie Pucharu Niemiec z drugoligowym Holstein Kiel, Bayern Monachium wyszedł na mecz z Freiburgiem z pianą na ustach. Od razu ruszył na rywala. Trafił już w siódmej minucie. Zapachniało poprzednim sezonem: Thomas Mueller świetnie podał Robertowi Lewandowskiemu i Polak strzelił 21. gola w 16 meczu Bundesligi. Ale w tym spotkaniu nie chodziło o to jak Bayern będzie atakował, a o poprawę gry w defensywie, bowiem w tym sezonie dał sobie wbić najwięcej goli od 1981 roku - aż 25 w 16 meczach. Stracił ich więcej niż piętnasta w tabeli Arminia Bielefeld, dwunasty Werder Brema, dziesiąty VfB Stuttgart, dziewiąty Eintracht Frankfurt. A do ligowej czołówki nie ma nawet co porównywać - RB Lipsk stracił 11 goli mniej, Bayer Leverkusen 9 mniej.

Zobacz wideo Lewandowski i Mueller uratowali Bayern Monachium [ELEVEN SPORTS]

Jaki kryzys? Bayern identycznie naciska na rywali, tak samo ustawia linię obrony, grają ci sami obrońcy

Jednocześnie to co dzieje się z Bayernem trudno nazwać kryzysem. Bo jaki to kryzys, skoro zespół przegrał tylko dwa mecze w tym sezonie Bundesligi i pomimo tych regularnie traconych goli ostatecznie zwyciężał, cały czas utrzymując się na pierwszym miejscu w tabeli? Nawet to odpadnięcie w Pucharze Niemiec - w rezerwowym składzie, po serii rzutów karnych, a wcześniej po golu wyrównującym straconym w 95. minucie - dało się wytłumaczyć inaczej niż kryzysem. To pojęcie należy więc sprecyzować i zawęzić jedynie do kryzysu w defensywie.

Tu o pechu czy przypadku mówić nie można, bo akcje, po których rywale trafiali do bramki Bayernu, były do siebie bardzo podobne: zazwyczaj po przejęciu piłki w środku pola następowało podanie za plecy obrońców i jeśli wśród rywali był szybki napastnik lub skrzydłowy, to po chwili spotykał się sam na sam z Manuelem Neuerem. A ten - choć jest w znakomitej formie - często był bezradny. Hansi Flick mówił o "problemach z trzymaniem głębi", "nie najlepszej koncentracji" i "za dużej liczbie indywidualnych błędów". Dziennikarze "Kickera" jeszcze raz obejrzeli wszystkie mecze Bayernu z tego sezonu i do jego spostrzeżeń dopisali konkretne liczby: aż dziesięć goli przeciwnicy strzelili po podaniach między dwóch środkowych obrońców, a David Alaba i Jerome Boateng - podstawowi stoperzy - popełnili cztery błędy prowadzące bezpośrednio do straty bramki. Kolejne dwa dorzucił Niklas Suele.

Indywidualne błędy to jedno, ale cały Bayern broni gorzej niż w poprzednim sezonie. Dużo o postawie w defensywie mówi statystyka oczekiwanych goli (xG). Matematyka podpowiada, ile goli powinien strzelić zespół w danym spotkaniu.  W poprzednim sezonie Bayern Hansiego Flicka tylko w dwóch meczach był pod tym względem gorszy od swojego rywala - w finale Ligi Mistrzów z PSG (wygranym 1:0) i w majowym spotkaniu z Borussią Dortmund (również 1:0). W tym sezonie taka sytuacja miała miejsce już w ośmiu spotkaniach. Może to świadczyć zarówno o gorszej postawie samego Bayernu, ale też o lepszej grze przeciwników. Zagłębiając się w kolejne statystyki, łatwiej nawet skłonić się ku drugiej opcji. Bayern Flicka był chwalony za świetnie zorganizowany pressing, swoich rywali potrafił zabiegać i zgnieść. Atakował w idealnych momentach, był szalenie precyzyjny. I tu można się zdziwić: bowiem nic się w tej kwestii nie zmieniło - skuteczność pressingu Bayernu wciąż wynosi 35 procent. Nie różni się też ustawienie linii obrony: było i jest bardzo wysokie - średnio 45,5 metra od własnej bramki. Obrońcy żadnego innego europejskiego zespołu nie ustawiają się tak daleko. Nie znajdziemy wielu znaczących różnic względem poprzedniego - rekordowego - sezonu. Z wyjątkiem jednej: rywale w każdym meczu oddają na bramkę Neuera średnio 25 procent strzałów więcej. Ale to skutek, a my szukamy przyczyn.

Skoro tak, to zostawmy z boku wszystkie statystyki. Wtedy gołym okiem dostrzeżemy, że Benjamin Pavard wygląda na ospałego, Alphonso Davies nie ma teraz błysku sprzed kilku miesięcy, a David Alaba gra zdecydowanie mniej pewnie. W jego przypadku mówi się, że to wina transferowego zamieszania. Ale to łatwe wytłumaczenie. Jego koledzy - Jerome Boateng i Niklas Suele - sprawy kontraktowe mają uregulowane, a też popełniają więcej błędów. Zatem, dlaczego tak się dzieje?

Problemy Bayernu: brak planu B, napięty terminarz i inna postawa rywali 

Wygląda na to, że problemy, które trapią Bayern, już cztery miesiące temu przewidział Leon Goretzka. - Będziemy potrzebować pełnego składu, żeby przetrwać ten sezon. Trzeba też pomyśleć nad delikatną zmianą naszego stylu gry i dodaniu jeszcze jednego wariantu gry do naszego repertuaru, bo może być ciężko - mówił na konferencji prasowej jeszcze przed rozpoczęciem sezonu. Obawiał się wtedy liczby meczów, które czekały Bayern i intensywności gry, którą sami sobie narzucili. Nie powiedział tego wprost, ale prawdopodobnie obawiał się, że nie będą potrafili grać w równie bezpośredni sposób niemal co trzy dni przez kilka miesięcy. Przewidywał, że mogą pojawić się kontuzje.

Sprawdziło się właściwie wszystko, o czym mówił. Joshua Kimmich i Goretzka - wymarzeni środkowi pomocnicy - zagrali ze sobą tylko osiem razy w 22 meczach Bundesligi i Ligi Mistrzów, bo wciąż trzeba było zasypywać dziury w składzie: Kimmich z konieczności wracał na prawą obronę pod nieobecność Pavarda, bo sprowadzony na tę pozycję Bouna Sarr na razie nie jest żądną alternatywą, albo sam odnosił kontuzję i trzeba było szukać dla niego zastępstwa. Marc Roca na razie również się nie sprawdza. To zresztą łączy letnie transfery Bayernu - wracający Duglas Costa i Leroy Sane, po którym kibice obiecywali sobie najwięcej, na razie zawodzą. 

W poprzednim sezonie Bayern doszedł do sukcesów żelazną jedenastką. Teraz kolejne kontuzje, wykluczenia i wahania formy wielu piłkarzy uniemożliwiają wystawianie tego samego składu co tydzień. Trudniej też o impulsy z ławki rezerwowych. Latem w Bayernie byli jeszcze Philippe Coutinho i Ivan Perisić, którzy wnosili na boisko zupełnie inne cechy. Był Thiago Alcantara - piłkarz, jakiego nie ma dzisiaj w kadrze Bayernu. W meczu z Borussią Moenchengladbach Bayern musiał gonić wynik, a z ławki wszedł tylko Kingsley Coman za słabego Duglasa Costę. Inne opcje? 17-letni Jamal Musiala i Maxim Choupo-Moting.

A co do planu B: niemieccy dziennikarze wspominają mecze Bayernu za Pepa Guardioli. Były niekiedy niesamowicie nudne - jego zespół nie rozstawał się z piłką, męczył rywali kolejnymi podaniami, aż w końcu strzelał im gola. I właściwie wtedy można było się rozejść: Bayern nie oddawał piłki i nie dopuszczał rywali do swojej bramki. Manuel Neuer wielokrotnie kończył mecze zmarznięty. Taki sposób gry nie zawsze ekscytował kibiców, ale przynosił spektakularne sukcesy w Bundeslidze. Bayern chwytał rywala i go zaduszał. Zwłaszcza zespoły z drugiej połowy tabeli były wobec tego uścisku całkowicie bezbronne. Zespół Guardioli odpoczywał z piłką przy nodze. Dogrywał mecze. Dochodziło do tego, że trenerzy odpuszczali spotkania z Bayernem i najlepszych zawodników trzymali na ławce rezerwowych. Inni - bardziej ambitni - ustawiali podwójne zasieki przed własną bramką i heroicznym wysiłkiem starali się wyrwać choćby punkt.

Dzisiaj mecze Bayernu są arcyciekawe do oglądania. Już nie atakuje w nich tylko jeden zespół, pada wiele goli, często dochodzi do zwrotów akcji. Ale to co cieszy widzów, musi irytować Flicka. Rywale nie boją się panicznie tego Bayernu. Trenerzy wystawiają najsilniejsze składy, pilnie odrabiają lekcje i wiedzą zaskoczyć zespół Flicka. Po ich piłkarzach widać wiarę w sukces. W efekcie Bayern dawno już nie wygrał meczu na chłodno. Nie potrafi odpoczywać podczas gry: albo goni, albo musi nerwowo uciekać. Przeciwko Freiburgowi nie było inaczej: utrata prowadzenia w 62. minucie, gol Thomasa Muellera na 2:1 w 74. minucie i kwadrans nerwowej gry do końca. Mało brakowało, a Bayern i tak straciłby prowadzenie, bo rywale trafili w poprzeczkę.

Flick długo unikał skarżenia się na dużą liczbę meczów, ale w końcu przyznał, że brakuje mu czasu na przeprowadzenie kilku taktycznych treningów, by uporządkować defensywę i wyeliminować powtarzające się błędy. Tłumaczą go dziennikarze: że w większości przypadków ma mniej czasu na przygotowanie zespołu do meczu niż trener rywali, że na jego zespole ciąży w tym sezonie większa presja niż w poprzednim, że przeciwnicy znają już sposób na jego Bayern i wiedzą, jak wykorzystać tak wysoko ustawioną linię obrony. O tym mówił zresztą Bastian Schweinsteiger po meczu z Holstein Kiel. - System, który znakomicie sprawdzał się w poprzednim sezonie, nie działa tak dobrze, jeśli grasz co trzy dni - stwierdził.

To chyba najczęstszy zarzut wobec Flicka (swoją drogą - jeden z pierwszych, odkąd został trenerem Bayernu), że nie udało mu się jeszcze wypracować stylu gry dostosowanego do tak napiętego terminarza. Bayernowi wciąż nie potrafi przełączyć się na energooszczędny tryb. Ale z drugiej strony - kiedy Flick miał to zrobić? Finał Ligi Mistrzów i pierwszą kolejką Bundesligi dzieliły 23 dni. A jeszcze piłkarze musieli dostać chociaż kilka dni wolnego. Takich zmian nie prowadza się z dnia na dzień. Gdyby nie koronawirus, pewnie popracowałby nad tym w przerwie zimowej. Ale przerwy nie ma, bo trzeba wyrobić się z meczami do Euro.

Piłkarze Bayernu mają pełne prawo czuć zmęczenie i obniżkę formy typową dla sezonów po wielkich piłkarskich imprezach. Przyzwyczailiśmy się, że jeśli latem odbywały się mistrzostwa świata lub Europy, to jesienią wielu zawodników wciąż czuło ten wysiłek w nogach. Dokończenie Ligi Mistrzów w poprzednim sezonie nie było niczym innym.

W meczu z Freiburgiem było widać zmianę. Ale znów obrońcom zabrakło koncentracji 

Bayern w meczu z Freiburgiem znów nie zdołał zachować czystego konta, ale w jego grze w defensywie było widać poprawę. Obrońcy nie byli już ustawieni tak wysoko, jak w ostatnich meczach. Cofnęli się, przestrzeń w środku pola zrobiła się większa, ale Bayernowi w żaden sposób to nie zaszkodziło. Wreszcie udało mu się uniknąć groźnych strat w tej strefie boiska. Pomocnicy Freiburga mieli niewiele okazji, żeby zagrać prostopadle piłkę i rozerwać Bayern podobnie jak poprzedni rywale. Inna sprawa, że mecz im się nie ułożył, bo już w 5. minucie z boiska musiał zejść kontuzjowany Baptiste Santamaria - kluczowy pomocnik w ostatnim czasie. Nie zniknął za to problem z koncentracją: przy rzucie rożnym, z którego Freiburg strzelił gola na 1:1, zaspali wszyscy obrońcy Bayernu, z Alphonso Daviesem na czele.

Piłkarze Flicka po strzeleniu gola nieco odpuścili, nie dążyli za wszelką cenę do zdobycia kolejnego, pojawiły się za to podania w poprzek boiska, by dłużej utrzymać się przy piłce. Być może był to pierwszy krok w stronę nudniejszego wygrywania, którego Bayern będzie potrzebował coraz bardziej. Meczów będzie tylko więcej: jeszcze w styczniu odbędzie się klubowy mundial, a w lutym wróci Liga Mistrzów. Bundesliga nie zatrzyma się nawet na chwilę. Dlatego odpadnięcie z Pucharu Niemiec, choć wstydliwe, może okazać się błogosławieństwem.

Więcej o:
Copyright © Agora SA