Tę trudną przeprawę w Trnawie Lech zgotował sobie sam i to już wcześniej. Mimo że w 1. meczu u siebie prowadził 2:0, był ekipą dominującą, popełnił mały błąd w polu karnym, stracił gola i sprawił, że przed rewanżem na Słowacji, gospodarze uwierzyli, że losy rywalizacji z ćwierćfinalistą poprzedniej edycji Ligi Konferencji Europy (LKE) można odwrócić.
Słowackie media podgrzewały atmosferę, że sytuację zmieni raptem jeden gol. Spartak tak jak Lech wziął sobie przerwę w lidze, by zebrać siły na bój o europejskie puchary, a tych sił zebrał zdecydowanie więcej. Kibice kupili 19 tysięcy biletów i niemal w komplecie stawili się na miejscowej City Arenie, a Spartak zaczął tam grać i miał na mecz pomysł.
Momentami naciskał Lecha wysoko, momentami dał pograć piłką poznaniakom, ale dalej od swej bramki. Wydawało się, że trener rywali Michal Gasparik po meczu w Poznaniu lepiej odrobił pracę domową. Zablokował rajdy Kristoffera Velde, odciął wrzutki Joela Pereiry, obezwładnił mało widocznego w 1. połowie Filipa Marchwińskiego. Ale to, że "Kolejorz" przegrywał do przerwy 0:1, to była też wina Poznaniaków. Polska ekipa sprawiała wrażenie, jakby na murawę wyszła na spacer po trawie, a nie rywalizacje o europejskie puchary. Jej gra była wolna, niedokładna, bez pomysłu i błysku. Do tego lechici poruszali się jak na sparingu z jakąś podrzędną drużyną, a nie trzecim zespołem zeszłego sezonu ligi słowackiej.
To dlatego tylko patrzyli, gdy pod koniec 1. połowy Ofori przyjął piłkę na szesnastym metrze, ustawił się z nią i uderzył przy samym słupku. Był czas, był pomysł, nie było zdecydowanej reakcji Lecha. W pierwszej połowie, choć remisowo było w sytuacjach bramkowych i celnych strzałach na bramkę, to gospodarze byli bardziej konkretni. Niestety to nie zmieniło się po przerwie. Lech dalej funkcjonował jakby na połowie swojej mocy. Bierność pokazał też przy golu na 2:0, gdy Ofori podawał, a do piłki dopadł Daniel.
Dla polskich kibiców to był szok, a Spartak sprawiał wrażenie, jakby szedł po swoje. Nie zmienił tego nawet piękny gol z dystansu Velde, bo Trnawa kilkanaście minut później znów wyszła na dwubramkowe prowadzenie, które dawało jej awans do 4. rundy el. LKE. I tu już powiało Europą. Pięknego gola z przewrotki strzelił Lukas Stetina. Szkoda, że w środku pola karnego nikt znów do niego nie doskoczył. Szkoda, że nikt nie zablokował do niego podania. Tych "szkód" można było czwartkowego wieczoru wymieniać sporo.
Szkoda, że tak doświadczona i ofensywna drużyna po tym ciosie nie potrafiła się podnieść. Szkoda, że dalej spacerowała po murawie, wdawała się spory ze sprytnymi Słowakami, którzy kradli, czas i blokowali kolejne przewidywalne akcje Polaków.
To była wręcz smutna i niezrozumiała rywalizacja, a przyjemny polski piłkarski wieczór zamienił się w koszmar. Pogoń zostawiła na boisku w Szczecinie serce i po dobrym meczu wygrała w rywalizacji z faworyzowanym Gent 2:1. Pierwszy mecz 0:5 wygrali Belgowie i to oni przeszli do kolejnej rundy, ale Pogoń wstydzić się po rewanżowym starciu nie musiała. Potem Legia straty z mocną Austrią Wiedeń odrobiła na wyjeździe już do przerwy, a nawet wygrywała 3:0. Austriacy też zdobyli dwie bramki, wiec w Wiedniu zaczęła się wymiana ciosów, z dwoma golami w doliczonym czasie gry. Legia poszła na tę wojnę i zachwycała zaangażowaniem, przygotowaniem fizycznym ciągiem na bramkę i wiarą w sukces do ostatniej minuty, w której zdobyła dającego o awansie gola. Wygrała 5:3 po spotkaniu, które przejdzie do jej historii.
Spacer Lecha w Trnawie też się w poznańskiej historii zapisze, tej niechlubnej. A przypominać o nim będą jesienne czwartkowe wieczory, z ciszą na ul. Bułgarskiej. Mocno wpłyną one na klubową kasę, ranking Lecha, a może też kariery kilku piłkarzy?
Komentarze (35)
"Szkody" po meczu Lecha. Aż trudno uwierzyć. "Faworyt się skompromitował"
Najlepiej wydac mnostwo ksay na kontuzjowanego Iranczyka?