Fernando Santos był spokojny, ale puściły mu nerwy. Druga połowa go rozwścieczyła

W pierwszej połowie były spokój i taktyczne wskazówki, po przerwie dominowały nerwy i machanie rękoma. Na Stadionie Narodowym Fernando Santos długo nie przypominał samego siebie z meczu w Pradze, aż w końcu i jemu puściły nerwy. Najważniejsze, że na końcu Portugalczyk mógł podnieść rękę w geście triumfu po zwycięstwie 1:0 z Albanią.

Kiedy w 41. minucie gola na 1:0 dla reprezentacji Polski strzelił Karol Świderski, niemal wszyscy nasi piłkarze i członkowie sztabu szkoleniowego wbiegli na murawę. Niemal, bo strefie pozostał m.in. Fernando Santos. Portugalczyk stał z rękoma w kieszeniach i z wielkim spokojem przyjął bramkę dla swojej drużyny.

Zobacz wideo Tak wyglądał trening kadry pod okiem Fernando Santosa

I właśnie taki był Santos przez pierwszą połowę meczu z Albanią. 68-latek albo spokojnie obserwował mecz, albo instruował piłkarzy, jak mają się poruszać po boisku. Słowem: był przeciwieństwem samego siebie w porównaniu do piątkowego meczu w Pradze. Ale ten stan nie utrzymał się przez całe spotkanie na Stadionie Narodowym. Słabiutka postawa Polaków po przerwie doprowadziła go do wściekłości.

Santos przed przerwą inny niż w Pradze

Pierwszym punktem wspólnym w zachowaniu Santosa było to, że jeszcze przed rozpoczęciem meczu zajął miejsce na skraju strefy przy linii bocznej boiska. W poniedziałek przed przerwą selekcjoner reprezentacji Polski robił to, co pewnie chciał robić w Pradze, a na co nie pozwolił mu katastrofalny początek meczu i ekspresowe gole dla Czechów.

"68-latek od początku wyglądał na kogoś, kto chce uczestniczyć w grze i ciągle podpowiadać polskim piłkarzom. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego Santos ustawił się na skraju swojej strefy, by być jak najbliżej linii bocznej boiska. Ale chęć do taktycznego instruowania naszych zawodników szybko zamieniła się we frustrację, złość i bezradność. (...) Bezradne rozkładanie rąk, chowanie w nich twarzy - to ruchy i gesty, jakie najczęściej wykonywał portugalski szkoleniowiec" - pisaliśmy po meczu w Pradze.

W poniedziałek przed przerwą Santos denerwował się rzadko, a jeśli już machał rękoma to przede wszystkim po to, by ustawiać i instruować naszych zawodników. Tak samo jak w Pradze najwięcej uwag selekcjoner miał do zawodników biegających tuż przed nim. W pierwszej połowie byli to prawy obrońca Przemysław Frankowski i prawy skrzydłowy Nicola Zalewski.

Już w drugiej minucie Santos pokazywał pierwszemu, by ustawiał się bliżej linii końcowej, gdy atakujemy i bliżej środka boiska, gdy bronimy. Selekcjoner uspokajał i ustawiał też Zalewskiego, który momentami wyglądał na zagubionego. Portugalczyk był surowy, ale i sprawiedliwy. Kiedy w 26. minucie Frankowski z Zalewskim przeprowadzili akcję zakończoną dobrym dośrodkowaniem, Santos bił im brawo. 68-latek wyglądał, jakby chciał krzyknąć: "właśnie tak to miało wyglądać, tego od was oczekuję".

Ale Santos miał uwagi nie tylko do nich. Od początku selekcjoner pokazywał naszym piłkarzom, by formacje były bliżej siebie i zachęcał piłkarzy do większego ruchu i aktywności. Tak jak w szóstej minucie, kiedy żaden z naszych zawodników nie pokazał się do podania, gdy piłkę miał najpierw Piotr Zieliński, a chwilę później Bartosz Salamon. Gdy ten drugi zakończył akcję niedokładnym, długim zagraniem, Santos od niechcenia wyciągnął kciuk w górę. Tak, jakby chciał pochwalić zawodnika Lecha za podjęcie próby zagrania do przodu.

Złość w drugiej połowie

Nie było jednak tak, że Portugalczyk w pierwszej połowie wcale się nie denerwował. Mniej więcej między 15. a 25. minutą mogły nam się przypomnieć obrazki z Pragi. Santos najpierw wściekł się, gdy w prostej sytuacji piłkę stracił Frankowski, a w nasze pole karne bez problemu wbiegł Sokol Cikalleshi.

W 18. minucie Portugalczyk rozłożył bezradnie ręce i ze złością poszedł na ławkę rezerwowych po tym, jak do środka niedokładnie podał Jakub Kiwior. Trzy minuty później za stratę oberwało się Zielińskiemu. Po tym błędzie pomocnika Napoli znów zagroził nam Cikalleshi, który oddał strzał z dystansu. 

Gorąco przy naszej ławce rezerwowych zrobiło się od początku drugiej połowy, kiedy Albańczycy przejęli inicjatywę i kilka razy zagrozili bramce Szczęsnego. Santos denerwował się coraz częściej, coraz częściej rozkładając też ręce w geście bezradności. Frustracja w Portugalczyku wyraźnie narastała.

Po przerwie zdecydowanie mniej było taktyczny instrukcji, a więcej nerwów i bezradnego rozkładania rąk. Santos coraz częściej denerwował się przy linii, schodził do ławki, konsultował się z asystentami. Kulminacyjny moment przyszedł w 75. minucie.

To wtedy Polacy kolejny raz w prosty sposób stracili piłkę w środku pola, a Santos na chwilę stracił panowanie nad sobą. Portugalczyk nie wytrzymał i w złości kopnął stojący przed nim baner Orlenu. W momencie, w którym Salamon dostał żółtą kartkę za przerwanie groźnego kontrataku, selekcjoner postawił reklamę na pierwotnym miejscu.

Na tym nerwy się jednak nie skończyły. Gdy w 88. minucie Myrto Uzuni zmarnował stuprocentową okazję na wyrównanie, Santos tylko złapał się za głowę. Portugalczyk wyglądał na kogoś, kto nie wierzył, w jak prosty sposób Polacy dopuścili rywali pod naszą bramkę. 

Zmiany w składzie i ustawieniu

W poniedziałek inny był nie tylko Santos, ale też skład i ustawienie naszej reprezentacji. W porównaniu do meczu z Czechami miejsce w wyjściowej jedenastce stracili kontuzjowany Matty Cash, Michał Karbownik, Sebastian Szymański oraz Krystian Bielik. Ich miejsce zajęli Salamon, Zalewski, Świderski oraz Jakub Kamiński.

Inne było też ustawienie taktyczne. W poniedziałek na prawej obronie zagrał nominalny skrzydłowy - Frankowski - a na lewej stoper - Kiwior. Santos od początku zdecydował się na manewr, który zastosował w przerwie meczu z Czechami, wspierając Roberta Lewandowskiego drugim napastnikiem, czyli Świderskim.

Po przerwie Santos starał się reagować i poprawiać naszą grę. Zalewskiego zmienił Michał Skóraś, Karola Linettego Damian Szymański, a Świderskiego Sebastian Szymański. Tak samo jak w Pradze zmiany po przerwie nie przyniosły jednak zmian w grze reprezentacji Polski.

Zmian było sporo, ale nie można powiedzieć, by gra naszej drużyny bardzo różniła się od tej z piątku. Momentami można było odnieść wrażenie, że graliśmy nawet gorzej, tylko po przeciwnej stronie mieliśmy sporo słabszego rywala. Polacy grali wolno, statycznie i przewidywalnie w ataku oraz - zwłaszcza po przerwie - nerwowo w obronie. O ile w pierwszej połowie Albańczycy zagrażali nam po naszych błędach, o tyle w drugiej, gdy przejęli inicjatywę, potrafili postawić nas pod ścianą. Poza korzystnym wynikiem zmiany nie dały wiele.

Bez uwag do sędziów

Niewiele dała też zmiana ławki rezerwowych, o którą podczas wizytacji Stadionu Narodowego poprosił Santos. Portugalczyk chciał, by nasza drużyna zasiadła po prawej stronie. Nie chodziło o przesąd, a o to, by nasz selekcjoner miał blisko siebie biegającego po tej stronie boiska sędziego liniowego.

"- A dlaczego wy, jako gospodarze zajmujecie tę ławkę po lewej stronie? - zapytał dość poważne Santos podczas wizyty na Stadionie Narodowym. Odpowiedź na to pytanie wcale nie była oczywista. Od chwili otwarcia obiektu biało-czerwoni na Narodowym, wychodząc z szatni, zawsze zajmowali miejsca na ławce rezerwowych po lewej stronie. To tam jest napis "gospodarze". - Od Albanii siadamy po prawej - poinformował Portugalczyk i poprosił o przeorganizowanie tego fragmentu stadionowej przestrzeni" - pisał Kacper Sosnowski ze Sport.pl.

Santos ani razu nie dyskutował z liniowym, nie zgłaszał też uwag do sędziego technicznego. Najważniejsze, że po ostatnim gwizdku sędziego głównego Portugalczyk mógł podnieść rękę w geście triumfu. Pierwszego w roli selekcjonera reprezentacji Polski. Gra na pewno znów nie zachwyciła, Santos znów się wściekał, ale plan minimum został wykonany.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.