W oświadczeniu Lewandowskiego znajduje się wiele ładnych słów. "Nie możemy mieć żadnych zastrzeżeń do zaangażowania i ambicji całego zespołu", "jeszcze niczego nie przegraliśmy", "stać nas na to, aby wygrać w barażach", "mamy motywację i ambicję", ale najważniejsze są pierwsze zdania. - O moich występach z trenerem Paulo Sousą rozmawialiśmy jeszcze przed zgrupowaniem. Sygnalizowałem, że grając tak dużo spotkań i znając swój organizm, mogę nie być w optymalnej dyspozycji w obu meczach - napisał Lewandowski.
Piłka nożna na najwyższym poziomie wskoczyła na zawrotne tempo (również przez koronawirusa), a Robert Lewandowski gra niemal bez przerwy, więc zmęczenie jest naturalne. Kibicom reprezentacji może nie spodobać się, że kapitan prosi o odpoczynek Paulo Sousę, a nie Juliana Nagelsmanna, ale czasem może to być sensowne rozwiązanie. Dopiero co w marcu wybuchła burza, gdy w starciu z Andorą Lewandowski doznał kontuzji, przez którą stracił mecz z Anglią w el. MŚ i kilka spotkań Bayernu Monachium - przez którą zagrożona była pogoń rekordu Gerda Muellera oraz stracił dwumecz z PSG w ćwierćfinale Ligi Mistrzów (może to właśnie goli w tych meczach zabrakło mu, by już teraz być pewnym zdobycia Złotej Piłki?).
W żadnych innych rozgrywkach nie ma tak wielkiej dysproporcji pomiędzy zespołami jak w eliminacjach MŚ czy Euro. Tym bardziej że Polska cztery z dziesięciu spotkań el. MŚ 2022 rozegrała z amatorami - z Andory i San Marino. Gdy Polska przegrywała z Węgrami 1:2, Anglicy wbijali dziesięć goli San Marino i zastanawiali się, czy to "w ogóle można nazwać meczem piłkarskim" i czy eliminacje nie wymagają reformy, by nie dochodziło do tak jednostronnych pojedynków >>
I mając to wszystko na uwadze, oto trzecie i czwarte zdanie z oświadczenia Lewandowskiego. - Trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą. Wspólnie ustaliliśmy, że zagram w tym spotkaniu i w przypadku wygranej, w meczu z Węgrami szansę dostaną inni zawodnicy - pisze kapitan reprezentacji Polski. A nam trudno w to uwierzyć. Jeśli Lewandowski czuje się na siłach, by dać z siebie 100 procent tylko w jednym z dwóch spotkań - to można zrozumieć. Ale w jakiej rzeczywistości wraz z Sousą dochodzą do wniosku, że lepiej zagrać z Andorą - która przez ostatnie cztery lata wygrała tylko z San Marino, Mołdawią i Liechtensteinem - niż z Węgrami?
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Tego nie da się zrozumieć. Pal licho słowa, że "trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą", bo one komentują się same. Ale nawet gdyby potraktować je poważnie, w piątek wszystko było jasne już po 11 minutach: Polska prowadziła 2:0 i grała z przewagą jednego zawodnika. Mimo to Lewandowski spędził na boisku 90 minut. Mógł nie męczyć się w drugiej połowie, żeby po trzech dniach tak samo usiąść na ławce rezerwowych, ale zamiast adidasów włożyć korki i na wszelki wypadek być gotowym do wejścia - tak jak wprowadzony po przerwie Piotr Zieliński.
Lewandowski pisze, że "decyzja na końcu zawsze należy do trenera, ale potwierdzam, że była ona ze mną uzgodniona". I choć Paulo Sousa po meczu mówił, że jeszcze raz podjąłby taką samą decyzję i to była okazja, by dać szansę kilku innym zawodnikom, dla każdego od początku było oczywiste, że Lewandowski nawet jeśli nie był inicjatorem tego pomysłu (choć, jak informuje Interia, pomysł wyszedł właśnie od niego), to musiał się na to chętnie zgodzić. Sousa, który od początku kadencji zachwalał Lewandowskiego i dbał o znakomite relacje, nie zaryzykowałby niezadowolenia kapitana i najlepszego piłkarza świata. Piłkarza, który przyzwyczaił nas do tego, że chce grać zawsze.
- Jestem realistą i wiem, że dla mnie osobiście to może być walka o ostatnie mistrzostwa świata z orłem na piersi. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc naszej drużynie w awansie. Nigdy nie odmówiłem gry w reprezentacji i tak długo jak zdrowie na to pozwoli, nigdy tego nie zrobię. Gra na Stadionie Narodowym przed naszą publicznością zawsze będzie dla mnie wielkim świętem i powodem do dumy - pisze na końcu Lewandowski.
Problem w tym, że wraz z Sousą nie zauważył, że decyzją o nieobecności z Węgrami, znacznie zmniejszył szanse awansu na, jak zauważa, być może ostatnie MŚ (w 2026 roku będzie miał prawie 38 lat). Jeszcze przed meczem z Węgrami Polska miała prawie 30 proc. szans na awans, ale po stracie rozstawienia (do którego zgodnie z przedmeczowymi przewidywaniami wystarczyłby remis) spadły do 20 proc. (według analityków WeGlobalFootball) - w futbolu na tym poziomie 10 proc. to ogromna różnica.
Ten czynnik został zupełnie zlekceważony przez kadrę Sousy (pozostaje pytanie, na ile Lewandowski zdawał sobie sprawę z konsekwencji tej decyzji, zwłaszcza po opublikowaniu filmiku, na którym dopytywał, czy mamy rozstawienie w barażach >>). Nikt nie myślał o tym, by kombinować ze składem na mecze z Anglią i Albanią, więc skąd pomysł na "dawanie szans innym zawodnikom" w tak ważnym spotkaniu z Węgrami?
Od 7 grudnia 2020 wiedzieliśmy, że najprawdopodobniej zagramy w barażach, że nie wyprzedzimy Anglii, ale okażemy się lepsi od Węgier i Albanii. Że faza grupowa to zaledwie pierwszy z trzech kroków, a ten drugi możemy sobie znacznie ułatwić. Zamiast tego Sousa i Lewandowski pokpili sprawę, nie doceniając wagi rozstawienia. Rozstawienia nie grają, ale bardzo pomagają - czy myślicie, że awansowalibyśmy bezpośrednio na MŚ 2018, gdyby nie miejsce w 1. koszyku, dzięki któremu graliśmy z Danią, a nie np. z Anglią czy Francją?
Rozstawienie w półfinale baraży to mecz na Stadionie Narodowym, dodatkowe wpływy dla PZPN-u (rzędu 10-15 mln złotych) i teoretycznie słabszy rywal: dzisiaj martwilibyśmy się o to, czy trafilibyśmy na Walię, Turcję, Macedonią Północną, Austrię czy Czechy, a tak to w piątek będziemy nerwowo spoglądać, czy z kulek nie zostaną wyciągnięte takie nazwy jak "Portugalia", czy "Włochy".
Szkody zostały już wyrządzone, a największą cenę może zapłacić reprezentacja Polski, jej kibice oraz sam Lewandowski. Kapitan reprezentacji Polski wygrawerował dużą rysę na swoim wizerunku, zostawiając kadrę w bardzo ważnym momencie.