Rezerwowi wbiegli na murawę, Didier Deschamps triumfował z uniesionymi rękami, Kylian Mbappe szeroko się uśmiechnął, a Olivier Giroud obejmował ramieniem Walida Regraguimiego - pocieszał po przegranej w półfinale, gratulował dojścia tak daleko i na koniec pewnie jeszcze życzył powodzenia w meczu o trzecie miejsce. Maroku kibicuje bowiem nie tylko cała Afryka i świat arabski, ale też każdy, kto uwielbia sensacyjne rozstrzygnięcia i nieoczywiste historie. Nawet w półfinale, w starciu z mistrzami świata, to w jego grze więcej było radości, finezji i polotu. Był strzał przewrotką w słupek w pierwszej połowie i nieodgwizdany rzut karny na Boufalu, a po przerwie szalony kwadrans, gdy rywale niemal nie dotykali piłki. Marokańczycy napisali tym meczem definicję pięknej porażki.
Francuzi za nic mają jednak romantyzm i bajkowe zakończenia. Na koniec Mbappe przejmuje piłkę i pokazuje, że niebywała piłkarska jakość i talent są ponad wszelkimi wolicjonalnymi cechami. Mija marokańskich obrońców, przedziera się z piłką w pole karne, a w końcu z jego wysiłku korzysta dopiero co wprowadzony Kolu Muani. Francja trafia na początku i na końcu. Z zimną krwią kończy wspaniały marokański sen. Podobnie jak cztery lata temu zmierza do finału mistrzostw świata bez oglądania się na piękno i artystyczne wrażenia. Idzie jak po swoje. I choć trudno się w tym stylu bez pamięci zakochać, jeszcze trudniej go nie docenić i nie podziwiać.
Nawiązania do 2018 r. i mundialu w Rosji pojawiły się naturalnie. Olivier Giroud po ćwierćfinale z Anglią sam przypomniał, że ten mecz przypominał mu półfinałowe starcie z Belgią w Sankt Petersburgu: też Francja wygrała minimalnie, nie bez problemów, miała po drodze trochę szczęścia i na koniec powiedziała sobie w szatni, że była lepsza od rywala w najdrobniejszych szczegółach. A już na konferencji prasowej Didier Deschamps musiał odpowiedzieć na kilka - różnie sformułowanych pytań, dążących jednak do tego samego - czy Francja może być trzecim w historii zespołem, który obroni mistrzostwo świata. Pierwsi byli Włosi w latach 30., później dwa razy z rzędu mundial wygrali też Brazylijczycy: w 1958 i 1962 r. Selekcjoner uciekł jednak w banalne stwierdzenie, że nie interesuje go nic poza półfinałem z Marokiem.
Francja dotarła do finału, grając w tym samym trybie, co w Rosji: robi tyle, ile trzeba, żeby awansować. Nie szuka poklasku, nie zabiega o miłość postronnych kibiców, urzeka nie więcej niż kilka razy w meczu. Ale na koniec w każdym jej ruchu czuć siłę i przekonanie. Potrafi przetrzymać każdy napór - nawet tak zmasowany i dobrze prowadzony, jak Maroka zaraz po przerwie albo Anglików w drugiej połowie poprzedniego meczu. Zawsze gotowa jest też skarcić rywala szybką kontrą, jeśli tylko na chwilę zapomni o obronie. Ousmane Dembele i przede wszystkim Kylian Mbappe pozostają w gotowości. A nawet jeśli skrzydłowego PSG uda się długimi fragmentami zneutralizować, to zaatakować mogą Antoine Griezmann, Aurelien Tchouameni czy Oliver Giroud.
Maroko imponowało defensywą? Nie straciło gola ani z Chorwacją, ani Belgią, ani Hiszpanią, ani Portugalią? To Francja pierwszego strzeliła już w 5. minucie. Angielskie media po ostatnim meczu trafnie to podsumowały: ich reprezentacja jest na dobrej drodze, by zostać czołową drużyną na świecie, ale Francja już nią jest. Ma doświadczenie i niezwykłą psychiczną siłę. Przez kontuzje odpadło jej pięciu bardzo ważnych piłkarzy - Karim Benzema, Paul Pogba, N’Golo Kante, Christopher Nkunku i Lucas Hernandez - a jednak wydaje się to nie szkodzić. Prawdopodobnie żaden inny kraj z tak bolesnymi stratami nie poradziłby sobie tak łatwo. Zamiast Benzemy jest Giroud, który strzelił kluczowego gola z Anglią i poprowadził zespół do półfinału, w środku gra Tchouameni - niezwykle solidny w każdym z dotychczasowych meczów, wszędobylski Griezmann asystował przy obu golach przeciwko Anglii, a z Marokiem napędził pierwszą bramkową akcję. Wreszcie Lucasa na lewej obronie zastąpił jego brat Theo, autor gola z Marokiem. To zespół, w którym każdy robi swoje - z Marokiem dobrze spisał się Hugo Lloris, który kilkukrotnie ratował zespół przytomnymi interwencjami na linii bramkowej, Raphael Varane nie tylko doskonale bronił, ale był też pierwszym rozgrywającym, dobrze w środku pokazał się Youssouf Fofana. Francja nie ma słabego punktu. Żaden jej piłkarz nie gra gorzej niż solidnie.
Ale niewielu jest tak świetnych, jak Antoine Griezmann. W kolejce do pochwał stoi za Mbappe i Giroud, wciąż nie strzelił w Katarze gola, a jednak trudno nie zauważyć, jak duży ma wpływ na grę Francji. Nikt już go nie zapyta, jak jeszcze cztery lata temu po finale w Rosji, czy jest twarzą tego mistrzostwa, jak Michel Platini w 1984 r., przy triumfie w Euro albo jak Zinedine Zidane w 1998. Od ostatniego mundialu sporo rzeczy mu nie wyszło: od filmu dokumentalnego "La decision", gdy w osobliwy sposób tłumaczył, dlaczego nie zmieni Atletico Madryt na FC Barcelonę, przez transfer do tego klubu rok później za 120 mln euro, który skończył się kompletnym niewypałem i powrotem do Madrytu, po kuriozalny udział w meczach Atletico w ostatnim sezonie, gdy grał po maksymalnie pół godziny, byle nie uruchomić wysokiej klauzuli wykupu.
Wbrew temu wszystkiemu w Katarze błyszczy, choć jego rola jest daleka od tej, w jakiej przedstawiał się światu, gdy zostawał królem strzelców Euro 2016. Nie jest już napastnikiem, ale ofensywnym pomocnikiem z mnóstwem zadań w obronie. Gra za Giroudem, Mbappe i Dembele. Poświęca się dla drużyny, co szczególnie docenia Didier Deschamps, mający z Griezmannem wyjątkową więź. Jest jego żołnierzem od lat, realizuje każde jego polecenie. Na tych mistrzostwach świetnie operuje w wolnych przestrzeniach między obroną a pomocą rywali. Kieruje pressingiem Francuzów, nadaje wielu akcjom właściwe tempo, a przy tym nie zatracił umiejętności typowo ofensywnych: nikt na tym turnieju nie ma więcej kluczowych podań od niego. - Antoine wprowadza równowagę - podkreśla Deschamps. - Wszystko zawdzięczam selekcjonerowi - odpowiada Griezmann, który mimo wielu indywidualnych popisów w ostatnich latach zawsze dobrze czuł się jako część kolektywu. Myślenia o ogóle uczył go już urugwajski trener młodzieży w Realu Sociedad, w którym dojrzewał, a później Diego Simeone, jak nikt skupiający się na boiskowym kolektywie.
Nikt już nie zapowie finału mundialu nazwiskiem Griezmanna, jak jeszcze cztery lata temu. Teraz Francja jest zespołem Mbappe i zagra z Argentyną, drużyną Messiego. Trudno o bardziej pasjonujące i symboliczne starcie niż tych dwóch zawodników: najlepszego w ostatnich latach z prawdopodobnie najlepszym w kilku kolejnych, przeszłości z przyszłością o wszystko, co ważne tu i teraz - mistrzostwo świata, nagrodę dla najlepszego piłkarza mistrzostw, tytuł króla strzelców, może o kolejną Złotą Piłkę. To wymarzony finał właścicieli PSG - w finale w Katarze zagrają ich dwie największe gwiazdy, ale też futbolowi romantycy znajdą coś dla siebie: Messi ma gonić Maradonę i wreszcie dać Argentynie to, co wielki poprzednik, a Mbappe nawiązać do Pelego - mającego dwa mistrzostwa świata po 22 latach życia.