Totalne szaleństwo. To oni chodzą na gale freakowe. "Są jak płatki śniegu"

Antoni Partum
Aktorzy, celebryci, influencerzy i sportowcy. Ich wszystkich można spotkać na galach freakowych. A jak wygląda zwykły kibic, który kupuje bilet na gale Fame MMA? Pojechaliśmy do Łodzi, by przekonać się na własne oczy, jacy Polacy, i za co, pokochali freak fighty.

- Więcej was matka nie miała? - rzucił pod nosem jeden z ochroniarzy, widząc tłum, który w sobotę już od 18 zaczął się zbierać pod łódzką Atlas Areną. W internecie galę Fame MMA śledziło - według nieoficjalnych szacunków - około pół miliona fanów, na miejscu zjawiło się kilkanaście tysięcy, które wypełniło trybuny hali. Wśród nich byliśmy także my - chcieliśmy na własne oczy zobaczyć, kogo przyciągają freak fighty. Bo o tym, że to fenomen z pogranicza internetu, sportu i świata celebrytów, wiemy doskonale. Ale jak wygląda masa odbiorców, dzięki której organizatorzy wyprzedają hale i rozwijają swój kolorowy biznes? 

Zobacz wideo Dlaczego Polacy kochają freak fighty? "To jest zajeb***"

Określenie "kolorowy" pasuje, bo - na pierwszy rzut oka - taki jest właśnie tłum na trybunach. Przeważają mężczyźni, ale w proporcji nie większej niż 60 do 40. I choć początkowo w oczy rzucają się przede wszystkim nastolatkowie, to przechadzając się między trybunami można dostrzec też spore grupy kibiców starszych, z przedziału 25-40 lat. Panów charakteryzował zwykle duży biceps i czarne obcisłe koszulki, najczęściej ze złotymi logo znanych włoskich firm. Podejrzewamy, że złoty kolor po prostu świetnie łączy się z ich opaloną karnacją. Niekoniecznie nabytą na słońcu.

Obowiązkowym elementem jest też męska torebka. Albo z krokodylem, albo z charakterystyczną kratą ekskluzywnej brytyjskiej firmy. Krzykiem mody okazuje się podwójna torebka z kratą. Po co ta druga saszetka? Żałujemy, że nie spytaliśmy. 

Interesują nas konflikty, które są później rozwiązywane w klatce

Na trybunach mężczyźni, ale też kobiety, jest mnóstwo par. Dziewczyny, zazwyczaj nieco młodsze od partnerów, ubrane są w skąpe spódniczki, głębokie dekolty i buty na obcasie. Do tego wyrazista szminka i mocny makijaż. Do jednego wora trudniej wrzucić młodszych fanów, bo każdy z nich się w jakiś sposób wyróżniał - albo oryginalną fryzurą, albo kolczykami, tatuażami czy strojami. Niektórzy byli w kolorowych ciuchach, inni łączyli różne ekstrawaganckie style, a jeszcze inni odstawili się tak, jakby szli do Filharmonii Narodowej. 

- Wyglądają jak płatki śniegu, czyli niby wszyscy podobni, a jednak każdy inny. Można się poczuć jak na balu przebierańców. Wyglądają trochę jak muzycy Rammstein. Mnie to aż tak nie szokuje, bo mieszkałem w Londynie, gdzie też bywa kolorowo, ale ktoś z zewnątrz może być w szoku - mówi nam jeden z sędziów punktowych gali.

Ferrari atakuje znienacka Freakowe gale przekraczają kolejne granice. "Zaraz może dojść do tragedii"

Ale fanów freak fightów nie tylko oglądamy, przede wszystkim z nimi rozmawiamy. - Jestem pierwszy raz - mówi 18-letnia Gabrysia. - Mieszkam pod Łodzią, więc skorzystałam z okazji. Wcześniej oglądałam gale w internecie. Jestem tu dla rozrywki i nie mam żadnych ulubionych zawodników. Może Martę Linkiewicz. No i Kacpra Błońskiego, bo mi się bardzo podoba. Jego pewnie dziś nie poznam, ale może uda się kogoś innego - uśmiecha się nastolatka.

Linkiewicz to najczęściej powtarzane żeńskie nazwisko. Nie ma co się dziwić, bo jej historia, a raczej wielka przemiana, jest warta docenienia. "Linkimaster" w pewnym sensie była archetypem patocelebryty, kiedy zyskała gigantyczną popularność chwaląc się w sieci tym, że uprawiała seks z raperami z Rae Sremmurd. Jeszcze kilka lat temu popisywała się w social mediach hucznymi imprezami, dziś pokazuje głównie migawki z treningów. Twierdzi, że one zmieniły jej życie. Z patoinfluencerki przeistoczyła się w pasjonatkę sportu, która w sobotę mierzyła się z Ewą Brodnicką, byłą mistrzynią świata w boksie zawodowym. Ale do tej walki jeszcze wrócimy.

Pytamy dalej. - Szukam adrenaliny. Interesują nas konflikty, które są później rozwiązywane w klatce. Kibicuję tylko Linkiewicz. Na resztę patrzę z czystej ciekawości - mówi nam 19-letnia Ania, która też na gali Fame jest po raz pierwszy.

Jej rok młodsza koleżanka Amelia dodaje: - Przyjechałam się rozerwać. Oglądamy każdą galę, więc warto było w końcu zobaczyć to na żywo. No i już nie żałuję. Super rozrywka. Trzymam kciuki za Linkiewicz.

- A jak wasi rodzice patrzą na waszą zajawkę? Czy wulgarna otoczka gal nie sprawia, że chcą wam tego zakazać? - dopytujemy. - Nie, no co ty! Kiedyś się krzywili, ale dzisiaj sami oglądają niektóre gale. Serio! - odpowiada Amelia.

I co ciekawe: na trybunach spotykamy też matkę z synem, która przyznała, że sama się wkręciła we freak fighty, bo jej 15-letni syn i tak non stop oglądał je w salonie.

Fame MMA zmienia patocelebrytów w sportowców. Fame MMA zmienia patocelebrytów w sportowców. "Właściciele nie mieli tego w planach"

Dymy, dymy, dymy!

Nieodłącznym elementem MMA jest tzw. face to face, gdy dzień przed galą zawodnicy mogą sobie głęboko spojrzeć w oczy w otoczeniu kamer. Freaki zorientowały się, że to doskonała okazja, aby kogoś uderzyć znienacka. Tzw. plaskacze stały się nieodłącznym elementem wydarzenia.

- Pamiętam jak Denis Załęcki regularnie katował Alana Kwiecińskiego na konferencjach, więc później nie mogłem się doczekać ich walki. Teraz też jarają mnie głównie konflikty, których finał poznajemy w klatce. Liczę, że dzisiaj "Ferrari" pokaże, że ma jaja i przejedzie się po Błońskim, a potem po Dubielu - mówi 21-letni Michał, który m.in. dzięki freakom sam zaczął trenować boks.

- Dymy, dymy, dymy! - jego rówieśnik Piotrek jasno odpowiada na pytanie, czego szuka w Atlas Arenie.

- We freakach podoba mi się to, że łączą ze sobą ludzi z różnych kategorii wagowych, w różnym wieku i z odległych światów. A konferencje, gdzie tylko podkręca się atmosfera konfliktów, sprawiają, że jest taki zaj... klimat, że po prostu chce się obejrzeć finał konfliktów. No i oprawa jest mega. Nigdy czegoś takiego nie widziałem - doprecyzowuje.

No właśnie, oprawa. Choć byliśmy na galach UFC czy KSW, to oprawa Fame robi wielkie wrażenie. W środku hali jest ustawiona klatka, a na jednej ze ścian zamontowano gigantyczny ekran, na którym doskonale widać, co się dzieje w klatce. Choć takie monitory to norma na galach sportowych, to z tak wielkim i mądrze umiejscowionym ekranem, który doskonale widać z każdego siedzenia, jeszcze się nie spotkaliśmy. Zresztą, nie tylko my.

- Byłem na UFC w Londynie i w Abu Zabi. I wiesz co? FAME nie może mieć żadnych kompleksów. No, może na UFC było więcej jedzenia - śmieje się Mateusz Sobiecki, dziennikarz "Super Expressu", który od dawna jeździ na freakowe gale.

- Przeskok organizacyjny pomiędzy pierwszymi galami a tym, co jest dzisiaj, jest ogromny. Pamiętam imprezy w trakcie pandemii, gdzie - siłą rzeczy - wszystko było robione skromniej. Wtedy pokój dla dziennikarzy, to był właściwie pokoik. A dziś mamy gigantyczną ściankę na wywiady, wiele stanowisk na laptopy i wielki ekran, gdzie możemy śledzić to, co się dzieje w hali. Kiedyś nie było nawet telewizora.

- Zmienił się też kibic gal freakowych - dodaje Sobiecki. - Panuje przedświadczenie, że na Fame chodzą same dzieciaki, ale spojrzysz na trybuny i wcale tak nie jest. Widzę dużą ewolucję przeciętnego kibica, tak jak w KSW. Kiedyś na KSW wielu chodziło bardziej dla rozrywki niż dla sportu, ale dziś przeciętny widz KSW zna się na sporcie. Mam wrażenie, że na freakowych galach też rośnie u fanów świadomość sportowa. Wczesny kibic KSW to ten, który dziś interesuje się freakami. Kiedyś faktycznie było dużo dzieciaków, ale ta średnia wieku zdecydowanie się podniosła - podsumowuje Sobiecki.

Na trybunach piłkarze. Szczęśliwi, że nikt ich nie rozpoznaje

W sobotę rano Fame poinformowało, że wyprzedało całą halę. I faktycznie jedyne wolne krzesełka dostrzegamy w sektorach vipowskich, w których organizatorzy rezerwowali miejsca dla swoich kumpli oraz influencerów. Nie brakuje w nich także ludzi sportu. Obecność Izu Ugonoha (pięściarz, który przekwalifikował się na zawodnika MMA), Borysa Mańkowskiego (KSW), Adriana Bartosińskiego (mistrz KSW) czy Adama Soldajewa (KSW) nie może dziwić, bo oni sami się angażują w gale.

Izu był trenerem aktora Sebastiana Fabijańskiego, który walczył na Fame. Mańkowski bił się raz na takiej gali, a Soldajew trenuje różnych freaków. Celebrytów trenują także Przemysław Szyszka, Mirosław Okniński czy Anzor Ażyjew, a więc ścisła czołówka trenerów MMA w Polsce. Warto odnotować, że w trakcie grali widać było u nich pełne zaangażowanie, tak jakby w klatce bił się sam były mistrz UFC Jan Błachowicz, którego trenuje Ażyjew.

Mamed Khalidov i Anzor Azhiev (Chalidow i Ażyjew) Anzor Ażyjew ujawnia brutalną prawdę: Byłem torturowany. Nie mogę wrócić do ojczyzny

Ale środowisko sportowców reprezentują także piłkarze, a wśród nich znani z ekstraklasy Łukasz Gikiewicz czy Wojciech Łobodziński.

- Dostałem zaproszenie od federacji. Jestem pierwszy raz na żywo, bo gdy się odbywały gale, to często akurat byłem w Chorwacji - mówi Gikiewicz, 38-letni obecnie napastnik Szturmu Janikowo z ligi okręgowej. - Ale od jakiegoś czasu regularnie kupuję PPV, więc jestem na bieżąco. Generalnie lubię MMA. Niedawno byłem w Dosze w Grand Palace Hotel, gdzie o świcie oglądałem galę UFC. No i nagle puka ochroniarz do drzwi, bo słyszał jakieś krzyki, a to po prostu "Giki" się emocjonował przed telewizorem - żartuje Gikiewicz

I dodaje: - Żona mi zabrania, ale może sam kiedyś zawalczę? W Chorwacji trochę sobie tarczuję z mistrzynią Europy w karate. Mam dobry zasięg, jestem wysportowany, a mój lewy prosty ładnie wchodzi, kopy też. Fajnie byłoby kiedyś się sprawdzić... Na razie jednak się skupiam na piłce, ale kiedyś? Czemu nie?

- A jak patrzysz na oprawę i otoczkę freakowych gal? - dopytujemy.

- Oprawa kapitalna, a otoczka? Nie jestem konfliktowy, ale mi akurat te zadymy nie przeszkadzają. Przecież Joanna Jędrzejczyk przed walkami z Rose Namajunas też potrafiła podgrzać atmosferę. Tym bardziej dymy są potrzebne na galach freakowych, bo jeśli zawodnik nie poddymia, to najczęściej nie ma po prostu dla niego tu miejsca. To nieodłączny element tego show. Dla samego sportu, to można iść 3 czerwca na Stadion Narodowy na KSW. Ja będę. Tam jednak ludzie mnie pewnie będą rozpoznawali, a tutaj? Dla większości jestem anonimem. Może ze dwie, trzy osoby mnie rozpoznały. Młodzież jednak ma swoich idoli na Tik-Toku a nie na boisku. Ale powtórzę: to mi się akurat podoba, że w spokoju możemy sobie obejrzeć galę. "Łobo" też ma dzisiaj wolne od fanów - tłumaczy Gikiewicz.

Łobodziński, 23-krotny reprezentant Polski, a dziś trener Wieczystej Kraków, trafił na galę dzięki 17-letniej córce.

- Ona wszystko śledzi, więc siłą rzeczy i sam się jakoś zainteresowałem. To już nasza druga gala. W ogóle polubiłem sporty walki, na KSW też zacząłem jeździć. Młodzież przede wszystkim patrzy na całą otoczkę, a ja jednak szukam tutaj sportowych wątków. Wkręciłem się i, niestety, czasami oglądam nawet te konferencje. Ale nie czuję przy tym żenady. Jestem sportowcem, więc jeśli ktoś się przygotowuje do walki kilka miesięcy, potrafi zmienić swoje życie, porzucić złe nawyki i poprawić kondycję oraz koordynację ruchową, to można go określić sportowcem. A każdemu sportowcowi należy się szacunek. No i to co "Giki" mówi - czuję się tutaj jak "no name". Ale to akurat fajne uczucie - tłumaczy Łobodziński.

"Za dobrą wypłatę jeden wyskok do MMA bym zrobił"

- Jestem tu pierwszy raz i cała publiczność oraz oprawa robią wrażenie. Jeśli chodzi o poziom walk, to mam mieszane uczucia - zauważa pięściarz Norbert Dąbrowski, który trafił na galę Fame, bo koleguje się z Filipem Bątkowskim, agentem kilku freaków, który sam aktywnie trenuje.

- Fajnie jest to, że niektórzy może nie potrafią się bić, ale nadrabiają charakterem i hartem ducha. Ogólnie nie da się porównać gal bokserskich do freakowych, bo na boks chodzi zdecydowanie, zdecydowanie mniej ludzi. To inna grupa kibicowska. Tutaj przeważa młodzież, których ściągają celebryci. Na boks chodzą koneserzy pięściarstwa. Podejrzewam, że tutaj większość fanów nawet nie zna zasad MMA, a prawdziwego MMA to oni nawet nie widzieli - tłumaczy Dąbrowski.

Pięściarz przypomina, że KSW też na początku wybiło się świetną oprawą gal, więc freakowe federacje podążają dobrą drogą. - Walki walkami, ale tu na fanów czeka dużo rozrywki pomiędzy. Muzyka, światła, pełno kolorów, konkursy. To wszystko robi atmosferę. Aż chciało by się bić przed tyloma kibicami. Debiut w MMA? Nie mówię "nie". Coś tam sobie nawet zacząłem już ćwiczyć. Za dobrą wypłatę jeden wyskok do MMA bym zrobił. Choć wiem, że nie pasuję do tego świata, bo nie jestem z tych, co bombardują w mediach społecznościowych swoim życiem prywatnym. No i nie lubię głupiego wyzywania się - kończy Dąbrowski, który już w lipcu zmierzy się z medalistą olimpijskim Benjaminem Whittakerem.

O tym, że sport nie jest w Fame żadnym wyznacznikiem, najlepiej świadczy doping, jaki usłyszał Dariusz Kaźmierczak, czyli "Daro Lew", który zyskał popularność, bo był uznawany za jednego z najgorszych zawodników MMA w Polsce. W pewnym momencie miał rekord 1-11. Dziś, po rozpoczęciu przygody freakowej, z dumą może się pochwalić już bilansem walk 3-13.

Kaźmierczak szybko podłapał, że ludzie się z niego nabijają i zrobił z tego swój atut. Przyjął prześmiewczą ksywkę "Lew", a jego okrzyk "Łaaaaaa" stał się hitem. Gdy zmierzał do klatki walczyć z Natanem Macroniem, hala eksplodowała z radości, choć to była jedna z pierwszych walk na gali. Za to Natan po przegranej walce usłyszał głośne gwizdy.

Mama Kacpra Błońskiego nie stresuje się już tak, jak kiedyś

Nie jest jednak tak, że fani nie potrafią zmienić swoich upodobań. Robert Pasut, wchodząc do klatki, mógł usłyszeć nośne "wypie****j", ale po tym, jak dzielnie przetrwał w oktagonie trzy rundy z "Dzinoldem", fani mu podziękowali za zostawione w klatce serce. Dostał naprawdę głośne brawa.

- Tutaj na trybunach z reguły jest więcej zabawy niż zorganizowanego dopingu, na jaki mogą liczyć niektórzy zawodowcy. Na galach sportowych doping dla konkretnego zawodnika potrafi być głośniejszy, ale fani freakowi też się powoli tego uczą. Tutaj jednak kibice przychodzą za swoim idolem. Trafiają do hali z Youtube'a czy Instagrama. Na mniejszych, sportowych galach widać więcej pasjonatów, którzy często sami coś trenują - tłumaczy Mateusz "Don Diego" Kubiszyn, mistrz świata w kickboxingu, który również zaczął zarabiać na freakowych walkach.

W co-main evencie gali Fame MMA 18 Marta Linkiewicz przegrała na punkty z Ewą Brodnicką, choć po ostatnim gongu jej narożnik był pewny wygranej. Sędziowie mieli jednak inne zdanie niż trenerzy Marty i publiczność. Choć Brodnicka miała swoich fanów, to armia Linkiewicz zaczęła buczeć po werdykcie. I atmosfera zrobiła się gęsta. Nie pierwszy i nie ostatni raz tej nocy.

Po Brodnickiej i Linkiewicz do klatki weszli Kacper Błoński oraz "Ferrari". Ten drugi miał gładko wygrać, by potem przywitać w klatce Marcina Dubiela. Double main event? Witamy w świecie freaków. Ale do tej drugiej walki jednak nie doszło.

"Ferrari" zapowiadał, że błyskawicznie znokautuje Błońskiego, później wyrwie mu serce, a następnie pobije Dubiela. I choć wygrał z Błońskim na punkty, to do drugiej walki nie wyszedł. Lekarze stwierdzili, że rozcięty łuk brwiowy, złamany nos oraz podejrzenia pęknięcia oczodołu nie pozwalają mu na kolejne starcie.

My o wrażenia zapytaliśmy mamę pokonanego Błońskiego, która syna dopingowała razem z mężem. - Stresowałam się przed walką, bo pamiętam jak przeżywałam starcie z Dubielem [Błoński przegrał starcie w tzw. klatce rzymskiej, czyli 3 na 3 metry, które trwało nieprzerwanych 18 minut - red.]. Ale teraz już po pierwszej rundzie poczułam ulgę. Wiedziałem, że będzie dobrze. Że nie będzie tak, jak ten "Ferrari" krzyczał przed walką.

- Jestem na gali po raz piąty. Nie podobają mi się te całe konferencje i czasem muszę zaciskać zęby, ale jestem kobietą, a kobiety podobno są bardziej wrażliwe, prawda? No, ale nie jest najgorzej, jakoś to wytrzymuję. Na pewno z każda kolejną walką nabieram odporności - wyjaśnia mama Błońskiego.

Serial, który się nie kończy, a legitymacje się przydają

- Nie jesteście wściekli, że nie dojdzie do walki Dubiela z "Ferrarim"? - pytamy grupkę kibiców.

- Trochę szkoda, ale i tak była zaje...a gala. Poza tym "Ferrari" się wyleczy i zawalczą na następnej gali. To trochę jakby się kończył sezon serialu, a już wiemy, że czeka na nas kolejny - odpowiada jeden z kibiców. Przy serialowym porównaniu warto się zatrzymać.

Zastanawiając się nad fenomenem Fame MMA, można stwierdzić, że federacja w kapitalnych proporcjach połączyła MMA i amerykański wrestling. Z tego pierwszego wzięła niezwykle widowiskową formułę walk, a z wrestlingu - całą resztę. Tutaj nie walczy na gali 20 zawodników. To prędzej 20 aktorów, których - prócz trenowania lub "trenowania" sztuk walki - łączą konflikty. Niektóre są prawdziwe, inne wykreowane. Niektóre trwają latami, inne są zażegnywane tuż po odbytej walce. Ale prawie każda walka ma tło i historię, która za nią stoi. I która pociąga za sobą fanów. Miks MMA i amerykańskiego wrestlingu sprawił, że freaki nie przyciągają tylko fanów sportu, ale też po prostu tych, co śledzą celebrytów i żyją ich życiem.

Dzień po gali, w niedzielne popołudnie, spacerujemy po reprezentacyjnej dla Łodzi ulicy Piotrkowskiej. I zakończenie tego tekstu pisze się samo. Z restauracyjnych ogródków, okupowanych przez grupki młodzieży, słychać było głównie rozmowy o Fame MMA, ewentualnie historie z długiej sobotniej nocy. Prawdopodobnie z after party po gali.

W pociągu do Warszawy - podobnie. Znów słyszymy rozmowy o "Ferrarim", Dubielu, Błońskim i Linkiewicz. Odruchowo, z ciekawości, spoglądamy na dyskutujące towarzystwo, ale twarzy dostrzec nie sposób. Zasłonił je konduktor sprawdzający szkolne legitymacje.

Więcej o: