Freakowe gale przekraczają kolejne granice. Zaraz może dojść do tragedii

Antoni Partum
Na konferencjach prasowych freakowych gal coraz częściej dochodzi do aktów przemocy. Gwiazdy FAME, Prime Show czy High League czują się bezkarne. Ba, niektórzy z nich bawią się w gangsterów. Na domiar złego organizatorzy gal gaszą ogień benzyną. Jeśli nic się nie zmieni, może dojść do tragedii.

Najpierw słowo wstępu, żeby zrozumieć ewolucję freak fightów w Polsce. Freak fightów, czyli walk, w których nie biją się zawodowcy, a popularne osoby. Pierwszym takim starciem w kraju był pojedynek Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najmanem w 2009 roku na gali KSW. Dziś "Pudzian" jest już pełnoprawnym zawodnikiem, o czym świadczy jego grudniowe zestawienie z Mamedem Chalidowem, a Najman został ochrzczony ojcem polskiego freak fightu. Szefowie KSW zapraszali też na swoje gale m.in. kulturystę Roberta Burneikę, aktora Tomasza Oświecińskiego czy rapera Popka. To były sporadyczne walki, które miały na celu popularyzację MMA wśród nowych odbiorców, KSW pilnowało proporcji - gdy dochodziło do freakowego starcia, to pozostała siódemka walk w karcie była czysto sportowa.

Zobacz wideo

Doszło jednak do tego, że choć freaki przyciągały mnóstwo kibiców na gale i przed telewizory, to reputacja KSW jednak ucierpiała. Federacji zarzucano, że zbyt wiele uwagi poświęca freakom zamiast prawdziwym sportowcom. Z drugiej strony konkurencyjne organizacje zauważały, że freaki przyciągają tłumy i robią szum medialny, więc dochodziło do takich starć dochodziło też na innych galach - przykładem była choćby walka zmarłego niedawno Dawida Ozdoby z Burneiką na MMA Atack. W samym KSW już od kilku lat nie ma freakowych zestawień, bo federacja stała się na tyle potężna, że czysty sport sam się obroni. Nie potrzeba jej wsparcia celebrytów - co nie znaczy, że oni sami zniknęli z MMA.

Powstanie FAME MMA i coraz większe dymy

W 2018 roku Wojciech Gola, Michał "Boxdel" Baron, Krzysztof Rozpara oraz Rafał Pasternak postanowili, że skoro walki freaków odbijają się największym echem, to może warto zrobić galę, gdzie będą same freakowe zestawienia. Tak powstało FAME MMA, które potem doczekało się poważnego konkurenta, jakim jest High League.

Dziś na rynku działa jeszcze kilka innych federacji, jak np. Prime Show, a na freakowych galach regularnie zaczęły pojawiać się tzw. dymy, czyli konflikty, o które zabiegają organizatorzy. Wulgarne kłótnie na konferencjach prasowych czy bójki na ceremoniach ważenia stały się codziennością. Problem w tym, że w ostatnim czasie dochodzi do coraz większej liczby awantur i zaczyna się to robić niebezpieczne.

Nieodłącznym elementem MMA jest tzw. face to face, gdy zawodnicy mogą sobie głęboko spojrzeć w oczy przed walką. Ale freaki zorientowały się, że to doskonała okazja, aby kogoś uderzyć znienacka. Tzw. plaskacze stały się nieodłącznym tego elementem, ale ostatnio robi się coraz ostrzej.

Niedawno Denis Załęcki z dużą siłą uderzył Alana Kwiecińskiego łokciem w twarz, a już chwilę później Malik Montana, twarz federacji High League, nawoływał ochronę, by przestała rozdzielać obu zawodników. Bezpieczeństwo? Sportowa postawa? Nic z tych rzeczy. Liczy się tylko show.

Na ostatniej gali Prime MMA Show trudniej było znależć zestawienie, w którym nie dochodziło do żadnych rękoczynów przed walką. Kibice pokochali niejakiego "Bagietę", który nie umie opanować nerwów i gdy tylko się denerwuje, to już zaciska dłoń w pięść i szuka ciosu.

"Bagietka" został nawet nazwany przez internautów największym polskim zadymiarzem. Ale nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka.

Amadeusz "Ferrari" Roślik pewnie by się wściekł, gdyby się dowiedział, że to nie on jest największym zadymiarzem freakowych organizacji. W klatce popisał się trzema nokautami, czyli tylko jednym więcej niż poza klatką.

 

Zresztą, "Ferrari" ma problem nie tylko ze swoją niepohamowaną agresją, ale także ze zrozumieniem zasad walk. Dwa lata temu przegrał przez dyskwalifikację, gdy kopnął leżącego rywala w głowę, choć przepisy surowo tego zabraniają.

 

Z kolei raper Alberto sprowokowany przez innego rapera "Maciasa" postanowił, że opuści publiczność i zaatakuje go w trakcie konferencji prasowej. Dodajmy tylko, że rywalem "Maciasa" nie był Alberto a Josef, młodszy brat czarnoskórego rapera.

 

Natomiast Adrian Polak, gwiazda FAME, przyznała się, że zakończyła współpracę z psychologiem, by dzięki terapii zaczął być... spokojniejszy i grzeczniejszy.

- Korzystałem z usług psychologa przez długi czas, siedziałem na tych konferencjach, było wszystko zajebiście, radziłem sobie z emocjami, ciężko było mnie sprowokować, fajnie potrafiłem merytorycznie sobie odpowiedzieć: co jak i dlaczego. Po czym zostaję nazwany przez włodarza "stypiarzem, nudziarzem". Michał "Boxdel" nazywa mnie "stypiarzem", mówi, że jestem nudny, że mnie nie da się oglądać, że po co mi ten psycholog, że to na mnie działa źle. Że teraz freaków psują ci psychologowie. W pewnym momencie tak mi to zostało przedstawione, że uwierzyłem, że to nie jest moja droga: bycie grzecznym i spokojnym. Zrezygnowałem z pracy z psychologiem i stary widzisz, co się dzieje ze mną - mówił Polak w programie "Cage". 

Przykłady można byłoby mnożyć i mnożyć.

- Powoli dobijamy do ściany, bo jest coraz więcej freakowych gal, a niemal każdy influencer, o którego dopytywała publika, zdążył już zadebiutować - mówi Sport.pl Dominik Durniat, komentator KSW i High League, który na freakowych galach stara się skupić na wątkach sportowych. - Następuje moment, w którym fakt, że dane nazwisko pojawia się na gali już nie grzeje tak mocno. I to właśnie dlatego freakowe federacje korzystają z coraz bardziej wymyślnych i dziwacznych form. Spójrzmy na walkę Dubiela z Błońskim. Dziś to już nie wystarcza, że w klatce spotkają się dwaj turbo popularni internetowi twórcy. Musieli bić się w klatce o wymiarach trzy na trzy metry i w dodatku bez limitu czasowego. Inaczej nie byłoby już efektu "wow". To mocno świadczy o tym, że powoli następuje przesyt. I że trzeba iść coraz dalej, żeby to wciąż, mówiąc kolokwialnie, grzało kibiców - mówi Durniat.

I dodaje: - To samo dzieje się na konferencjach. Nie wystarczy już kogoś obrazić najgorszymi obelgami. To już wszystkim spowszedniało. Problem w tym, że zawodnicy chyba za bardzo wzięli sobie to do serca. A im czasami mocno brakuje wyobraźni. Wystarczy wspomnieć niedawny atak "Ferrariego". Wystarczyło, żeby jego ofiara upadła na jakąś metalową rurkę i doszłoby do tragedii. To już nie jest element show. Tutaj mamy do czynienia z zachowaniami, które spokojnie mogą podchodzić pod naruszenie przepisów kodeksu karnego. 

Krok od tragedii? Zadymiarze karani grzywną, ale widać brak konsekwencji

Liczba patologicznych sytuacji rośnie z miesiąca na miesiąc. Rodzi się zatem pytanie, czy zaraz może dojść do tragedii? Czy za chwilę nie stanie się komuś poważna krzywda? I wcale nie chodzi nam o walkę w klatce.

- Trochę się tego boję. Zawodnicy i organizatorzy muszą być świadomi, że wokół tej bańki freak fightów jest prawdziwy świat i ktoś z tego "normalnego" świata może kiedyś wyciągnąć konsekwencje, np. prawne - zauważa Durniat. - Wiele z tych zamieszek na konferencjach i innych wydarzeniach mogłoby zakończyć się wyciągnięciem konsekwencji. To jest ten moment, w którym ktoś musi pójść po rozum do głowy. Więc albo teraz traktujesz to tylko jako biznes i masz w nosie wszystko inne konsekwencje, albo próbujesz na tym zapanować i ustanowić jakieś granice - kontynuuje Durniat.

I faktycznie np. federacja High League stara się reagować. Alberto oraz "Ferrari" otrzymali kary finansowe za swoje agresywne zachowania poza klatką. Ba, "Ferrari" miał podobno w kontrakcie zapis mówiący o tym, że nie może atakować osób postronnych przy okazji wydarzeń związanych z galą. Problem w tym, że widać brak konsekwencji w działaniu freakowych federacji. Zadymiarze zostali ukarani grzywną, a zarazem wspomniany wcześniej Malik Montana potrafi apelować do ochrony, by się oddaliła od zawodników, którzy mają sobie spojrzeć głęboko w oczy. Czytaj: mogą się pobić i zrobić szum, który pomoże w promocji danej gali.

- Organizatorzy chcą tych dymów, a zarazem czasami muszą je nieco temperować. Rozwiązaniem będzie ustalenie jasnej granicy. Nie można wskakiwać na stół podczas konferencji i kopać kogoś frontem. Uderzenia "z partyzanta" z dużą mocą w głowę również nie powinno być akceptowalne - wylicza Durniat.

Freaki udają gangsterów

Problemem freakowych gal jest także moda na udawanie gangsterów. Internetowe gwiazdy, dzięki podnoszącym się umiejętnością sportowym, stają się coraz bardziej pewne siebie. Niektórym, pisząc kolokwialnie, odbija i zaczynają zachowywać się jak gangsterzy. A przynajmniej tak im się wydaje.

Celnie podsumował to raper Popek, który reklamuje gale Gromdy, czyli boksu na gołe pięści, a także bił się na imprezach FAME. - Na freakowych galach wszyscy udają gangsterów, a na Gromdzie zawodnicy udają, że wcale gangsterami nie są - stwierdził pół żartem, pół serio.

- To jest to dla mnie mocno zastanawiające, że świat freaków nieco zlał się ze światem więzienno-gangsterskim. Jeśli ktoś złamie prawo, a druga osoba będzie chciała to wyjaśnić przed sądem, to nie jest żadną "sześćdziesiątką" ani "szpagaciarzem". Przecież nikt z tej społeczności nie jest żadnym gangsterem. Co najwyżej aspiruje, żeby tak być odbieranym - dodaje Durniat.

Ale w UFC też dochodzi do burd 

Podczas niedawnej gali FAME Arkadiusz Tańcula najpierw pokonał Mateusza Murańskiego, a potem jego ojca w tzw. klatce rzymskiej i broni dymów. Argumentuje, że przecież gwiazdy UFC także potrafią robić grube burdy przed walkami.

Ale to odniesienie nie ma większego sensu, bo musimy spojrzeć na proporcje. W UFC na kilkuset zawodników pewnie tylko kilka procent uprawia tzw. trash-talk, czyli szuka zaczepek poza klatką. We freakowym świecie spokojnych jest może dziesięciu na stu zawodników. I w dodatku organizatorzy gal oraz kibice wtedy na nich narzekają, że za małą "dymią".

- Wolałbym, żeby nie istniały intensywne interakcje między zawodnikami na konferencjach i ważeniach. Spójrzmy na UFC - tam podczas face to face'a jest zakaz dotykania rywala - zauważa Durniat. - Jakiś czas temu Drakkar Klose uszkodził sobie kark podczas takiej przepychanki i walka została odwołana. Od tej pory jest zakulisowy zakaz. Można tylko podać dłoń, zbić piątkę. Każde odepchnięcie może skończyć się odwołaniem walki. Dana White [szef UFC - red.] woli stanąć pomiędzy zawodnikami i trzymać ich kilka metrów od siebie, bo najważniejsza jest walka.

- W świecie freak fightów walka jest natomiast trzeciorzędna. Ważniejsze jest wszystko to, co dzieje się przed. Ja bym sobie życzył, by tego było jak najmniej, ale widzowie freak fightów chcą określoną liczbę konfliktowych zdarzeń. Teraz jest to w gestii organizatorów, jakie ustalą reguły gry. Jeśli chcą kontrolować takie afery i pilnować bezpieczeństwa, to muszą jasno nakreślić tę linię. I później sumiennie to egzekwować. Fani muszą wiedzieć, co wolno, a czego nie. Żeby nie było później zdziwienia - uważa komentator KSW i Hihg League.

Freaki psują renomę prawdziwym zawodnikom

Żeby być uczciwym, to trzeba zaznaczyć, że freakowe gale nie zajmują się tylko szerzeniem patologii. Przykład? Marta "Linkimaster" Linkiewicz, która kilka lat temu popisywała się w social mediach kolejnymi hucznymi imprezami, dziś pokazuje głównie migawki z treningów. Twierdzi, że one zmieniły jej życie. Można jej wierzyć, ale można też widzieć w tej przemianie kolejny zabieg marketingowy, który pozwala jej dotrzeć do kolejnej grupy odbiorców. Tak czy inaczej - wygląda na to, że z patoinfluencerki Linkiewicz przeistoczyła się w pasjonatkę sportu. 

- Można się na to obrażać, ale prawda jest taka, że znane osobistości, nawet jeśli nie kojarzą się ze sportowymi trybem życia, mocno promują sport. Gdy Popek występował w KSW, to dużo dzieciaków zapisało się na sporty walki, bo dzięki niemu się o nich dowiedziały. Gwiazdy Fame też sprawiły, że na salach pojawia się nowe pokolenie, które chce naśladować idoli. To akurat pozytywne zjawisko, choć pewnie właściciele Fame pierwotnie nie mieli pewnie tego w planach - mówi Sport.pl trener i właściciel jednego z warszawskich klubów sportów walki.

Mówi, podkreślmy, anonimowo. Eksperci od sportów walki raczej nie chcą się wypowiadać na temat Fame MMA pod nazwiskiem. W środowisku, mimo oczywistych zmian w podejściu do freakowych gal, wciąż raczej ucieka się od merytorycznych rozmów o Fame MMA.

No chyba, że chodzi o krytykę. - To wszystko, co się dzieje, to już przekracza pewne takie granice, które powodują, że wielu osobom miesza się w głowie, czym jest MMA - narzekał w programie "Oktagon" Martin Lewandowski, współwłaściciel KSW. - Ja od 18 lat uciekam od całej tej patologii, tego syfu, tych powiązań różnych dziwnych. I po prostu później przychodzisz do prezydenta miasta i prezydent miasta pyta: a czy ma pan coś wspólnego z tym lub z tamtym? Mówię: nie, panie prezydencie, to jest kompletnie inna liga. „Ja wiem, ale czy na pewno nie? Na pewno? Czy nie zawalczy nikt taki i śmaki?". Nie! Ok. I po prostu po osiemnastu latach musisz się tłumaczyć - opowiadał Lewandowski.

Początkowo środowisko MMA było przeciwne freak fightom, dziś często na nich zarabia. I jako trenerzy (np. Mansur i Anzor Ażyjew), i jako zawodnicy, bo sportowcy też zaczęli walczyć na freakowych galach (m.in. Borys Mańkowski, Marcin Wrzosek czy Norman Parke). 

- Nie mogę powiedzieć nic dobrego na temat takich gal. Nie podoba mi się to i jest to bardzo słabe. To nie jest sport - mówił Mamed Chalidow, gwiazdor KSW, w rozmowie z WP SportoweFakty - Nie rozumiem fenomenu wulgaryzmu, braku szacunku, braku kultury. To zatraciło jakikolwiek sens. Rozumiem trash-talking tam, gdzie są prawdziwi zawodnicy. Każdy sport wymaga dyscypliny i szacunku. Na tym to polega i na tych wartościach też wychowuje się młodzież, której trzeba dawać dobry przykład - dodał Chalidow.

Jaka przyszłość czeka freakowe gale?

Wszystko wskazuje, że jesteśmy u szczytu zainteresowania freakowymi galami. Powoli spadają liczby wyświetleń czy kupionych biletów. 

- Pewnie jakoś do połowy 2023 roku będzie jeszcze wielki boom na freak fighty, ale powoli zainteresowanie powinno spadać. Gal jest za dużo - uważa Durniat. - Znakomita większość nazwisk, ktore mogły się pojawić, już się pojawiły. Zawodnicy podbijają ceny, bo skaczą z federacji do federacji. Jesteśmy tuż pod sufitem. Zaraz zarobki będą zbyt duże, by federacjom wciąż się to opłacało. Myślę, że w przyszłości utrzymają się pewnie ze dwie organizacje. A pozostałe będą spadać i szukać kontrowersyjnej rozrywki, by jeszcze kogoś przyciągnąć - podsumowuje Durniat.

A nam pozostaje liczyć, że rozpocznie się publiczna debata na temat bezpieczeństwa podczas freakowych gal, zanim dojdzie do tragedii. I że freakowe federacje będą surowo karać zawodników za bójki poza klatką. Bo jeśli to ma uratować czyjeś zdrowie lub życie, to warto. Tym bardziej, że na freakowych organizacjach ciąży duża odpowiedzialność społeczna - największe gale ogląda około pół miliona kibiców, a kilka razy więcej osób śledzi konferencje. W dużej części są to dzieci i nastolatkowie.

Więcej o: