Anzor Ażyjew ujawnia brutalną prawdę: Byłem torturowany. Nie mogę wrócić do ojczyzny

Antoni Partum
- Kilka razy próbowałem uciec z Czeczenii, ale łapały mnie służby. Byłem bity i torturowany. Próbowali dowiedzieć się, gdzie jest mój brat i gdzie chowają się partyzanci. Wiem, że dziś nie mogę wrócić do ojczyzny. Jak wrócę, to - mimo, że nic nie zrobiłem - mógłbym zostać skazany na 15 lat, albo i więcej. Mógłbym też zniknąć. Wielu ludzi wciąż znika - mówi Sport.pl Anzor Ażyjew, trener Mariusza Pudzianowskiego czy Jana Błachowicza.

31-letni Anzor Ażyjew (7-2), trzykrotny mistrz Czeczenii oraz mistrz Kaukazu i Rosji w zapasach, zapowiadał się też na gwiazdę MMA, ale dziś woli dawać wskazówki niż samemu się bić. Trener m.in. Jana Błachowicza i Mariusza Pudzianowskiego opowiada w rozmowie ze Sport.pl o swojej karierze, ale i o tym, jak uciekał z Czeczenii przed rosyjskim najeźdźcą. 

Antoni Partum: Czy śledząc rosyjską agresję na Ukrainię przeżywasz deja vu?

Anzor Ażyjew: - Dla mnie to nic nowego i nie jestem wielce zaskoczony, bo - nawet patrząc z szerszej perspektywy - historia zawsze się powtarza. Wojny były, są i niestety pewnie będą. Oczywiście, że bardzo to przeżywam, bo wiem, jak to jest. I wiem, co muszą czuć teraz Ukraińcy.

Da się opisać te emocje?

- Urodziłem się w 1990 roku, a więc w momencie, gdy trwała I Wojna Czeczeńska [1994-96] byłem dzieckiem. Niewiele pamiętam z samej wojny. Pamiętam tylko, że Rosjanie zaatakowali, znienacka 31 grudnia, gdy większość Czeczenów myślami była przy sylwestrze. Pamiętam raczej to, co się działo po wojnie. I nie było lekko.

Rosjanie apelowali wtedy, by nikogo nie przepuszczać do Inguszetii, gdy jej prezydentem był Rusłan Auszew. On jednak stwierdził, że skoro mamy wspólny język, a nasze narody przez wiele lat żyły razem, to granic nie zamknie. Ale choć został utworzony korytarz humanitarny, to czeczeńska ludność cywilna została ostrzelana. Nie znam szczegółowo historii z Ukrainy, ale widzę, że jedno się nie zmienia: na ulicach umierają cywile. Rosjanie zrzucają bomby, rakiety, zabijając ludzi i niszcząc miasta.

Ile miałeś lat, jak wyjechałeś z Czeczenii?

- Moi rodzice i młodszy brat Mansur wyjechali z Czeczenii w 2008 roku do Polski. Ja uciekłem jakieś półtora roku wcześniej, ale do Rosji, do mojego wujka. Miałem wtedy 16-17 lat. W tym czasie moi starsi bracia, m.in. Arbi [także trener Mariusza Pudzianowskiego] pojechali do Austrii, gdzie byli już nasi kuzyni.

Zobacz wideo Mamed Chalidow kontra maszyna "bokser". Coś niebywałego

Gdzie konkretnie trafiłeś w Rosji?

- Pojechałem do wujka do miasta Twer, niedaleko Moskwy. Ale to była tajemnica. Prosiłem znajomych, by w razie kontroli tajnych służb mówili, że pojechałem do Austrii, by nikt nie myślał, że jestem w Rosji. Żyłem tam w ukryciu niespełna cztery lata.

Byłeś tam bezpieczny?

- II Wojna Czeczeńska rozpoczęła się w 1999 roku, a jeden z moich braci walczył przeciwko Rosji. Policja, szukając partyzantów, sprawdzała ich rodziny. A nie trzeba było być wcale partyzantem, żeby zostać za takiego uznanym i być aresztowanym lub mieć inne poważne kłopoty. Dlatego w Rosji siedziałem cicho. Nie rozmawiałem ani z kolegami, ani z rodziną. Chciałem po prostu wyrobić sobie paszport, by móc podróżować i wyjechać z Rosji. Ale dodam, że u wujka czułem się bezpiecznie. Pracowałem u niego w firmie zajmującej się handlem drewnem.

W Czeczenii ćwiczyłeś zapasy od dziecka. A jak się trenowało w Rosji?

- W ogóle tam nie trenowałem. Zero. Jedynym moim kontaktem ze sportami walki były starcia Mameda Chalidowa, które oglądaliśmy w telewizji. W Rosji zajmowałem się szkołą i pracą. Musiałem zarobić 600 dolarów, by dostać paszport. W 2010 roku dojechałem do rodziny w Polsce.

Dlaczego dopiero dwa lata później?

- Bardzo mi zależało, żeby z wyjazdem pomógł mi ktoś zaufany. Kilka razy próbowałem uciec z Czeczenii, ale koniec końców łapały mnie służby. I nie było wtedy kolorowo. Byłem bity i torturowany. Próbowali dowiedzieć się, gdzie jest mój brat i gdzie chowają się partyzanci. Ale nie chcę za bardzo o tym gadać. Wiem, że dziś nie mogę wrócić do ojczyzny. Jak wrócę, to - mimo, że nic nie zrobiłem - mógłbym zostać skazany na 15 lat, albo i więcej. Mógłbym też zniknąć. Wielu ludzi wciąż znika. Nie chcę mówić, że u nas jest jak w Korei Północnej, ale niewiele się różni pod pewnymi względami. Musiałem uciec z kraju.

Polacy masowo ruszyli do pomocy Ukraińcom. Ale czy jest coś, co byś im doradził, aby unikali potencjalnych błędów, pomimo dobrych chęci?

- Na pewno w Polsce jest masa osób, która się na tym zna milion razy lepiej niż ja. Tak jak teraz Polacy pomagają uchodźcom z Ukrainy, tak nam pomagali. I serce rośnie, jak się na to patrzy. Ludzie własnymi samochodami jadą na granicę, by zawieźć jedzenie, ubrania i leki, lub zawieść kogoś do bezpiecznego miejsca. Naprawdę nie wiem, co jeszcze Polacy mogą zrobić...

Czy do WCA Fight Club zgłosili się już jacyś Ukraińcy, by rozpocząć treningi?

- Na sali już mieliśmy kilku chłopaków z Ukrainy, ale nowych na razie nie ma. W razie potrzeby będziemy się starali pomóc, jak tylko możemy. Chciałbym poruszyć jeden wątek. Ludzie słyszą, że są oddziały czeczeńskie, które pomagają Rosji. Wielu ludzi mnie pyta: dlaczego tak jest? Nie są w stanie zrozumieć, jak kraj zniszczony przez m.in. Władimira Putina, zostaje sojusznikiem Rosji. Ludzie muszą pamiętać, że Czeczenia wciąż jest pod okupacją. Próbuje odzyskać swoją niepodległością od setek lat. 

Prawdziwy Czeczen nie byłby po stronie Rosji...

- No właśnie. Ci, którzy pomagają Rosji, to dla mnie rosyjscy żołnierze i tyle. W 1994 i w 1999 roku było to samo. Też znajdowali się tacy, co przeszli na stronę silniejszego, czyli Rosji i zabijali swoich braci i siostry z Czeczenii. W mediach mówią, że takie oddziały "Czeczenów" liczą 20 tysięcy ludzi, ale to bzdury. W rzeczywistości jest ich dziesięć razy mniej. Żaden honorowy człowiek nie będzie wspierał Rosji. Jestem przekonany, że 95 proc. Czeczenów nigdy nie będzie po ich stronie.

W Polsce szybko się odnalazłeś?

- Tak, bo od razu przyjechałem do rodziców. Później Arbi zabrał mnie na trening i już z sali nie wyszedłem.

Jaki jest sekret Czeczenów, że się tak dobrze bijecie? To jest kwestia tego, że przeżyliście wojny i od dziecka trenujecie zapasy? Czy może na coś jeszcze zwróciłbyś uwagę?

- Od kilkuset lat cały czas walczymy. Co trzydzieści, może pięćdziesiąt lat wybucha jakiś konflikt. Mamy to we krwi. No i aspekt kulturowy też ma znaczenie. Chłopcy od najmłodszych lat wiedzą, że muszą się bić i słyszą, że mają być męscy i odważni.

O twoim młodszym bracie Mansurze mówi się, że jest nowym Mamedem Chalidowem. Ale przecież to o tobie najpierw tak pisano. Zapowiadałeś się na wielkiego zawodnika. Dlaczego nie walczyłeś już od prawie pięciu lat?  

- Dalej trenuję dla siebie, ale można powiedzieć, że już zakończyłem karierę. Nie czuję głodu walk. Miałem marzenie, żeby walczyć w UFC, ale później przyszły kontuzje, no i nie do końca podobały mi się różne oferty, które otrzymywałem. Wiem, że dzisiaj dostałbym znacznie lepsze propozycje finansowo, ale już tego nie widzę. Kiedyś było tak, że pojawiałem się na galach jako trener i czasami aż mnie korciło, żeby samemu wejść do klatki. Dzisiaj to uczucie wygasło. Świetnie się czuję jako trener i to mi sprawia ogromną frajdę. Tym bardziej, że dobrze zarabiam. Gdybym miał się przygotować do walk, to musiałbym zrezygnować z prowadzenia kilku zawodników, a nie chcę ich zostawiać.

Poza tym, przyznam ci, że nigdy nie byłem jakoś wielkim fanem MMA. Kocham zapasy, brazylijskie ju-jitsu, walkę na chwyty, ale MMA jest bardzo brutalnym sportem.

 
 

Na twoje zajęcia w WCA chodzi wiele gwiazd m.in. Jan Błachowicz, Mariusz Pudzianowski, Marian Ziółkowski, Daniel Omielańczuk. Ich doskonale znamy. Powiedz o tych, którzy są na początku drogi, a mogą zostać wielkimi gwiazdami?

- Warto zwrócić uwagę na moich rodaków; Adama Soldaeva (6-1-0) i Szamada Erzanukajewa (1-0), którzy udanie zadebiutowali w KSW. Są też Jakub Kowalewicz (9-5), Adrian Gralka (5-0), czy mój brat Mansur (7-0).

Chłopaki mają szansę na UFC?

- Jeżeli będą trenowali ciężko, to jak najbardziej. Ludzie myślą, że KSW jest dobre, a UFC jakieś niesamowite. Nie... Mała jest różnica między tymi federacjami. Wyraźnym poziomem różni się ścisła czołówka danej kategorii wagowej. Jeżeli jesteś w Top 5 UFC, to jesteś kotem z najwyższej półki. Ale mistrz KSW spokojnie może walczyć z przeciwnikami z Top 10-15 UFC.

A jak zawodowcy patrzą na to, że trenujesz freaków z FAME MMA i High League?

- Chyba nikt nie miał do mnie większych pretensji. Albo przynajmniej mi tego osobiście nie mówił. Początkowo trenowałem ich dla kasy, ale dziś to coś więcej niż praca. Nie powiem, że z nimi pracuje się lepiej, niż z zawodowcami, ale na pewno nie gorzej. Oni nigdy nie narzekają. Niektórzy z FAME czy High League potrafią pracować osiem razy w tygodniu. Za co można mieć do nich pretensje? Za to, że zarabiają więcej niż zawodowcy? Przecież to nie ich wina. Ktoś im daje te kontrakty, ktoś im nabija popularność. I uważam, że to dobrze, że celebryci zaczynają promować sport, a nie siedzenie w dyskotekach. Trudno nie zauważyć plusów tego zjawiska.

Chciałbym jeszcze spytać o Mameda Chalidowa, który chce rewanżu z Roberto Soldiciem. Odradziłbyś mu?

- Tak. Mamed jest wielkim zawodnikiem, ale wieku nie oszukasz. On ma 42 lata, a Soldić 26. W wadze ciężkiej możesz się bić do 40., a może i nawet dłużej, ale nie w wadze średniej. Technika i siła długo zostają, ale szybkość, refleks i wyczucie momentu tracimy najszybciej. Dzisiejszy Mamed, to nie jest ten sam Mamed, co miał 35 lat.

To na koniec: czujesz się spełniony?

- Tak, chociaż gdzieś z tyłu głowy szkoda tego UFC.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.