Norbert Kobielski, nasz najlepszy obecnie skoczek wzwyż, druzgocącą informację o zawieszeniu usłyszał 23 lipca tego roku. Był już wówczas po przysiędze olimpijskiej i szykował się do rywalizacji w Paryżu. Atheltics Integrity Unit poinformowało, że w jego organizmie znaleziono zabronioną substancję, za co został tymczasowo zawieszony. Później okazało się, że chodziło metabolit norefedryny pentedronu, którego nie ma w "klasycznym" dopingu, tylko w dopalaczach.
Sam zawodnik kategorycznie zaprzeczał, by miał cokolwiek wspólnego ze świadomym zażyciem wspomnianej substancji. W wywiadzie dla TVP Sport pytał jak to możliwe, że oblał test antydopingowy, skoro inny, robiony trzy dni wcześniej na zgrupowaniu w Spale, jak najbardziej zaliczył. - Jestem, jaki jestem, ale nie jestem idiotą, żeby w takim momencie sezonu i przy rodzicach oraz partnerce z dzieckiem odstawiać takie numery - mówił wściekły Kobielski.
Skoczek wzwyż zapowiadał wówczas złożenie odwołania do Trybunału Arbitrażowego i walkę o wyjazd do Paryża. Jak powiedział, tak zrobił, ale na nic mu się to zdało. Athletics Integrity Unit poinformowało poprzez media społecznościowe, że Sportowy Sąd Arbitrażowy oddalił apelację reprezentanta Polski, przez co pozostaje on zawieszony i nie weźmie udziału w igrzyskach we Francji.
Dla Kobielskiego to już drugie w karierze problemy z dopingiem. W 2020 roku również zawieszono go za substancję związaną z używkami, ale po trzech miesiącach dowiódł, że nijak nie pomogła mu ona osiągać lepszych wyników. Teraz konsekwencje mogą być o wiele gorsze. Zdaniem szefa Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) Michała Rynkowskiego, Polakowi grożą aż cztery lata zawieszenia, przez to właśnie, że to jego druga wpadka w karierze.