Tenisowe Himalaje, gra komputerowa - takie określenia padały przy opisie widowiska, które Iga Świątek stworzyła w ćwierćfinale w Pekinie z Caroline Garcią. Dwuipółgodzinny trzysetowy pojedynek był tenisową ucztą. 74-minutowy półfinał z Coco Gauff, który Polka wygrała 6:2, 6:3, bardziej przypominał partię tenisowych szachów. Wiceliderka światowego rankingu bezlitośnie wypunktowywała wszystkie słabości trzeciej rakiety świata i zakończyła jej imponującą serię 16 zwycięstw z rzędu.
W ostatnich latach Gauff zasłużyła na miano wielkiego pechowca, bo wyjątkowo często trafiała na Świątek. W poprzednim roku, kiedy Polka zdominowała rywalizację na światowych kortach, mierzyła się z nią cztery razy. W sobotę spotkały się zaś po raz czwarty w tym sezonie. Do połowy sierpnia bilans był bardzo bolesny dla utalentowanej 19-latki z USA - wynosił 0-7, a ona nie wygrała ze starszą o trzy lata raszynianką choćby gema.
Zmieniło się to w półfinale imprezy w Cincinnati. Świątek nie była wówczas w najlepszej dyspozycji i Gauff z tego umiejętnie skorzystała, wygrywając 7:6, 3:6, 6:4. To nie był pojedynczy udany epizod w jej wykonaniu. Ostatnią do soboty porażkę zanotowała niemal dwa miesiące temu - w ćwierćfinale w Montrealu uległa swojej deblowej partnerce Jessice Peguli. Występ w Kanadzie poprzedziła triumfem w Waszyngtonie, a po nim wygrała imprezę w Cincinnati i US Open. W sumie więc do soboty wygrała 20 z 21 ostatnich spotkań.
Kiedy Gauff przeżywała najlepsze chwile w karierze, to Świątek wiodło się gorzej. Po braku obrony tytułu w US Open straciła miano liderki listy WTA, a kulminacją był niedawny występ w Tokio, podczas którego popełniała wiele błędów. Teraz jednak wyraźnie złapała oddech, w Pekinie wróciła do dobrej gry, efekt zaczęły przynosić też nowe elementy, których próbowała.
Amerykanka przed dziewiątym pojedynkiem w karierze z Polką przyznała, że wygrana w Cincinnati dodała jej pewności siebie. Ale wnioski wyciągnęła też Świątek.
- Wiem, jak Coco gra, co poprawiła, co zmieniła. Zamierzam wykorzystać te informacje i nie analizować tego nadmiernie, bo uważam, że obie jesteśmy dobrymi zawodniczkami. Nam obu pozostaje teraz walczyć - podkreśliła.
W sobotę potwierdziła na korcie, że odrobiła lekcję po poprzednim meczu z Gauff. Od początku do końca grała bardzo konsekwentnie taktycznie. Szukała stale będącego słabszą stroną rywalki forhendu, a unikała - jak tylko mogła - bardzo niebezpiecznego bekhendu. Do tego dokładała przemyślane serwisy. Choć zanotowała tylko jednego asa, to wielokrotnie ułatwiała sobie podaniem budowanie akcji.
Konsekwencja 22-latki została nagrodzona - szybko pojawiły się pierwsze okazje na przełamanie, a jej gemy serwisowe w ogóle nie były zagrożone. Pod koniec pierwszego seta u Amerykanki było widać rosnącą frustrację. Machnęła zniechęcona ramionami po posłaniu piłki w siatkę, po chwili zanotowała podwójny błąd serwisowy. Potem kolejna pomyłka i następna oznaka rezygnacji i braku energii.
Trudno powiedzieć, jak duży wpływ na postawę trzeciej rakiety świata miały kłopoty z barkiem. O przerwę medyczną poprosiła w drugim secie przy stanie 2:1 dla Polki. Wróciła jednak na kort i dokończyła mecz. Zaczęła grać bardzo ryzykownie, przez co w pewnym momencie posłała piłkę daleko poza pole gry.
- To było porwanie się z motyką na słońce. Ale z drugiej strony musi szukać różnych rozwiązań - ocenił komentujący ten mecz dla Canal+ Dawid Celt.
Ryzyko to przyniosło Amerykance jeszcze kilka punktów, ale Świątek pewnie zmierzała po zwycięstwo. Dzięki niemu jako jedyna w tym sezonie może pochwalić się ośmioma wygranymi nad rywalkami z TOP10 w tym roku. Gauff ma ich na koncie siedem.
Komentarze (26)
Gesty wielkiej rywalki Świątek mówiły wszystko. "Z motyką na słońce"
Wracaj dziewczyno do swojego poprzedniego zajęcia, skoro nie odróżniasz gema od seta,