Kilka dni przed startem turnieju WTA Finals w Fort Worth Iga Świątek ogłosiła, że nie weźmie udziału w finałach reprezentacyjnych zawodów Billie Jean King Cup w Glasgow. Polka tłumaczyła, że nie da rady wystąpić w barwach Polski w imprezie, która zaczyna się tuż po Turnieju Mistrzyń. Podmioty zarządzające WTA Finals (WTA) i Billie Jean King Cup (ITF) nie dogadały się co do terminów.
Decyzję Świątek przyjęto różnie - jedni podeszli do sytuacji ze zrozumieniem, inni skrytykowali Polkę za rezygnację z występów w reprezentacji. Rzeczywistość pokazała jednak, że polska tenisistka miała rację. Finał debla WTA Finals skończył się w poniedziałek o 19 czasu lokalnego, czyli o pierwszej w nocy w Glasgow. Dziewięć godzin później w Szkocji rozpoczął się turniej Billie Jean King Cup.
W finale debla wystąpiły aż trzy zawodniczki, które po meczu w pośpiechu udały się do Glasgow: Czeszki Barbora Krejcikova i Katerina Siniakova oraz Belgijka Elise Mertens. Kuriozalna była konferencja prasowa z udziałem Mertens. Jeden z dziennikarzy spytał, o której godzinie odlatuje jej samolot. - O 10 - odparła. - Czy będziesz grała w środę rano? - Nie wiem. To decyzja mojego kapitana. Nie mam pojęcia, jak będzie.
W przypadku Krejcikovej i Siniakovej, które przegrały finał z parą Mertens / Weronika Kudiermietowa, organizatorzy zlitowali się i w ogóle nie organizowali pomeczowej konferencji.
Gdy rozmawiałem w Fort Worth z zagranicznymi dziennikarzami, ci łapali się za głowy na wieść, że finalistki WTA Finals mają za moment wystąpić na innym kontynencie w finałach Billie Jean King Cup. Właśnie na ten problem zwracała uwagę Iga Świątek.
- Podjęłam decyzję, która sprawi, że nie będę się musiała bać, czy kolejny sezon rozegram w zdrowiu. Za mną 72 mecze w tym roku i naprawdę to się wiąże z kosztami, których nie widać. Muszę o siebie zadbać. Tu by była kolejna zmiana strefy czasowej, w trudniejszą stronę dla organizmu. Byłaby też niekorzystna zmiana klimatu z ciepłego na zimny, zmiana nawierzchni, rytmu, rutyn. I wszystko musiałoby się stać błyskawicznie - mówiła Sport.pl liderka rankingu.
Zarzucano jej, że sama wycofała się z Glasgow, a chociażby Amerykanki Jessica Pegula i Coco Gauff, które w Teksasie zagrają zarówno w singlu, jak i w deblu, lecą na mecze reprezentacji do Szkocji. - Zupełnie nie jestem na nie zła i nigdy nie oczekiwałam, że podejmą taką samą decyzję. Ale jestem bardzo ciekawa, jak sobie poradzą i czy to się nie odbije na ich samopoczuciu - komentowała.
Pegula właśnie zrezygnowała z występu w Glasgow. Gauff dopiero dotarła na Wyspy Brytyjskie. Pytanie, jak 18-letnia Amerykanka sobie poradzi, skoro w tym roku zagrała już 104 mecze (60 w singlu, 40 w deblu, cztery w mikście). Z Fort Worth wyjechała z bilansem zero zwycięstw i sześciu porażek.
Amerykanki swój pierwszy mecz zagrają w środę 9 listopada z Polkami. Czeszki wejdą do gry dzień później - także w meczu z biało-czerwonymi. Belgijki grają ze Słowaczkami w środę.
Gdyby Iga Świątek dotarła do finału turnieju w Fort Worth, miałaby jeszcze mniej czasu niż deblistki. Mecz singlowy rozpoczął się w Teksasie o godz. 20, zakończyłby pewnie około 22-23. Potem konferencja, odnowa i powrót do hotelu około drugiej w nocy - czyli o ósmej w Glasgow, dwie godziny przed startem turnieju.
Nasza tenisistka ostatecznie nie zagrała w finale, bo przegrała w półfinale z Aryną Sabalenką. To jednak niewiele zmienia, bo mecz odbył się w niedzielę. Już wcześniej zapowiedziała, że nie wystąpi w Glasgow, bo prawdopodobnie - oprócz obawy o zdrowie - chciała w ten sposób zademonstrować sprzeciw wobec tego, jak podmioty zarządzające tenisem ustaliły terminarz rozgrywek. ITF szybko zareagowało, zapowiadając, że w przyszłym roku taka sytuacja już się nie powtórzy.
Komentarze (46)
Iga Świątek miała 100 proc. racji. Absurd w tenisie. Dziennikarze łapią się za głowy
Ale przegrała z Sabalenką w poniedziałek nad ranem czasu europejskiego więc do dziś miała 3 dni na przylot do Szkocji.