Organizatorzy igrzysk olimpijskich i mistrzostw świata mają zawsze potężny problem z biegiem zjazdowym. Trasa nie może być bowiem równie trudna, jak te w Pucharze Świata - przyjeżdżający na te imprezy zawodnicy z państw nie mających wielkich alpejskich tradycji za bardzo ryzykowaliby swoje zdrowie, a nawet życie. Zjazd nie może być też jednak zbyt łatwy - o miejscu na mecie decydowałoby wówczas bardziej szczęście niż umiejętności.
Od lat mistrzem od rozwiązywania takich łamigłówek jest Bernhard Russi, dawny szwajcarski mistrz zjazdowy, a obecnie architekt narciarskich tras. Corviglia w Sankt Moritz to także jego "dziecko" - zjazd bez wielkich technicznych trudności, ale z elementami zapierającymi dech w piersiach nawet najbardziej doświadczonych zawodników. U mężczyzn, w sobotę, największe wrażenie wywoływał start - pierwszy, dramatycznie stromy, prosty, kilkusetmetrowy odcinek nadawał zawodnikom przyspieszenie jakiego nie powstydziłyby się nawet najszybsze Ferrari - 140 km/h w 5 sekund!
- Jesteśmy naprawdę wariatami, skoro decydujemy się na zjazd po czymś takim i jeszcze w dodatku się nam to podoba - śmiał się, po pierwszym treningu na tej trasie, najlepszy zjazdowiec tego sezonu, Austriak, Stephan Eberharter. W sobotę było mu jednak mniej wesoło - choć wszyscy uważali go za faworyta, zajął dopiero 5 miejsce.
- Chciałem dać z siebie wszystko i niestety - jak to czasem bywa w takich przypadkach - popełniłem kilka błędów - wyjaśnił później Gazecie.
Inny pretendent, Hermann "Herminator" Maier był w klasyfikacji jeszcze dalej - na 8. pozycji, co tłumaczył nagłą utratą czucia w swej kontuzjowanej nodze. Największym przegranym był jednak obrońca mistrzowskiego tytułu, Hannes Trinkl, który zajął... 31 miejsce.
Sobotnie podium zaskoczyło chyba wszystkich, choć nie można o nim powiedzieć, że jest przypadkowe... Najszybszy był bowiem 28-letni Austriak, Michael Walchhofer. I choć miał on na swoim koncie do tej pory tylko jedno jedyne pucharowe zwycięstwo - 3 tygodnie temu w kombinacji w Kitzbuehel - to jednak jego sobotnie złoto nikogo spośród kolegów z reprezentacji nie zdziwiło Eberharter i Maier przypominali wszystkim, że Michael w tym sezonie aż 5 razy zajmował w pucharowych zjazdach drugą pozycję.
- Zjechał idealnie. Wydaje mi się, że nawet gdybym pokonał dzisiaj ten stok bezbłędnie, to i tak byłbym wolniejszy od Michaela - przyznał sam Eberharter.
Tuż za Walchhoferem na podium znalazł się Norweg Kjetil Andre Aamodt, który ze swym 19 już medalem zdobytym podczas mistrzostw świata i igrzysk pobił wszystkie rekordy. Trzeci okazał się powracający w tym sezonie do formy, po czterech latach marnych wyników, mistrz świata w zjeździe z 1997 roku, Szwajcar Bruno Kernen.
Logiczne niespodzianki miały miejsce także 24 godziny później, podczas niedzielnych zmagań kobiet. Utytułowana Austriaczka Alexandra Meissnitzer i doświadczona Szwajcarka Corinne Rey-Bellet, które trasę pokonały identycznym czasie 1 minuty 34 sekund i 41 setnych, musiały miejsca na najwyższym stopniu podium ustąpić młodszej od nich i szybszej o 11 setnych 26-letniej Kanadyjce, Mélanie Turgeon.
Także dla niej było to pierwsze zwycięstwo w biegu zjazdowym. Podobnie jak Walchhofer miała ona za sobą tylko jeden pucharowy tryumf - ubiegłorocze pierwsze miejsce w super-gigancie. I także jak w przypadku Austriaka - nie można powiedzieć, że złoto w Sankt Moritz to przypadek. Turgeon na zawodowych stokach obecna jest już od 9 lat i od czterech lat regularnie zdobywa pucharowe punkty. Nie można też zapominać, że Kanadyjka w 1994 roku okrzyczana została "największą nadzieją światowego narciarstwa". Na ówczesnych mistrzostwach świata juniorów zdobyła aż 5 medali, z których 4 złote!
- Zauważyłam, że tutejsze medale są znacznie większe niż te, które dostałam na mistrzostwach juniorów i powiedziałam sobie, że koniecznie muszę taki dołożyć do swojej kolekcji - śmiała się na mecie w Sankt Moritz.
Z sukcesu Mélanie dumni mogą być także Polacy - od lat jej osobistym trenerem jest Kanadyjczyk polskiego pochodzenia, Piotr Jelen.