Lovro Kos w pierwszej serii zawodów w Engelbergu uzyskał 139 metrów. Miał notę 158,2 punktu, która po pierwszej serii dałaby mu szóste miejsce ze stratą do prowadzącego Andreasa Wellingera z Niemiec na poziomie 5,2 punktu. Do podium traciłby 3,4 punktu. Traciłby, bo niedługo po swoim skoku już nie było go w konkursie. Został zdyskwalifikowany ze względu na nieprzepisowy kombinezon.
Gdyby oddał drugi skok na tę samą notę, w ostatecznych wynikach byłby drugi, przegrywając o 0,4 punktu z Niemcem Piusem Paschke, a będąc o 1,3 punktu przed Mariusem Lindvikiem z Norwegii i zrzucając z podium lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, Stefana Krafta.
Wątpliwości w sprawie tej dyskwalifikacji mógł wzbudzać już fakt, że informacja o dyskwalifikacji Lovro Kosa pojawiła się w transmisji z zawodów pięć skoków (co prawda nieoddawanych płynnie po sobie, przed Piotrem Żyłą były nieco ponad dwie minuty przerwy ze względu na niekorzystne warunki) po tym, jak Słoweniec zszedł z zeskoku po oddaniu swojej próby. Minęło od niej prawie osiem minut. To dość szybki przekaz informacji o zdyskwalifikowaniu zawodnika, skoro Christian Kathol, kontroler sprzętu Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) na zawodach Pucharu Świata, musiał poczekać na Kosa, zaprosić go do kabiny kontrolera, wykonać kontrolę, udokumentować ją, a następnie jeszcze przesłać wniosek do jury, bo to oni podejmują ostateczną decyzję o wykluczeniu zawodnika z lista wyników.
Zresztą, w przekazie telewizyjnym te informacje są przekazywane z opóźnieniem - w aplikacji FIS była ona dostępna jeszcze wcześniej. Czas podania informacji może dziwić tym bardziej, że wcześniej informacja o dyskwalifikacji Niko Kytosaho pojawiła się w przekazie telewizyjnym dwanaście minut i jedenaście skoków (oddawanych płynnie jeden po drugim) po tym, jak Fin opuścił zeskok obiektu w Engelbergu. Według naszych ustaleń w live timingu aplikacji FIS informacja o wykluczeniu Kosa pojawiła się o godzinie 16:33 - wtedy opublikowane zostały pierwsze przekazy o tej dyskwalifikacji na portalu X (wcześniej Twitter). Czyli widzom oglądającym transmisję informację wyświetlono niecałe dwie minuty po podaniu jej w live timingu.
To sześć minut po tym, jak Kos zszedł ze skoczni przez tzw. "exit gate". Bardzo szybko jak na standard kontroli, na których pomiar sam w sobie potrafi potrwać kilka minut, choć nie jest niemożliwe, żeby Austriak faktycznie w takim czasie się zmieścił.
Uporządkujmy:
16:00 - początek konkursu w Engelbergu
16:26 - Lovro Kos pojawia się na belce startowej skoczni jako 30. zawodnik pierwszej serii
16:27 - Kos opuszcza zeskok przez tzw. "exit gate" po skoku na 139 metrów
16:33 - w live timingu aplikacji FIS pojawia się informacja o dyskwalifikacji Słoweńca
16:34:30 - informację o dyskwalifikacji widzą oglądający przekaz telewizyjny
Chronologia zdarzeń nie dowodzi, że Kathol nie wykonał kontroli i nie zmierzył kombinezonu Kosa, choć rzuca na to spore podejrzenie. Wskazuje także, że działacz na pewno nie wybrał skoczka losowo i złamania przepisów w jego stroju nie wskazał mu tylko ewentualny pomiar w kabinie. Musiał się czymś sugerować. Choć oczywiście dzieje się tak w wielu przypadkach zapraszania zawodników na kontrolę. Kathol sam widzi coś w transmisji telewizyjnej, albo dostaje informacje od kontrolera sprawdzającego zawodników przed skokiem na rozbiegu.
Skupmy się na tym, jakie informacje płyną ze słoweńskiego środowiska. To stamtąd dowiedzieliśmy się o sprawie. Pisało i mówiło o niej już kilku lokalnych dziennikarzy, ale ich głos nie był na tyle silny, żeby sprawa przedostała się do zagranicznych mediów. Usłyszeliśmy o niej dopiero na Turnieju Czterech Skoczni, pytając ich o wykluczenie Kosa z Engelbergu. Zainteresowanie wzbudzał fakt, że Kos sam szyje swoje kombinezony od czasów juniorskich. Potwierdził nam później, że robi to do tej pory, przygotowuje je na zawody i do tej pory ani razu nie okazało się, że popełnił błąd. Aż do teraz. To wskazywało, że jego dyskwalifikacja jest dziwna: dlaczego sam miałby chcieć wykluczyć siebie z zawodów? To inny przypadek niż, gdy sprzętem zajmuje się osoba ze sztabu. Jedyną prawdopodobną możliwością pozostawało, że Kos po prostu popełnił błąd.
I faktycznie: skoczek chciał być fair i przyznał nam w Oberstdorfie, że po zmierzeniu kombinezonu już w hotelu okazało się, że w jednym miejscu był on zbyt obszerny, choć do limitu brakowało niewiele. - To mały detal, który dało się poprawić. Zrobiłem to po weekendzie w Engelbergu i jest w porządku. Zasady to zasady, byłem nieco poza limitem, więc to słuszna decyzja - ocenił w rozmowie z nami skoczek. Zatem nawet jeśli Kathol dokonałby pomiaru stroju Kosa, musiałby go zdyskwalifikować. Pytanie tylko: co jeśli byłoby inaczej? Dokonywanie pomiaru podczas kontroli to przecież jej nieodłączna i obowiązkowa część. Kontroler nie może sobie ot tak po prostu wyrzucić zawodnika na podstawie swoich podejrzeń. To byłoby nieprofesjonalne.
W rozmowie ze Sport.pl Kos przyznał, że okoliczności dyskwalifikacji były nietypowe, ale nie chciał tego szerzej komentować. Podobnie było w przypadku trenera Słoweńców, Roberta Hrgoty. - Lepiej dla sportu będzie, jeśli o tym nie opowiem - wskazał szkoleniowiec. - Myślę, że powinniśmy robić wszystko zgodnie z zasadami, szanować je. Ci, którzy tym zarządzają, muszą być konsekwentni. To najważniejsze - dodał. Zapytaliśmy go jeszcze, czy według niego ogółem, nie myśląc o żadnym konkretnym przypadku, dyskwalifikowanie bez mierzenia zawodnika jest akceptowalne. - Każdy powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie sam. Dla mnie to nieakceptowalne. Powinno się mierzyć skoczków za każdym razem. To już jednak przeszłość i powinniśmy skupić się bardziej na sporcie, a nie kwestiach sprzętowych - przekazał Hrgota.
I nic dziwnego, że słoweński sztab oraz zawodnicy woleli się skupić na rywalizacji w Turnieju Czterech Skoczni, ale nam udało się dotrzeć jeszcze do kilku szczegółów tej sprawy. Hrgota o tym, że dyskwalifikacja jego zawodnika ma być możliwa w trakcie weekendu w Engelbergu miał się dowiedzieć wcześniej: podczas spotkania kapitanów zespołów (głównie trenerów) w H+ Hotel&SPA o 20:30 w piątek, po treningach i kwalifikacjach. Tam miał zostać pokazany slajd ze zdjęciami kilku skoczków i ich kombinezonami, a następnie ogłoszono, że jeśli podczas dni zawodów będą wyglądać tak samo, to można się spodziewać dyskwalifikacji. Zresztą w środowisku bardzo często wspomina się, że dyskwalifikacje z tamtego dnia: poza wspomnianymi Kytosaho i Kosem wykluczeni z wyników zostali także Philipp Raimund z Niemiec, a do skoku nie dopuszczono Austriaka Daniela Tschofeniga, były "straszakiem" na najlepsze zespoły przed Turniejem Czterech Skoczni. Mówi się, że FIS stosuje tę taktykę - pogrożenia palcem przed wielkimi imprezami - już od dawna. Bardzo wymownym przykładem były zawody w Rasnovie w 2021 roku, gdy zwycięstwo stracił Norweg Halvor Egner Granerud, wykluczony został także wicelider klasyfikacji generalnej PŚ, Niemiec Markus Eisenbichler. A był to ostatni weekend zawodów przed mistrzostwami świata w Oberstdorfie.
Ostrzeżenie na spotkaniu z kapitanami to nic złego, a nawet dobry i odważny ruch, ale musi zostać poparty profesjonalnym działaniem. A nie kontrolą jak w przypadku Kosa, jeśli rzeczywiście nie doszło do zmierzenia jego kombinezonu. O tym każe myśleć także to, co miało wydarzyć się dzień później. Według naszych informacji dzień później, w niedzielę, Kos startował w tym samym kombinezonie bez wprowadzonych poprawek. I co ciekawe, wtedy nie został już zdyskwalifikowany ani w kwalifikacjach ani w konkursie, w którym zajął siódme miejsce.
Christian Kathol zawsze mówił nam, że dokonuje powtórnej kontroli u zawodnika dzień po dyskwalifikacji tak, żeby sprawdzić, czy naniesione poprawki są właściwe, ale jednocześnie ze względu na oczywiste podejrzenia, że ten znów może być niewłaściwy. Powinien to zrobić zwłaszcza, jeśli skoczek ma na sobie dokładnie ten sam kombinezon. Jeśli nie wykonał kontroli kolejnego dnia, to wydaje się to być z jego strony sporym niedopatrzeniem. Jeśli natomiast wykonał, to jak to możliwe, żeby kombinezon bez wprowadzenia poprawek po dyskwalifikacji z poprzedniego dnia, już następnego był zgodny z przepisami?
O komentarz w sprawie kontroli i dyskwalifikacji Lovro Kosa z Engelbergu poprosiliśmy kontrolera sprzętu FIS, Christiana Kathola. - Kontrola się odbyła, przeprowadziłem ją. Lovro Kos był w mojej kabinie, a kombinezon okazał się zbyt obszerny w jednym miejscu - przekazał nam Austriak, z którym rozmawialiśmy po konkursie otwierającym 72. Turniej Czterech Skoczni w Oberstdorfie.
Na pytanie, czy może to udowodnić, odpowiedział, że oczywiście prowadzi własną dokumentację ws. kontroli każdego zawodnika. Inna sprawa, że sam ją uzupełnia, więc w ten sposób nie wykaże, że np. nie zrobił tego później. - Jak mam to udowodnić? - dopytywał Kathol. I tu akurat wypada się z nim zgodzić: musiałby zachować się zapis z kamer telewizyjnych lub moment, gdy przeprowadzał kontrolę musiałby zostać uchwycony przez któregoś z fotografów. Zresztą, nikt nie wie, co dokładnie działo się wewnątrz kabiny, jeśli nawet Kos rzeczywiście się w niej pojawił. A okoliczności i ujawniane informacje pozwalają jednak wątpić, że do pomiaru faktycznie doszło.
Dołóżmy jeszcze jeden ważny, choć niepotwierdzony detal: według naszego informatora Kathol kierował się w tym przypadku tym, co zauważył na ujęciach z transmisji. Jeśli to faktycznie miała być jedyna podstawa do dyskwalifikacji skoczka, to mocno podważyłoby to Kathola jako kontrolera sprzętu, którego dewizą jest, że "nie ma nic do ukrycia". Powtarza to zawsze, zrobił to także teraz przy naszej rozmowie. Nawet jeśli do kontroli doszło, to na wizerunek Austriaka negatywnie działa już fakt, że temat w ogóle się pojawił. Podobnie, jak sprawa dziury w kombinezonie Andreasa Wellingera, czy reklam na kombinezonach Austriaków, o których pisaliśmy w poprzednich dniach. Z tego co słyszymy, jego pozycja w środowisku coraz bardziej słabnie.