Polscy skoczkowie przez większość sobotniego konkursu prowadzili. Po pięciu skokach biało-czerwoni mieli prawie 30 puntów przewagi nad rywalami. Wówczas Andrzej Stękała uzyskał tylko 115,5 metra, co sprawiło, że Austriacy wyprzedzili zawodników Michala Doleżala o 3,8 punktu. Ostatecznie wygrali konkurs o 8,9 punktu. Co się stało, że nagle skoczek, który od kilku tygodni zaskakuje kapitalnymi lotami, poleciał aż blisko 10 metrów krócej niż wynosi punkt konstrukcyjny Wielkiej Krokwi w Zakopanem.
Polski skoczek był kompletnie załamany po swoich skoku. Michał Doleżal stwierdził jednak, że nie widział błędów w skoku 25-latka. Kluczem były jednak warunki atmosferyczne, które zmieniły się tuż przed próbą naszego zawodnika. Na skoczni łatwo było to zaobserwować dzięki opadom śniegu, bo nagle śnieg zaczął po prostu wirować. Obserwacje potwierdził trener polskiej kadry.
- Muszę potwierdzić, że słabszy skok Andrzeja Stękały w drugiej serii to wina złych warunków atmosferycznych. Andrzej jest w świetnej formie i skacze w porządku. Mamy drugie miejsce, wszyscy zrobili swoje maksimum w sobotę - powiedział Michal Doleżal o skoku Andrzeja Stękały.
Stękała miał po prostu wielkiego pecha. Trafił na sytuację, którą w skokach doskonale znamy, i z którą nie do końca radzą sobie przeliczniki. Chodzi o tzw. wiry w powietrzu i fakt, że skoczek trafił nagle na dużo słabsze warunki niż rywale przed nim, ale wiatr był jednak w odpowiednim korytarzu. Niestety, nie od dziś mówi się o tym, że korytarze ustawiane są zbyt szeroko.
- Tuż przed skokiem było widać na monitorze, że tuż za bulą wiatr kręci, bo te strzałki szybko zmieniały kierunek. Było to jednak w tzw. korytarzu. Cóż mogę powiedzieć. W skokach czasem tak bywa. Nie tylko my dzisiaj mieliśmy pecha. Inni też go mają. Wyszło tak przy drużynówce, w której pewnie prowadziliśmy - dodał Doleżal.
Bardzo niebezpieczna sytuacja zdarzyła się też przed skokiem Kamila Stocha w drugiej serii. Z dołu skoczni było widać, że w momencie, gdy Kamil Stoch siadał na belce startowej na rozbiegu wzbiła się chmura ze śniegu, którą wiatr podbił ze wzniesienia obok najazdu.
- Od razu powiedziałem asystentowi delegata technicznego, żeby puścił przedskoczka. Widać było, jak Stochowi zasypało najazd z lewej strony. Nie było to bezpieczne. Dla Kamila nie było to lekkie, bo trochę musiał czekać na górze. Widział, co się dzieje na rozbiegu. Poradził sobie jednak bardzo dobrze, bo na dole też nie miał specjalnych warunków - powiedział Doleżal. Na szczęście jury pozwoliło na puszczenie przedskoczka, który mógł przetrzeć tory najazdowe i Stoch oddał przyzwoity skok na 126,5 metra.