Przenosiny Motty do włoskiego giganta były zapowiadane od dłuższego czasu. Byłego pomocnika postrzegano jako faworyta do objęcia tej posady szczególnie po tym, jak Juventus rozstał się z Massimiliano Allegim na dwie kolejki przed końcem sezonu Serie A. Legendarny szkoleniowiec nie dał rady przywrócić klubowi mistrzostwa Włoch i przed zwolnieniem nie uratował go nawet wygrany Puchar Włoch (1:0 w finale z Atalantą).
Turyńczycy czekają na mistrzostwo już cztery lata. To jednak nic w porównaniu z tym ile wyczekiwać musieli kibice Bologni, by obejrzeć swój klub w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Minęło niespełna 60 lat odkąd włoski zespół przegrał dwumecz z belgijskim Anderlechtem w ówczesnym Pucharze Europy (sezon 1964/65). Sporej części obecnych fanów bolońskiego zespołu zapewne nie było nawet na świecie. Jednak ich czekanie dobiegnie w tym roku końca.
Wszystko za sprawą rewelacyjnej postawy drużyny prowadzonej właśnie przez Mottę. Bologna okazała się największą rewelacją minionego sezonu, zajmując piąte miejsce w tabeli. W Serie A ta lokata daje awans do LM dzięki nowemu formatowi Champions League i rankingowi UEFA. Jednak to już bez głównego twórcy sukcesu. Klub już jakiś czas temu pożegnał Mottę, a 5 czerwca ogłosił, że jego następcą będzie były szkoleniowiec m.in. Fiorentiny Vincenzo Italiano.
Przed Mottą zaś największe wyzwanie w jego trenerskiej karierze. Cztery sezony bez mistrzostwa to dla Juventusu wielka ujma na honorze i w Turynie są zdeterminowani, by wreszcie znów przechwycić ligowe złoto. Póki co jeszcze z dwoma Polakami w składzie, ale Wojciech Szczęsny zdaje się być już jedną nogą w Arabii Saudyjskiej, zaś przyszłość Arkadiusza Milika też znów taka pewna nie jest.