W Szwecji miała przeszkadzać sztuczna murawa, na Cyprze - wysoka temperatura, tymczasem Lech Poznań nie ogląda się na niedogodności i w gościach rozdaje karty. W meczach z Hammarby i Apollonem Limassol rozkręcał się z minuty na minutę - poznawał swoich rywali, dostrzegł i wykorzystywał ich słabe strony. Wreszcie oglądamy w eliminacjach europejskich pucharów polski zespół, który przeciwko rywalom o zbliżonym potencjale utrzymuje swój styl gry wypracowywany co tydzień w meczach Ekstraklasy, a na koniec dominuje nad nimi technicznie i taktycznie. I pewnie wygrywa - dodajmy. Z łotewską Valmierą 3:0, ze szwedzkim Hammarby 3:0 i aż 5:0 z cypryjskim Apollonem. Jesteśmy z Lecha dumni. Od fazy grupowej Ligi Europy dzieli go już tylko jeden krok.
Były w pierwszej połowie akcje, w których piłkarze Apollonu Limassol atakowali już środkowych obrońców Lecha Poznań. A ci z tak silnym naciskiem radzili sobie przeciętnie - zdarzało im się piłkę stracić, niekiedy brakowało im wolnego kolegi, do którego mogliby podać piłkę. Rozwiązaniem były dalekie podania w stronę napastnika. A pomysł był o tyle skuteczny, że obrońcy Apollonu ustawiali się daleko od swojej bramki i za plecami zostawiali sporą przestrzeń. Z uporem maniaka piłki zagrywał tam Pedro Tiba, a efekty były naprawdę świetne. Właściwie wszystkie groźne sytuacje stworzone przez Lecha w pierwszej połowie podchodzą pod ten sam schemat: Portugalczyk z okolic połowy boiska niespodziewanie podawał na kilkadziesiąt metrów do wbiegających w wolną strefę kolegów. Pierwszy z takiego zagrania skorzystał Jakub Kamiński, który zbiegł ze skrzydła do środka, zostawił w tyle bocznego obrońcę i zdołał oddać niezły strzał na bramkę. Demetriou Demetris odbił piłkę, a z dobitką nie zdążył Mikael Ishak. To on był adresatem kolejnego podania Tiby - jeszcze efektowniejszego, bo mijającego po drodze sześciu piłkarzy Apollonu. Strzał napastnika Lecha był jednak za słaby, żeby dać prowadzenie.
Pod koniec pierwszej połowy doszło do zamiany ról - Tiba nie był piłkarzem podającym, a kończącym akcję. Przestrzeń była znacznie mniejsza, piłkarze obu drużyn ściśnięci przed polem karnym, panował tłok jak w tramwajach w godzinach szczytu. To idealne warunki dla Daniego Ramireza, który na małej przestrzeni potrafi wyczarować podanie godne końcowych rund Ligi Europy. I tak też zrobił w 40. minucie. Dostrzegł ruch Tiby w stronę bramki i czubkiem buta delikatnie musnął piłkę tak, że poleciała prosto pod nogi Portugalczyka. A później: przyjęcie, uderzenie, pełen spokój i gol. Kolejorz prowadził 1:0.
Lech przed meczem na Cyprze obawiał się panujących tam upałów. Tym bardziej że spotkanie było rozgrywane w Nikozji, a tam morska bryza już nie dociera i w piłkę gra się ciężko. Dlatego trener Żuraw przełożył wylot z wtorku na poniedziałek, by jego zawodnicy mieli więcej czasu na przyzwyczajenie się do wysokich temperatur. W czasie meczu upał nie był tak wielki, było około 27 stopni, ale spodziewaliśmy się, że Lechowi zmęczenie i tak da się we znaki w drugiej połowie, a przyzwyczajeni do takich warunków Cypryjczycy będą zyskiwać przewagę. Nie dość, że nic takiego się nie stało, bo Lech znakomicie wytrzymał to spotkanie, to już od 47. minuty prowadził 2:0. Pedro Tiba po raz kolejny prostopadle podał piłkę do Ishaka. Tym razem po ziemi, na kilka metrów, między środkowych obrońców, wprowadzając napastnika w pole karne. Portugalczyk zmylił przeciwników - patrzył w jedną stronę, podał w drugą. Niespodziewanie, szybko, bardzo precyzyjnie. A Ishak wykończył akcję znacznie lepiej niż w pierwszej połowie - uderzył pewnie, tuż przy słupku. Zmęczenie jeszcze nie przyszło, a Lech już miał dwubramkowy zapas.
I to zmęczenie - o którym do znudzenia mówiło się od tygodnia - wciąż nie przychodziło. Lech w drugiej połowie - podobnie jak w meczu z Hammarby w poprzedniej rundzie - grał znacznie lepiej niż w pierwszej. Rozkręcał się z minuty na minutę. Nie dość, że opanował sytuacje z tyłu i właściwie nie dopuszczał już rywali do żadnych groźnych okazji: ograniczył liczbę stałych fragmentów, które Apollon próbował rozgrywać w zaskakujący sposób (i dwa razy rzeczywiście Lecha zaskoczył), przejął kontrolę nad środkiem pola i grał piłkę znacznie bardziej dojrzałą. Nie proponował już rywalom - jak przed przerwą - wymiany ciosów, ale utrzymując piłkę, zmuszał ich do biegania.
W 58. minucie przeprowadził kontrę, która dała największą satysfakcję sztabowi szkoleniowemu. Gdy piłka po raptem trzech podaniach - od Lubomira Satki do Ishaka, od Ishaka do Ramireza i od Ramireza do Kamińskiego - trafiła z jednego pola karnego pod drugie, a później wpadła do siatki, Dariusz Żuraw i jego wszyscy asystenci wybiegli przed ławkę rezerwowych i skakali z radości. Możemy przypuszczać, że piłkarzom udało się przeprowadzić zaplanowaną przez nich akcję. Doprawdy, rozegranie tej akcji wyglądało jak przeniesione z boiska treningowego. Lech podręcznikowo podwyższył prowadzenie na 3:0.
I co ważne - w jego grze niewiele się zmieniło. Do końca meczu - z wyjątkiem jednej kontry Apollonu - to polski zespół miał kontrolę i prowadził grę. Stworzył przy tym jeszcze kilka groźnych sytuacji, a jedną z nich - płaskim strzałem z szesnastu metrów - wykorzystał Jan Sykora. To nowy piłkarz w zespole Kolejorza, który trafił na Bułgarską, żeby zastąpić sprzedanego do Derby County Kamila Jóźwiaka. To trafienie powinno dodać mu pewności siebie. Przyda mu się, bo w Nikozji, mimo strzelonego gola, nie rozegrał wybitnego meczu - w przeciwieństwie do Pedro Tiby.
Przywódca, lider i mózg Lecha Poznań. Najlepszy środkowy pomocnik Ekstraklasy. Piłkarz z wyobraźnią, techniką i wizją gry, jaką w polskiej lidze ma niewielu. Mecz z Apollonem powinien oprawić sobie w ramkę - prostopadłymi podaniami rozrywał cypryjską defensywę. Strzelił pierwszego gola, asystował przy drugim i zadbał o godne zakończenie tego meczu - zanim zdobył bramkę położył obrońcę Apollonu, później bramkarza i kopnął precyzyjnie do bramki, którą próbowali osłonić wracający piłkarze. Maestria, opanowanie, zabawa, luz. A trzeba przy tym pamiętać, że nie wszystko, co zrobił dobrego dla Lecha w tym spotkaniu, mieści się w pomeczowym raporcie. To on podrywał swój zespół do pressingu i stemplował niemal każdą akcję, a kilka jego otwierających podań zostało zmarnowanych. Chylimy czoła.
Przy tym wszystkim Lechowi dopisało też szczęście. Analizując przed meczem skład Apollonu zwracaliśmy uwagę na Bagaliy’ego Dabo, francuskiego skrzydłowego z senegalskimi korzeniami. To najlepszy strzelec cypryjskiej drużyny w tym sezonie, śledzący tamtejszą ligę Łukasz Sosin, dwukrotny mistrz Cypru, były zawodnik Apollonu, ostrzegał: „bardzo szybki skrzydłowy, silny, z ciągiem na bramkę”. Jest najlepszym strzelcem w zespole - w tym sezonie strzelił trzy gole w dwóch meczach eliminacji Ligi Europy i dwa gole w czterech meczach ligowych. W poprzedniej rundzie z OFI Kreta przeprowadził kluczową akcję meczu i asystował przy jedynym golu. Mecz z Lechem zaczął od mocnego, celnego strzału już w 20. sekundzie. Na szczęście obrońcy Kolejorza musieli na niego uważać tylko przez jedenaście minut, bo podczas nagłego startu do piłki naciągnął mięsień i zszedł z boiska. Jego zmiennik - Giannis Gianniotas - okazał się piłkarzem słabszym i nie niepokoił stojącego w bramce Filipa Bednarka.
Po efektownym zwycięstwie Lech awansował do ostatniej rundy eliminacji Ligi Europy. 1 października, w czwartek, zagra na wyjeździe ze zwycięzcą meczu Royal Charleroi - Partizan Belgrad. Swojego rywala pozna w czwartek. Spotkanie Belgów z Serbami rozpocznie się o godzinie 19, ale niezależnie z kim przyjdzie Lechowi grać, czeka go najtrudniejszy mecz w tych eliminacjach. Royal Charleroi jest rewelacją tego sezonu w lidze belgijskiej i po sześciu meczach prowadzi w tabeli z kompletem punktów. Z kolei Partizan to wicelider ligi serbskiej ligi. Z ośmiu meczów wygrał sześć, dwa przegrał. Gra Lecha daje jednak kibicom nadzieję na awans.