• Link został skopiowany

Dwóch weteranów Barcelony pcha ją ku przepaści, Lewandowski ciągnie w drugą stronę

Dawid Szymczak
Barcelonę ku przepaści pchali jej weterani - Pique i Busquets, a rutyniarz z innego nadania - Robert Lewandowski próbował ją ocalić. Strzelił gole na 2:2 i 3:3. Zapobiegł katastrofie, jaką byłoby odpadniecie z Ligi Mistrzów już w połowie października. Ale ten remis i tak wydaje się jedynie odraczać wyrok. Barcelonie bliżej dziś do Ligi Europy niż fazy pucharowej Ligi Mistrzów.
Robert Lewandowski strzela gola w meczu Barcelona - Inter
screen https://twitter.com/polsatsport/status/1580298827684204545

Jeszcze więcej o szaleństwie tego meczu niż sam wynik - 3:3 i statystyka strzałów - w sumie aż 37, mówi zachowanie realizatora po ostatnim gwizdku. Kamera przeskakiwała z piłkarzy Interu na zawodników Barcelony, ale na żadnym nie zatrzymała się dłużej niż kilka sekund. Jakby trudno było znaleźć oczywistego bohatera. Lautaro Martinez z golem i asystą? Marc-Andre ter Stegen z dwiema kluczowymi obronami w doliczonym czasie gry? Niezmordowany Nicolo Barella, który dał gościom prowadzenie? Robert Lewandowski z dwoma golami? Zrobił przecież co mógł, zagrał o niebo lepiej niż przed tygodniem, ale i tak może czuć największy niedosyt. 

Zobacz wideo Robert Lewandowski zaczyna się denerwować. Barcelona drży

Gdy Polak wylądował na ekranach, sennym krokiem docierał do środka boiska, gdzie czekała już większość kolegów z drużyny. Nawet nie wiadomo, czy w tych uściskach więcej było gratulacji strzelenia dwóch goli, podziękowania za wlanie resztek nadziei czy pocieszenia, bo remis prawdopodobnie nie da awansu.

Lewandowskim całkiem niedawno targały już podobne emocje - półtora roku temu po meczu ze Szwecją, gdy też ciągnął swój zespół i też strzelił dwa gole, które jednak nie dały zwycięstwa. Wtedy odpadnięcie Polski z Euro było już przyklepane. Teraz wiosna Barcelony w Lidze Mistrzów jest jeszcze możliwa, ale tylko matematycznie. Potrzebowała zwycięstwa w tym meczu, by nie musieć wierzyć w cuda. Po remisie właśnie to jej pozostało. Musi bowiem wygrać z Bayernem i Viktorią Pilzno, a także liczyć, że Inter z tymi samymi rywalami zdobędzie maksymalnie dwa punkty.

Finał? Coś więcej. To porażka, z którą trzeba żyć

Xavi Hernandez nazywał ten środowy mecz finałem, a jego piłkarze błyskawicznie pochwycili tę narrację. Ale w rzeczywistości spotkanie z Interem było jeszcze cięższe do rozegrania. Zwyczajowo finał wieńczy sezon, jest nagrodą za doskonałe wcześniejsze wyniki. Jeśli kończy się porażką, do oczu napływają łzy, żal miesza się z zawodem i złością, ale już następnego dnia można przewietrzyć głowę na wakacjach. Często przez następnych kilka tygodni nie ma żadnego meczu. Nie trzeba patrzeć na te smutne twarze kolegów i nie ma potrzeby zadręczać się analizą własnych błędów. Można do nich wrócić po czasie, niejako przy okazji, gdy już opadną emocje. Rany mogą się zagoić. Jest też czas, by przewietrzyć szatnię. Po wakacjach piłkarzy wita uśmiechnięty trener i mówi, że pora na nowy etap. 

To trochę jak z tym głupim i populistycznym powiedzonkiem, że porażka gorsza jest od śmierci, bo trzeba z nią żyć. Istotnie - Barcelona będzie musiała ten remis o smaku porażki przetrawić już w czwartek na regeneracyjnym treningu. Możliwie szybko, bo już w niedzielę zagra najważniejszy i najbardziej prestiżowy ligowy mecz - z Realem w Madrycie.

Xavi użył tego określania oczywiście po to, by oddać rangę tego spotkania, w którym porażka eliminowała z gry w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, a remis prawdopodobnie jedynie odracza wyrok. Ale to porównanie nieidealne także dlatego, że jeśli przegrałeś w finale, to wcześniej zrobiłeś jednak sporo dobrego, skoro w ogóle do niego dotarłeś. A Barcelonie nie wyszło przecież w tej edycji prawie nic - przegrała z Bayerem w Monachium i z Interem w Mediolanie. U siebie pokonała Viktorię Pilzno, którą biją w tej grupie wszyscy, więc zwycięstwo z nią ostatecznie niewiele daje, a także ledwie wyszarpała remis w rewanżu z Interem.

Robert Lewandowski po ponad dziesięciu latach znów może nie przejść fazy grupowej Ligi Mistrzów

Na więcej nie było jej tego wieczora stać. Ku przepaści popychali ją weterani - Gerard Pique fatalnie zachował się przy stracie pierwszej bramki, gdy uspokajał wszystkich wokoło, nie wiedząc, że za plecami zostawił Nicolo Barellę, który czekał na dośrodkowaną piłkę i bez trudu skierował ją do bramki. Drugi gol dla Interu wziął się z kolei z prostej straty w środku pola Sergio Busquetsa, drugiego najbardziej doświadczonego zawodnika Barcelony. A w stratę trzeciej bramki znów zamieszany był Pique. Całemu zespołowi brakowało tego wieczoru dojrzałości, która pozwoliłaby mądrzej zarządzać jednobramkowym prowadzeniem z przerwy. Ale najbardziej nie brakowało jej nastoletniemu Pedriemu, który znów grał jak weteran ani 21-letniemu Erikowi Garcii, ale właśnie przeszło trzydziestoletnim Pique i Busquetsowi. 

Lewandowski - trzeci z rutyniarzy w Barcelonie - starał się ją z tej przepaści do Ligi Europy wyciągnąć. Przytomnym strzałem z pola karnego wyrównał na 2:2, a dziesięć minut później uderzeniem głową strzelił na 3:3.

Grał o niebo lepiej niż tydzień temu na San Siro. Najważniejszym zadaniem Xaviego, co on sam przyznawał, było ponowne połączenie Polaka z resztą zespołu. Ostatnim razem obrońcy Interu całkowicie odseparowali go od reszty zawodników i sprawili, że zaliczył najmniej kontaktów z piłką. Indywidualne statystyki - pojedynki, straty, dryblingi i podania - też miał słabiutkie. Tym razem Lewandowski robił wiele, by na własną rękę znaleźć połączenie z pomocnikami i skrzydłowymi. Był wszędobylski. Wybiegał z pola karnego pod boczne linie i do środka boiska. Pomagał w rozegraniu i dośrodkowywał. Raz skutecznie - jak w pierwszej połowie do Raphinhi, który uderzając wolejem nie trafił w bramkę, a raz niecelnie - jak pod koniec meczu, gdy szukał w polu karnym Ousmane Dembele, ale po kopnięciu piłki tylko zaklął pod nosem i nerwowo załamał ręce.

To było jeszcze przed strzeleniem dwóch goli. One nabiorą wartości większej niż statystyczna tylko wtedy, gdy Barcelona jakimś cudem wyjdzie z grupy. Wówczas mogą nawet okazać się kluczowe. Ale dzisiaj Lewandowski jest jak romantyczny bohater, który walczy z przeciwnościami, robi co może, ale na koniec nie odnosi zwycięstwa. Potwierdził, że jest doskonałym napastnikiem, który mając niewiele sytuacji, strzelił dwa gole (liczba jego oczekiwanych goli (xG) z tego meczu wyniosła 0,68), ale Barcelona wciąż jest w budowie. Silniejsi rywale potrafią ją zaskakiwać pozornie prostymi zagraniami. Inter doprawdy nie grał kosmicznej piłki, a największe zagrożenie stwarzał po sprawnych kontratakach. Ale nawet na chwilę nie zwątpił - ani schodząc na przerwę przy wyniku 0:1, ani po golu Barcelony na 2:2. Już kolejna kontra przyniosła Interowi trzeciego gola. A i czwarty nie był wcale tak daleko, bo w końcówce doliczonego czasu gry ter Stegen nie zaznał chwili spokoju i rzucał się z prawego boku na lewy.  

Dzięki Lewandowskiemu Barcelona jeszcze nie przestaje marzyć, ale i tak przedwcześnie umiera entuzjazm wywołany letnimi transferami i pierwszymi meczami. Jego nowa drużyna wciąż nie pokonała w tym sezonie rywala najwyższej klasy i może okazać się, że po ponad dziesięciu latach kapitan reprezentacji Polski znów pożegna się z Ligą Mistrzów już w fazie grupowej. To nie mogło mu się przyśnić nawet w najgorszych snach.

Więcej o:

WynikiTabela