"Choroba Oliwierka niestety szybko rozprzestrzeniła się i zabrała naszego Aniołka tutaj na Ziemi Świętej, w Izraelu. Czujemy niewyobrażalny ból, ale i ogromną wdzięczność za każdy dzień jego życia. Było tych dni dokładnie 376" - napisali 28 lipca Magdalena Stępień i Jakub Rzeźniczak, czyli rodzice chłopca, który chorował na bardzo rzadki nowotwór wątroby.
Listopad 2019 - odwiedzam rodzinę Szczuckich, w której dwunastoletni wówczas Kacper, kibic Legii Warszawa i reprezentacji Polski, ma za sobą walkę z rakiem. Razem z rodzicami opowiada, jak ważną rolę w chorobie odegrała piłka nożna. Mówią, jak ważne potrafiły być mecze kadry oglądane na oddziałach onkologicznych. Długo opowiadają też o Kubie Rzeźniczaku, który pomagał Kacprowi w najtrudniejszych chwilach. Agnieszka Szczucka wyciąga stary zeszyt syna i pokazuje wypracowanie, w którym miał opisać swojego przyjaciela.
To wypracowanie jest punktem wyjścia do pierwszej rozmowy z Jakubem Rzeźniczakiem po śmierci jego syna - Oliwiera. Rozmowy trudnej, pełnej emocji, łez i chwil, w których trudno było dobrać odpowiednie słowa. Również pytającemu.
Jakub Rzeźniczak, piłkarz Wisły Płock, były reprezentant Polski: Staram się. Chcę, mimo wszystko, podchodzić do życia pozytywnie. Myślę, że tylko w ten sposób można jakoś układać przyszłość. Na to, co już się stało, nie mamy wpływu. Ten wrodzony optymizm jakoś pozwala mi w tym czasie funkcjonować. Ale są cięższe momenty.
- Powiem tak: cały klub - chłopaki z drużyny, prezes, trenerzy - dawał mi olbrzymie wsparcie przez cały ten czas. Zawsze mogłem na nich polegać. Po śmierci syna chciałem jak najszybciej wrócić. Tutaj się wyłączam, przechodzę do innego świata. Nie wracamy w klubie do tego tematu, więc mogę się oderwać od rzeczywistości, co bardzo mi pomaga. To, co się wydarzyło, nie wpływa już na mnie na boisku i na treningach. Wchodzę do szatni i czuję, jakbym się przełączał i był w zupełnie innym świecie.
- Od dawna współpracuję z fundacją Herosi, więc mam bardzo dobry kontakt z Anetą Rostkowską, która nią dowodzi. Rozmawiałem z nią po pogrzebie i ona też mi podpowiadała, żebym jak najszybciej wrócił do pracy. Chcemy zrobić wspólny projekt, który zwróci uwagę, że leczenie chorych dzieci w Polsce jest na wysokim poziomie. Konflikt między mną a mamą Oliwiera tego właśnie dotyczył - leczenia w Polsce i za granicą. Chcemy uświadamiać ludzi, że mamy u nas bardzo dobrych lekarzy. Mam nadzieję, że w dłuższej perspektywie pomoże to innym rodzicom, dzieciom i mi też. Muszę coś robić. Siedzenie w domu i myślenie o tej sytuacji mi nie pomogą.
- Wszystkiego. Zaczęło się na początku stycznia od diagnozy, że Oliwier jest poważnie chory. I to był największy problem, a kolejnym była kiepska komunikacja między mną a Magdą. Wtedy dostałem największe wsparcie w klubie. Bardzo chciałbym podziękować trenerowi Maciejowi Bartoszkowi, bo był wtedy bardzo wyrozumiały. Miałem takie apogeum… Psychicznie siadałem i dałem upust emocjom w meczu z Radomiakiem Radom. Nie panowałem wtedy nad sobą. Następny mecz graliśmy z Rakowem Częstochowa. Wtedy poprosiłem już trenera, żeby mnie nie wystawiał. Wytłumaczyłem, że po prostu nie jestem w stanie grać. Usiadłem na ławce, ale w pierwszej połowie Damian Michalski złapał kontuzję i musiałem wejść. To był jeden z najgorszych momentów w mojej karierze. Byłem na tym boisku, ale czułem, że tak naprawdę mnie tam nie ma. Wiedziałem, że osłabiam drużynę, ale nic nie mogłem z tym zrobić. I to już było bardzo ciężkie, a jeszcze po tym meczu trener Bartoszek stracił pracę.
- Czas pomaga oswajać się z problemami i jakoś z nimi radzić. Dostałem duże wsparcie od narzeczonej i rodziny. To bardzo pomogło, gdy pojawiły się dwie różne narracje tej sytuacji. Jedno mówiła Magda, drugie ja. Starałem się myśleć o tym, że osoby, które mnie znają i wiedzą, jaki jestem, będą wiedziały, jaka jest prawda.
Z kolei myślenia wszystkich nie da się zmienić. Musiałem wyrzucić z głowy to, co się o mnie pisało i mówiło. Staram się wrócić do normalności. W klubie udaje się praktycznie zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Wszystkim chcę za to podziękować. Bez tych ludzi byłoby mi dużo trudniej.
- Tak. Rozmawiam z ludźmi o tym, co się stało… Każdy chce ten temat jakoś poruszyć.
- Może nie, że przeszkadza. Kondolencje są miłym gestem, choć wiem, że ludzie się zastanawiają: poruszyć temat, a może lepiej nie wspominać?
- Każdą postawę szanuję, bo to niełatwa sytuacja. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy też stracili dzieci i niektórzy twierdzą, że po dziecku nie powinno być żałoby, bo to nieskalana grzechem istota. Tak samo mówiło się, że nie powinno się ubierać czarnych rzeczy na pogrzeb. Nie wiem. Najważniejsza jest dla mnie żałoba wewnętrzna. Miałem też bardzo ciężki moment po samej śmierci. Chłopaki wygrały później z Lechem Poznań i zrobiły sobie zdjęcia w koszulkach "Kuba, jesteśmy z tobą".
- Zdziwiło mnie, że nawet po takim geście pojawiło się sporo krytycznych komentarzy, że byli uśmiechnięci. Wygrali mecz, więc to normalne. Gdy zobaczyłem, że w tej radosnej chwili są myślami ze mną i moim synem, poczułem wielkie wsparcie. Nie wyobrażam sobie nawet, że mieliby sobie zrobić takie zdjęcie ze smutnymi minami. Chyba by mnie to dobiło.
Ale taki jest internet. Każdy ma zdanie na każdy temat. Mam żałobę. Noszę ją w sobie, ale jak wygrywamy mecz, też staram się cieszyć ze wszystkimi. Życie musi toczyć się dalej. Ja też mam narzeczoną, nową rodzinę. Staram się wyciągać wnioski ze swoich poprzednich błędów i budować coś na nowo. Myślę, że tego chciałby też mój nieżyjący syn.
- Chciałem, ale widziałem, że nie mam szans, bo części ludzi nie przekonam. Dla mnie liczyło się zdanie osób, które naprawdę mnie znają. Wszyscy, którzy byli blisko, widzieli, jak to przeżywam i jaki to ma na mnie wpływ. Nie chciałem tego przekazywać w internecie. To nie miałoby sensu. Z dnia na dzień i z tygodnia na tydzień uczyłem się funkcjonować w tej rzeczywistości i odcinać od rzeczy, na które nie miałem wpływu. W czasie choroby syna ograniczyłem wypowiedzi do minimum. Zabierałem głos tylko wtedy, gdy naprawdę musiałem. To nie była sytuacja, o której powinno się tak dużo pisać w mediach.
- Jestem przyjacielski. Lubię poznawać ludzi i z każdym mieć dobry kontakt. Analizowałem parę razy swoje życie i to, że zawsze staram się pomagać innym, uważam za dobrą cechę. Nie potrafię być długo zły. Często usprawiedliwiam osoby, które się wobec mnie źle zachowały. Niestety, niekiedy obraca się to przeciwko mnie. Znajomi mi mówią: "Kuba, spójrz w końcu na siebie. Chcesz wszystkim zrobić dobrze, a wychodzisz na najgorszego". Zawsze lubiłem pomagać. Choćby odwiedziny w szpitalach z Herosami zawsze dawały mi pozytywnego kopa: cieszyły się dzieci, ale ja też coś zyskiwałem. To dziwne, bo współczułem dzieciakom i ich rodzicom. Niekiedy pękało serce. Ale na koniec wyciągałem coś dla siebie. Nagle moje problemy wydawały mi się znacznie mniejsze albo znikały w ogóle. Wychodziłem stamtąd z myślą, że jestem szczęściarzem. Niestety, los bywa przewrotny.
- To niemożliwe. Gdy choroba jest tak blisko, spada na twoje dziecko, gdy nadchodzą ostatnie chwile… Ja czułem się jak w filmie. Pojechałem ostatni raz do Izraela, a później musieliśmy przetransportować ciało Oliwiera do Polski. Nic nie jest w stanie przygotować cię na coś takiego. Do końca wierzysz. Do ostatnich chwil nie dopuszczasz, że to się może skończyć tragicznie. Zawsze wierzysz, że dziecko wyzdrowieje. Znasz rokowanie, ale jest szok. Ogromny.
- Bardzo bym chciał. Myślę, że jestem w stanie. Mam wręcz wrażenie, że chciałbym pomagać jeszcze więcej niż dotychczas. Nie wiem, czemu tak jest. Po prostu tak czuję. Ale na razie, gdy widzę w telewizji jakąś reklamę zbiórki pieniędzy na chore dziecko, zbiera mi się na płacz.
- Chorobie towarzyszą ogromne emocje, czasami trudno nad nimi zapanować. Najważniejsze, żeby rodzice i wszystkie bliskie osoby się wspierały i szły przez to razem. To tak duża tragedia, że łatwiej ją znieść, trzymając się razem. I jeszcze jedno: ufajcie lekarzom. Dostawałem bardzo dużo wiadomości, że tutaj ktoś leczy takimi metodami, że tam jest wybitny specjalista, a jeszcze gdzie indziej mają najnowszą technologię.
- Desperacja sprawia, że ludzie przestają wierzyć lekarzom. Chciałem współpracować z polskimi lekarzami, ale decyzja była inna. Można oczywiście szukać też innych metod, ale zawsze plany wobec leczenia konsultowałbym z lekarzami, bo to osoby z olbrzymią wiedzą, kształcące się w tym kierunku całe życie.
- Trudne pytanie. Ludzi weryfikuje się całe życie. Patrzę na swoje nawet sprzed pięciu lat i widzę, że bardzo dużo się zmieniło. Ale w tym trudnym czasie na nikim bliskim wyraźnie się nie zawiodłem, a wiemy, jak trudna była to sytuacja i jak wiele różnych opinii o mnie krążyło. Paulina, moja narzeczona, powiedziała mi kiedyś, że zanim się poznaliśmy, czytała o mnie różne rzeczy w internecie i uważała za kogoś, kim kompletnie nie jestem. Więcej osób ma zresztą podobną opinię, ale ta jej jest dla mnie najważniejsza. Portale plotkarskie i sportowe opisują mnie inaczej. Sportowe rozumiem, bo na boisku często wstępuje we mnie diabeł. Później oglądam mecze, widzę, co powiedziałem do przeciwnika i tego nie pochwalam. Niekiedy sam się wstydzę, jak po tym Radomiaku, bo widzę, że moje zachowanie wybiega poza granicę dobrego smaku. W życiu prywatnym jestem bardzo spokojny. Nienawidzę się kłócić, nigdy się z nikim nie biłem. Wracając do pytania - ci, którzy naprawdę mnie znają, zapewnili mi w tej sytuacji ogrom wsparcia.
- Mam 36 lat, w swoim życiu miałem kilka partnerek. Nie ukrywam, że popełniałem błędy. Młodzi ludzie są w różnych związkach, poznają też siebie, zmieniają partnerów, rozwodzą się, nie wychowują razem dzieci. Takie jest życie. Pewnych czynów się wstydzę, ale ten okres mam za sobą i wyciągnąłem wnioski z tego, co zrobiłem źle. Każdy popełnia błędy, ale te moje - z racji tego, jak medialny dotychczas byłem - były bardziej widoczne.
- Było mi wszystko jedno, przestało mieć to znaczenie. Byłem w transie. Jak patrzę na to teraz, nie jestem zaskoczony. W tym świecie obracam się na tyle długo, że nic mnie już nie zaskakuje. Nie jestem ani zniesmaczony, ani zły. Tak po prostu jest, a będzie tylko gorzej. To przerażające.
- Zwycięstwa na pewno pomogły, bo dzięki nim w klubie nie było żadnych problemów. Zawsze tak jest, że po serii zwycięstw wydaje się sielankowo. To po porażkach na wierzch wychodzą kłótnie, tarcia i jakieś nieporozumienia. Łatwiej więc było mi się odciąć od problemów przy dobrej atmosferze w szatni. Półżartem mogę też dodać, że na samych treningach również nie ma kiedy pomyśleć o problemach. Trener Pavol Stano bardzo dba o to, żeby nie było na to czasu. Intensywność jest wysoka, co później przekłada się na wyniki.
- Porównywalnie było w Legii za Stanisława Czerczesowa. Tylko metody są teraz zupełnie inne, bo w Wiśle z trenerem Stano kojarzę chyba tylko jeden trening, podczas którego biegaliśmy bez piłek. Nie ma takich typowo fizycznych treningów jak u Czerczesowa.
- Widziałem, że wyglądamy bardzo dobrze, ale nie spodziewałem się, że to od razu przyniesie aż takie efekty. Zawsze mierzę siły na zamiary, więc obstawiałbym raczej zajęcia miejsca 4-6. Terminarz na początku nie był łatwy: Lech Poznań i Pogoń Szczecin na wyjazdach, kolejny pucharowicz, czyli Lechia Gdańsk u siebie, niewygodna Warta Poznań i beniaminkowie, którzy zaraz po awansie chcą się pokazać. Wyniki są jednak doskonałe i patrząc na to, jak wyglądamy na treningach, wiem, że możemy to utrzymać.
- Wielu zawodników zrobiło postęp. Pierwszy raz od dawna widzę ten postęp również u siebie, a wydawało mi się, że w tym wieku już nie mogę się rozwijać. Trener Stano udowodnił mi, że to możliwe. Fizycznie, piłkarsko i taktycznie czuję się lepszy. Ale wiesz co jest najfajniejsze? Że w przyszłym roku wybije równo 20 lat, jak gram w piłkę, a nie muszę szukać motywacji do treningów. Zobacz, tu wszystko dookoła się buduje. Kiedyś miałem podobne wrażenie w Legii. Rósł nowy stadion, osiągaliśmy coraz lepsze wyniki - podium, później mistrzostwo, w końcu europejskie puchary. Teraz jest tylko jeden minus: mam już 36 lat.
- Trudno cokolwiek zaplanować. Dużo będzie zależało od zdrowia, ale ostatnio kontuzje mnie omijają. Trener cały czas mi powtarza, że on bez problemu grał do czterdziestki i ja tak przygotowany fizycznie, od wielu lat dobrze się prowadzący, powinienem grać równie długo. Bardzo bym tego chciał.
- To bardzo przyjemna praca. Opowiadasz o tym, co robiłeś całe życie, więc jesteś autentyczny. Jeśli to wszystko, co mówisz, poparte jest wiedzą i przygotowaniem, to widz może dowiedzieć się czegoś ciekawego. Ale wciąż jeszcze zastanawiam się nad różnymi drogami. Podoba mi się też praca agenta. Jest jeszcze ścieżka trenerska - na ten moment na trzecim miejscu u mnie. Nie chciałbym jednak pracować z seniorami, a z dziećmi i młodzieżowcami. Najlepiej indywidualnie. To jednak luźne myśli. A może dyrektor sportowy?
Bo wszystkie są interesujące! Na szczęście mam jeszcze trochę czasu. Fajnie jest planować, ale czasami życie brutalnie weryfikuje plany.