W cztery lata z finału LM do ligi regionalnej. Największy piłkarski pechowiec świata

Dawid Szymczak
Powinien ścigać się z Thomasem Muellerem w liczbie tytułów wygranych z Bayernem Monachium, ale zamiast tego Holger Badstuber - ulubieniec Guardioli, van Gaala i kibiców - prowadzi w wyścigu na najbardziej pechowego piłkarza na świecie i nie gra w ogóle. Ostatnio przypomniał o sobie komentując transfer Roberta Lewandowskiego do Barcelony. Wcześniej była czwarta liga, krótki epizod w Szwajcarii i plotki łączące go z Legią Warszawa. Jego kariera to tragedia.

To odświeżona wersja tekstu, który opublikowaliśmy w Sport.pl 7 listopada 2020 r. 

A do wielkiej piłki wchodził przecież po czerwonym dywanie: mając 13 lat zaczął treningi w Bayernie Monachium, po siedmiu latach zadebiutował w Bundeslidze, a brązowy medal mistrzostw świata i półfinał mistrzostw Europy osiągnął przed 22. urodzinami. Miał być najlepszym niemieckim stoperem od Franza Beckenbauera, co zresztą sam "Cesarz" chętnie mu przepowiadał. Aż do grudnia 2012 roku, gdy podczas meczu Bayernu z Borussią Dortmund wszystko się rozpadło.

Jest 35. minuta, wciąż 0:0. Piłkę przejmuje Mario Goetze - jeszcze w koszulce Borussii Dortmund - i rusza na bramkę Bayernu. Holger Badstuber próbuje go zatrzymać, ale Goetze biegnie dalej, a on turla się po boisku. Krzyczy, trzyma się za prawe kolano. Dwie minuty później opuszcza boisko na noszach, jedzie prosto do szpitala i tam poznaje diagnozę: zerwane więzadła krzyżowe.

Jeszcze nie wie, że to początek drogi do regionalnej ligi i zapomnienia. Nie wie, że przez pięć lat zagra tylko w 28 meczach i spędzi poza boiskiem ponad 1000 dni. Nie ma pojęcia, że jego światem nie będą już wielkie stadiony, a gabinety lekarskie na całym świecie. Najpiękniejsze momenty Bayernu i reprezentacji Niemiec będzie śledził w telewizji: gdy koledzy wygrają Ligę Mistrzów, on będzie leżał w szpitalu po kolejnej operacji, a gdy zostaną mistrzami świata, on będzie w środku mozolnej rehabilitacji. Sześć lat później Thomas Mueller i David Alaba, z którymi pierwszy raz wchodził do szatni Bayernu, będą kolekcjonować trofea, a on stanie się atrakcją niższych lig. "Patrzcie, to ten Badstuber - cztery lata temu w Lidze Mistrzów, dzisiaj u nas". Pogra w rezerwach Stuttgartu na czwartym poziomie rozgrywkowym, bez szans na powrót do pierwszej drużyny. Zechce znów poczuć się prawdziwym piłkarzem w szwajcarskim Luzern, ale nie wyjdzie. Od grudnia 2021 r. nie będzie miał klubu. Pół roku później pojawią się plotki, że dołączy do Legii Warszawa, gdzie zechce go rodak Kosta Runjaić. Ale na plotkach się skończy i Badstuber odejdzie z poważnej piłki bez pożegnania.

Operacja za operacją

Dwa dni po meczu z Borussią przeszedł operację w Augsburgu i lekarze powiedzieli mu, żeby przygotował się na około osiem miesięcy bez gry. Kilka dni później Badstuber przechadzał się o kulach po ośrodku treningowym Bayernu przy Sebenerstrasse i nabierał coraz większych wątpliwości. Spotykał Matthiasa Sammera i Uliego Hoenessa, którzy po kontuzjach kolan zakończyli kariery. Hoeness już w wieku 27 lat. Badstuber miał tylko cztery lata mniej i w tamtej chwili naprawdę bał się, że podzieli los prezesa. Ale w końcu na jego drodze pojawił się Lothar Matthaus, który przed laty z zerwanymi więzadłami uporał się w pięć miesięcy. Dodał Badstuberowi wiary i zagonił go do siłowni. 

Środkowy obrońca, przekonany przez Matthausa, że jeśli w pełni poświęci się rehabilitacji, za pół roku może już być na boisku, zaczął ćwiczyć jak szalony. Spędzał w klubie nawet osiem godzin dziennie. Czuł, że robi postępy, ale czuł też niepokojący ból w zoperowanym kolanie. Może to normalne? W marcu, po trzech miesiącach ćwiczeń, okazało się, że Badstuber raz jeszcze musi pójść pod nóż, bo w kolanie powstał stan zapalny. Statystycznie dzieje się tak u co dziesiątego operowanego piłkarza po kontuzji więzadeł krzyżowych. Tym razem zabieg przeprowadził dr Stedman, doświadczony chirurg ze Stanów Zjednoczonych, który dwadzieścia lat wcześniej rekonstruował więzadła Matthaeusa. 

Bayern wygrywał Ligę Mistrzów w Londynie, a Badstuber wiercił się z bólu w szpitalnym łóżku w Kolorado. - To był zdecydowanie najtrudniejszy moment. Zdałem sobie sprawę, że wszystko zacznie się od nowa, że wszystko to, co zrobiłem dotychczas, wylądowało w koszu - wspomina. Wówczas nawet nie zauważył, że koledzy z drużyny cieszyli się z wygranego pucharu w specjalnych koszulkach ze słowami wsparcia skierowanymi do niego. 

W jego głowie znów pojawiły się wątpliwości, czy dojdzie do pełnej sprawności. Znów słyszał różne prognozy, kiedy będzie mógł wrócić na boisko. Jeden termin załamywał go bardziej od drugiego. Każdy brzmiał jak wieczność. W trudnym momencie otuchy dodał mu Pep Guardiola. Zadzwonił, zanim objął Bayern i mieszając angielski z niemieckim dopytywał Badstubera, jak się czuje i jak mu idzie rehabilitacja. Badstuber siedział wtedy na wózku inwalidzkim i wspominał sobie czasy, gdy był wolontariuszem w jednej z monachijskich szkół dla niepełnosprawnych dzieci. Musiał sobie przypomnieć, że są na tym świecie ludzie, którzy mają znacznie trudniej od niego.

Po 629 dniach żmudnej rehabilitacji, z przegapionym mundialem w Brazylii, wrócił do gry. Wtedy Guardiola płynnie mówił już po niemiecku i zaczął wyznawać mu miłość przy każdej okazji. Uwielbiał go. Mówił swoim asystentom, że to najlepszy piłkarz, jakiego prowadził.

"Holger, kocham cię!"

I gdy wydawało się, że wszystko wraca na dobre tory, bo Guardiola wystawiał Badstubera w każdym meczu, a z gry w reprezentacji zrezygnował Per Mertesacker, więc potrzebny był nowy środkowy obrońca, przyszła kolejna kontuzja. Tym razem lewego uda. Kolejna operacja, kolejna rehabilitacja, kolejny powrót po czterech miesiącach i radosny krzyk Guardioli na pierwszym treningu Badstubera: "Holger! Kocham cię!".

Po kilku miesiącach można było odnieść wrażenie, że ktoś tę historię zapętlił: regularne występy, gol w Lidze Mistrzów, pierwszy od trzech lat mecz w reprezentacji Niemiec, kontuzja. Znów lewe udo. Pół roku przerwy. Powrót. Trzy miesiące gry i kolejna kontuzja - złamana kostka. Nie tylko w Bayernie nie potrafili uwierzyć, jak wielkiego pecha ma ich wychowanek. W następnym meczu również piłkarze Augsburga przygotowali specjalne koszulki. Kibice wyciągnęli olbrzymi transparent: "Po prostu naprzód. Nigdy się nie poddawaj, Holger!". Badstuber był ich ulubieńcem. Trafił do Bayernu, mając dwanaście lat i przeszedł przez wszystkie drużyny juniorskie. Był wytrwały, silny. Po każdej kontuzji wychodził i grał tak, jakby tych wszystkich urazów nie było. Miał to, co Uli Hoeness zwykł nazywać "bawarskim DNA". Był ucieleśnieniem reguł "Mia san Mia". 

Badstuber był kontuzjowany blisko dziewięć miesięcy, a w tym czasie w klubie zmienił się trener - za Guardiolę przyszedł Carlo Ancelotti, doszło kolejne mistrzostwo i pojawił się Mats Hummels, nowy środkowy obrońca. Holger wrócił po raz czwarty w karierze i zagrał dziewięć minut w pucharowym meczu z Augsburgiem. Kibice witali go na stojąco. Ale Ancelotti nie ufał mu tak, jak Guardiola. W większości meczów zostawiał go na ławce rezerwowych albo wysyłał na trybuny. Włoch budował zespół bez niego. Nie dawał mu szans i nakłonił do wypożyczenia. Zgłosiło się Schalke. 

Szybko poszło: w cztery lata z Ligi Mistrzów do ligi regionalnej

To był zły wybór, bo Badstuber grał za rzadko, by wrócić do formy. - Czułem się tam nieswojo. Zostałem oszukany, bo trener Markus Weinzierl zapewniał, że potrzebuje mojego doświadczenia i umiejętności, a później wystawił raptem w dziesięciu meczach. Zaufałem mu i dlatego opuściłem Bayern - opowiadał w "Deutsche Welle". Wypożyczenie było tylko półroczne, ale gdy dobiegło końca, nie było już szans na powrót do Bayernu. Co prawda regulamin niemieckiej federacji wymuszał na klubach wypożyczających piłkarzy przygarnięcie ich z powrotem przynajmniej na jeden sezon, ale Bayern prawdopodobnie nakłonił Badstubera, by rozwiązał kontrakt za porozumieniem stron i szukał innego klubu.

Zawiłości kontraktowe tak naprawdę nie zostały wyjaśnione do dzisiaj i nie można wykluczyć, że Bayern złamał prawo, nie przyjmując Badstubera z powrotem. Nie to jednak raziło najbardziej. Kibice mieli pretensje, że wychowanek, który spędził w klubie piętnaście lat, był żegnany po cichu. Przed ostatnim meczem sezonu z Freiburgiem klub zorganizował huczną ceremonię dla odchodzącego Philipa Lahma i wieloletniego asystenta kolejnych trenerów - Hermanna Gerlanda. Słowem nie wspomniano o Badstuberze. Dopiero kibice podziękowali mu, skandując jego nazwisko. I wyciągnęli transparent: "W taki sposób nie żegna się szanowanych piłkarzy".

Badstuber w sierpniu 2017 roku podpisał roczny kontrakt z VfB Stuttgart. Wrócił więc do klubu swojego dzieciństwa, w którym zaczynał przygodę z piłką. I znów grał jak za młodu zaliczając najlepszy sezon od 2012 roku. Zagrał w 28 meczach, strzelił dwa gole, mierzył w powrót do Ligi Mistrzów. Rozglądał się za ofertami, ale żaden z większych klubów nie chciał ryzykować i opłacać zawodnika, który ma za sobą cztery poważne kontuzje. Stuttgart zaproponował mu umowę na trzy lata, a Badstuber - z braku alternatyw - zgodził się ją podpisać. Łatwo zgadnąć, co było później: kilka występów i kolejna wielomiesięczna kontuzja. Na domiar złego, w jej trakcie do klubu został sprowadzony trener Markus Wantsierl, z którym Badstuber spotkał się już w Schalke. I tym razem też niechętnie stawiał na byłego piłkarza Bayernu.

Stuttgart spadł do 2. Bundesligi. Tam jednak - już u nowego trenera - Holger grał regularnie. W sezonie 2019/2020 opuścił tylko trzy mecze (z czego dwa ze względu na zawieszenie). Później jednak znów przytrafiła się Badstuberowi kontuzja i znów zmienił się trener. Pellegrino Matarazzo od początku miał z Badstuberem nie po drodze. Piłkarz krytykował jego metody i podważał autorytet. Klub próbował go sprzedać, ale znów zabrakło chętnych. A żeby nie psuć atmosfery w drużynie, władze przychyliły się do prośby trenera, by Badstubera zesłać do czwartoligowych rezerw. Matarazzo tłumaczył co prawda, że to decyzja czysto sportowa i chce budować zespół w oparciu o młodszych zawodników, ale niemieccy dziennikarze byli przekonani, że to tylko część prawdy. 

Nawet, gdy Stuttgartowi wypadło trzech środkowych obrońców, Matarazzo nie wyciągał Badstubera z rezerw. Jego kontrakt wygasł latem 2021 r. Miał wtedy 32 lata i książeczkę zdrowia liczącą kilkadziesiąt stron. 

"Never give up; Passion; Fight; Power 100 percent". Ale na stronie nieaktualna informacja o klubie"

Zeszłego lata za darmo wzięło go szwajcarskie Luzern. Zaproponowało roczny kontrakt, ale już po sześciu miesiącach poinformowało o rozwiązaniu kontraktu. Od stycznia 2022 r. Badstuber nie ma klubu, choć plan najwyraźniej miał nieco inny. Rozstając się z klubem pisał bowiem: „Wciąż mam kilka celów w zawodowej piłce. W nowym roku podchodzę do nich ze stuprocentową pasją". Jakie to cele? W czym objawia się ta pasja? Badstuber zniknął. Nie udziela wywiadów, w mediach społecznościowych wspomina przyjemne chwile i składa życzenia urodzinowe byłym trenerom, ale nie pisze, co u niego słychać. Założył swoją stronę internetową. Nowoczesny styl, schludna grafika. Jego zdjęcia z boiska i hasła - „Never give up; Passion; Fight; Power 100 percent" - w tle. W zakładce "profil" - nieaktualna informacja o byciu piłkarzem Luzern.

Tego lata "Interia" podała, że Legia Warszawa chce zastąpić sprzedanego Mateusza Wieteskę ponad "30-letnim Niemcem, który nie ma klubu". Sugerowała właśnie Badstubera, ale inne media nawet nie podchwyciły tej plotki. Nie cytowały też wypowiedzi Niemca dla „Sport1.de", gdy zastanawiał się, czy między Bayernem a Lewandowskim jest dużo złej krwi. W międzyczasie Sandro Wagner, były piłkarz m.in. Bayernu, nagrał Badstubera, jak jeździ na rowerze stacjonarnym w klubowej siłowni SpVgg Unterhaching z 4. ligi. Wagner jest trenerem tego klubu. Jeden z jego obserwujących na Instagramie zapytał, czy ten krótki filmik to zwiastun transferu, ale Wagner zaprzeczył. Jego klubu nie stać na Badstubera, a on jedynie podtrzymuje formę, by znaleźć jeszcze klub. Szuka ponoć w Ameryce Północnej, ale na nadmiar propozycji nie narzeka.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.