W Kutnie sprzedawali samochód z 2000 r. "Pierwszy właściciel: Olisadebe. Poszedł błyskawicznie"

Dawid Szymczak
"Murzyn potrafi" - orzekł "Przegląd Sportowy" na okładce dzień po debiucie Emmanuela Olisadebe w reprezentacji Polski, gdy w kraju trwała jeszcze dyskusja czy kadra jest dla niego. I szerzej - czy Polska jest dla takich, jak on. Dopiero gole dodały mu polskości, a awans na mundial uczynił naszym.

Pałac Prezydencki, taras z widokiem na ogród. Aleksander Kwaśniewski, Michał Listkiewicz i Jerzy Engel dopijają kawę. Listkiewicz, urodzony dyplomata i gawędziarz, powiedział już wszystko, co mógł. Od kilkunastu sekund panuje cisza. - Ale na pewno jest potrzebny drużynie? - pyta w końcu prezydent. W PZPN spodziewali się, że przyzna obywatelstwo Emmanuelowi Olisadebe wcześniej, jeszcze przed czerwcowym meczem z Holandią. Zaczął się wahać? Zwątpił? Wystraszył? - zastanawiali się przed spotkaniem prezes i selekcjoner. - Będzie absolutnie kluczowym piłkarzem - odpowiada Engel. Wtedy prezydent, po chwili namysłu, daje słowo, że przyzna napastnikowi obywatelstwo, chociaż ten nie mieszka w Polsce od minimum pięciu lat, więc nie spełnia wszystkich wymagań. Tryb i tak jest nadzwyczajnie szybki.

Zobacz wideo Koka, Dżem i kontrakt z Realem na 75 mln euro. Lewandowski jak "szedł, to biegł, bo nienawidzi chodzić"

17 lipca 2000 roku. Upał, brakuje powietrza, potworny ścisk. Tłum dziennikarzy i fotoreporterów omal nie tratuje Olisadebe, który wąskim korytarzem zmierza do pokoju 131 Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. Krok niepewny, wzrok ku ziemi. Przyzna później, że nigdy nie widział naraz tylu kamer i aparatów. Stres plącze język także wojewodzie Antoniemu Pietkiewiczowi, który wręczając dokument, kilka razy przekręca nazwisko piłkarza na "Olisabebe". - Dziękuję bardzo, jestem szczęśliwy, to dla mnie jedna z najważniejszych chwil - mówi po polsku nowy obywatel.  

W centrum Warszawy Janusz Zaorski, reżyser dokumentu "Biało-czerwono-czarny", rozstawia kamerę i pyta przechodniów o przyznawanie polskich obywatelstw obcokrajowcom. Takim, jak Olisadebe. - Polska dla Polaków, no. Nie jestem żadnym rasistą, że tam kolor skóry, ale każdy obywatel powinien mieć swoje obywatelstwo - stwierdza młody mężczyzna w skórzanej kurtce, z krótko przyciętymi włosami. - Szczerze? Zabierają nam pracę - mówi brunetka z warkoczami. - Jeśli nie mam pracy, to nie dlatego, że Murzyn mi ją zabrał, tylko że sam jej nie znalazłem, bo jestem za słaby albo się nie starałem. Ale to nie wina Murzyna - kontruje ktoś inny. Ostatni wypowiada się starszy mężczyzna z wąsem. - My to chyba kochamy tylko siebie, nie lubimy obcokrajowców - uśmiecha się niepewnie.

Ale Olisadebe wielu Polaków jednak pokocha. - Przed mundialem najlepiej sprzedawały się koszulki Jerzego Dudka i właśnie jego - wspomina Engel. Olisadebe przywita się golem w debiucie, skradnie serca dwoma trafieniami na Ukrainie w arcyważnym meczu eliminacji mistrzostw świata, a później strzeli jeszcze sześć goli i zaprowadzi nas do Korei i Japonii. Ale w kolejnych latach od Polski zacznie się oddalać: najpierw pożegna się z Polonią Warszawa, później z reprezentacją, rozegrawszy tylko 25 meczów, a na koniec z żoną Beatą Smolińską. Wróci do Nigerii. Kibice będą go wspominali i co jakiś czas sprawdzali, co u niego. Jeszcze w 2020 r. ktoś w Kutnie spróbuje sprzedać seata leona z 2000 roku, z benzynowym silnikiem 1,6, nadmieniając w ogłoszeniu, że pierwszym właścicielem był właśnie Olisadebe. O ofercie napiszą lokalne media i kupiec znajdzie się błyskawicznie.

 

"John Paul the Second nie brzmiało jak polskie imię i nazwisko"

Olisadebe, żarliwemu katolikowi, spodobały się stojące przy polskich ulicach kapliczki i krzyże. Szedł kawałeczek z hotelu na Konwiktorską, a mógł się dwa razy pomodlić do figurki Matki Boskiej i raz do Jezusa. Wrażeniem podzielił się z kolegami z Polonii Warszawa. Gdy powiedzieli mu, że papieżem jest Polak, uznał to za wkrętkę. Wcześniej myślał, że żartowali z niego w restauracji, gdy na obiad podali kiszoną kapustę. Smakowała, jak zepsuta. - A John Paul the Second nie brzmiało jak polskie imię i nazwisko. Dopiero któryś z kolegów wytłumaczył mi, że tak naprawdę nazywa się Karol Wojtyła - mówił Olisadebe w jednym z wywiadów. Dowiedziawszy się, że na czele kościoła stoi Polak, pękał z dumy.

Początki w Warszawie były dla niego znacznie lepsze niż w Chorzowie, gdzie najpierw testował go Ruch. - Szedłem z hotelu na stadion, gdy kibice zatrzymali mnie na ulicy i kazali mi wynosić się do Afryki. Taka jest natura niektórych ludzi. Dobrze się czują, gdy mogą patrzeć z góry na innych - opowiadał. Nie zrobił jednak wrażenia na trenerze Oreście Lenczyku, później nie chcieli go też w Wiśle Kraków. Miał już wracać do Nigerii, gdy jego agent Ryszard Szuster, hurtowo sprowadzający do Polski piłkarzy z Afryki, przeczytał w gazecie rozmowę z Jerzym Engelem, wówczas dyrektorem sportowym Polonii, w której zdradził, że szuka szybkiego napastnika. Zaproponował mu Olisadebe.

Gdyby tego dnia Szuster nie kupił gazety, Engel mógłby nigdy nie zostać selekcjonerem, Olisadebe doczekałby się obywatelstwa po regulaminowych pięciu latach, a Polska na mundialowe przełamanie mogłaby czekać do 2006 r.

Rok 2000. Dyskobolia Grodzisk - Polonia Warszawa. Emmauel Olisadebe i Mariusz LewandowskiRok 2000. Dyskobolia Grodzisk - Polonia Warszawa. Emmauel Olisadebe i Mariusz Lewandowski Fot. TOMASZ KAMINSKI / Agencja Wyborcza.pl

Trafili na siebie w dobrym momencie: Engel otoczył Olisadebe opieką i poznał ze swoim synem, który stał się jego przewodnikiem w nowym mieście, a Olisadebe w drugim sezonie zdobywał bramkę za bramką. Poloniści nie mają wątpliwości - bez "Emsiego" nie byłoby mistrzostwa Polski w 2000 r., więc i trudniej byłoby o Engela w reprezentacji. A to on - według wielu rozmówców - był pomysłodawcą zaproszenia Nigeryjczyka do gry dla Polski. Engel przyznaje, że Olisadebe po testach w Chorzowie i Krakowie był do Polski zrażony. Już nie wierzył, że zrobi tu zawrotną karierę, jaka marzyła się jemu i wielu jego rodakom. Pod koniec lat 90. co roku z Nigerii wyjeżdżało tylu piłkarzy, że starczyłoby do utworzenia w Europie ponad trzydziestu drużyn. Każdy z tym samym celem - wyrwać się z biedy i wywalczyć lepsze życie. Wśród nigeryjskich rodziców popularne było wtedy powiedzenie, że jeśli masz dzieci w Europie, to tak naprawdę już je straciłeś, bo nigdy nie wrócą. Olisadebe, syn urzędnika bankowego i nauczycielki, pewnie miał inną drogę, ale kochał piłkę od małego i wbrew ojcu nie zapisał się do żadnej wyższej uczelni, tylko walczył o jak najwyższy poziom w futbolu. - Podczas rozmowy z tym bardzo młodym, wówczas 18-letnim Olisadebe, zauważyłem, że poprzednie testy wywarły na nim bardzo złe wrażenie. W sparingu z ŁKS Łódź pokazał się jednak z dobrej strony i zaliczył asystę. Był piłkarzem, którego szukaliśmy: niesamowicie szybkim, z niezłym dryblingiem i techniką - wspomina Engel, który nie zwątpił w Nigeryjczyka po pierwszym słabym sezonie i pozwolił się rozkręcić w kolejnym. Olisadebe strzelił wtedy 12 goli i był jednym z najlepszych piłkarzy w ekstraklasie. Polonia zapłaciła za niego 150 tys., a sprzedała Panathinaikosowi za 1,7 mln dolarów. W 2001 r. Olisadebe zajął 29. miejsce w plebiscycie na najlepszego piłkarza świata. Przed czasami Lewandowskiego był to wynik wprost fantastyczny.

Dzień, w którym okazało się, że "Murzyn potrafi"

To był 16 sierpnia 2000 r., Olisadebe miesiąc po otrzymaniu obywatelstwa zadebiutował w reprezentacji Polski. Dzień po meczu z Rumunią "Gazeta Wyborcza" pisała tak: "Olisadebe rozpoczął grę bardzo skoncentrowany. Często wychodził do podań z głębi pola, umiejętnie blokował dostęp do piłki, ale był zbyt dokładnie pilnowany, by móc się odwrócić z nią przodem do bramki. Wreszcie w 70. minucie pognał za straconą, wydawałoby się, piłką, którą Bogdan Lobont wybił niefortunnie na poprzeczkę i skierował opadającą futbolówkę do bramki. Jego debiut należy zatem uznać za w pełni udany".

Już następnego dnia "Przegląd Sportowy" przekonywał na okładce, że "Murzyn potrafi", a w tekście chwalił Olisadebe i wyliczał problemy w grze reprezentacji. Swoją drogą, część z nich pozostała aktualna jeszcze przez wiele lat. "Gra reprezentacji Polski w najważniejszym i ostatnim sprawdzianie przed wrześniową inauguracją eliminacji mistrzostw świata wcale nie napawa optymizmem. Tradycyjnie brakowało lidera z prawdziwego zdarzenia, zgrania, można mieć także obiekcje do polityki kadrowej Jerzego Engela".

Dziennikarze innej redakcji bawili się słowem i pisali, że Marcin Żewłakow, który grał wówczas z Olisadebe w ataku, wypadł na jego tle blado. Niewielu to oburzało i raczej nie budziło rasistowskich skojarzeń. Z Olisadebe jawnie kpił prof. Bogusław Wolniewicz, nazywając go "panem Bebe". - W naszej drużynie występuje Murzyn. Nazywa się Bebe, czy jakoś tak. Nie mam nic przeciwko panu Bebe ani jakiemukolwiek Murzynowi. Nie pojmuję, jak w reprezentacji narodowej Polski może występować nie-Polak. Już nie mówię o tym, że każdy widzi, że to nie jest Polak. Wynajęli Murzyna, żeby im strzelał bramki. To jest sport? I to ma wyzwalać uczucia narodowe? Niech się pan Boga boi, panie Krzysztofie - zwracał się do prowadzącego program "Pytania Skowrońskiego" w telewizji Puls.

 

Sam Olisadebe po pierwszym meczu w kadrze zabawił się z dziennikarzami w chowanego. Rzucił kilka frazesów, że jest dumny i szczęśliwy, i błyskawicznie przemknął z szatni do autobusu, a następnie zaszył się w hotelu. Dziennikarze naciskali, chcieli wydobyć choć kilka słów refleksji od bohatera wieczoru. Od trenera usłyszeli jednak, że Olisadebe źle się czuje, jest mocno poobijany i musi odpocząć. Ale ich zdaniem chodziło o to, że Emmanuel wciąż nie potrafił powiedzieć choćby kilku słów po polsku, więc PZPN nie chciał dodatkowo podgrzewać atmosfery. I tak była bardzo napięta. Minęły raptem trzy miesiące od skandalicznego meczu w Lubinie, podczas którego Olisadebe został obrzucony bananami, a pseudokibice zebrali za to tyle samo pochwał, co krytyki. - Pamiętam wyniki jakiejś sondy, czy "Oli" powinien grać w reprezentacji. Wyniki rozkładały się po połowie - wspomina Engel. Wiele zmienił mecz z Ukrainą. - Po nim ci sami ludzie skandowali jego nazwisko - twierdzi Listkiewicz. Olisadebe przyćmił wówczas samego Andrija Szewczenkę - strzelił dwa gole i wywalczył karnego, a Polska wygrała 3:1. W przerwie tego meczu, już przy wyniku 2:1, po dwóch trafieniach Olisadebe, prezydent Ukrainy Leonid Kuczma miał z niedowierzeniem kręcić głową i powiedzieć do Grigorija Surkisa, wówczas prezesa ukraińskiej federacji: "Czjorni Paljak, job twoju mać" - pisał w magazynie "Kopalnia" Piotr Wesołowicz, dziennikarz Sport.pl.

Olisadebe w reprezentacji Polski. Czyj to był pomysł? 

Obiegowa opinia, podtrzymywana również przez Listkiewicza, jest taka, że Engela - wygrywali razem w Polonii, a w kadrze brakowało mu szybkiego napastnika, więc naturalnie pomyślał o Olisadebe. Sam Engel mówi jednak, że spiritus movens był Zbigniew Boniek, ówczesny wiceprezes PZPN. Kluczowy wydaje się mecz Polonii Warszawa, na który poszli razem i wpatrywali się w Olisadebe, a Engel szepnął Bońkowi, że taki właśnie napastnik bardzo by mu się przydał w reprezentacji. Boniek zaczął dopytywać, jak to jest z jego obywatelstwem. Wniosek o przyznanie leżał już wtedy w odpowiednim urzędzie. 

Wszystko zaczęło się od samego Olisadebe, który po świętach w 1999 r. wracał do Polski z Lagos. 31 grudnia skończyła mu się jednak wiza wjazdowa, a pech polegał na tym, że w Sofii, gdzie miał międzylądowanie, zmienił się też świąteczny rozkład lotów. Następny samolot miał za 48 godzin. Nie było sensu czekać, więc poleciał z Bułgarii do Czech. Tam na lot musiał jednak czekać dwa razy dłużej - nie mial wizy, a nigeryjski paszport na niewiele pozwalał. Gdy w końcu wylądował w Warszawie, przez braki w dokumentach utknął po raz trzeci. Lotnisko opuścił po dwóch dniach, bo tyle zajęło wyrobienie nowej wizy. Ze stresu i z braku jedzenia schudł siedem kilo. Na Okęciu obiecał sobie, że następnego dnia po wyjściu z lotniska złoży podanie o polskie obywatelstwo. Polonia pomogła mu załatwić formalności, bo też było jej to na rękę. Grała wtedy w europejskich pucharach i przy organizowaniu każdego zagranicznego wyjazdu z Olisadebe były problemy: to wiza, to specjalne zezwolenie, tony papierów.

Banany rzucane w stronę Emmanuela Olisadebe na stadionie Zagłębia Lubin już po tym, gdy urodzony w Nigerii piłkarz zagrał dla reprezentacji PolskiBanany rzucane w stronę Emmanuela Olisadebe na stadionie Zagłębia Lubin już po tym, gdy urodzony w Nigerii piłkarz zagrał dla reprezentacji Polski Fot. Krzysztof Rak / Agencja Wyborcza.pl

- Jurek patrzył na tę sprawę z piłkarskiego punktu widzenia. Ja odbierałem ją w wymiarze społecznym. Pomyślałem, że nawet jeśli wielki piłkarz z niego nie będzie, to pokażemy ludziom, jakkolwiek patetycznie to zabrzmi, w jakim kierunku chcemy iść jako społeczeństwo - opowiadał Listkiewicz w "Kopalni". 

Boniek, jeszcze podczas oglądanego z Engelem meczu, obiecał, że przyjrzy się sprawie Olisadebe. Z optymizmem wspomniał, że Aleksander Kwaśniewski uwielbia piłkę nożną i sport w ogóle, więc powinien pomóc. Prezydent miał jednak obawy. Boniek zaczepiał go za każdym razem, gdy na siebie wpadali: - Panie prezydencie, a widział pan już tego piłkarza o słowiańskiej twarzy, ładnych rysach, dobrych oczach, który ma na czole napisane Polska? - mówił, a pierwszej damie wręczał kwiaty z liścikiem. "W każdej porządnej rodzinie mężczyzna podejmuje decyzje po konsultacji z żoną. Prosiliśmy, żeby wpłynęła Pani na decyzję ws. Olisadebe".

W PZPN czuli przychylność prezydenta, ale też jego obawy, jak to zostanie przyjęte. Wówczas pomysł budził zdziwienie. Polska nie była jeszcze tak otwarta na imigrantów, a reprezentacja była przed erą "farbowanych lisów". Obcokrajowiec w kadrze, w dodatku ciemnoskóry, budził szok. Były wrzucone na murawę banany, polityczne dyskusje, sondy na ulicach. Mówiło się o tym w tramwajach i podczas rodzinnych obiadów. Zamieszanie było olbrzymie, ale sportowe argumenty przeważyły i Kwaśniewski ostatecznie wydał Olisadebe obywatelstwo, przymykając oko na niespełnione warunku o konieczności mieszkania w Polsce minimum pięć lat. - Pan prezydent miał prawo zwolnić nigeryjskiego piłkarza z tego wymogu i z tego skorzystał - wyjaśnił wręczający obywatelstwo wojewoda. - Liczyłem na przełamanie nietolerancji. To był ciekawy przypadek, jak ten sam piłkarz będzie traktowany w Polonii Warszawa, a jak w reprezentacji Polski. Nasz kraj zyskiwał utalentowanego człowieka. Przyjemnie wręcza się obywatelstwa wybitnym artystom, uczonym i sportowcom również. To zawsze wzbogaca - tłumaczył prezydent w reportażu "Biało-czerwono-czarny".

- Oczywiście, odbiór wśród kibiców był różny. Zwłaszcza tych warszawskich, którzy nienawidzili Polonii. A i ja, i Jurek byliśmy mocno kojarzeni z Konwiktorską. Nasłuchaliśmy się więc komentarzy, że poloniści to lewaki i homosie, więc teraz sobie wymyślili czarnego w kadrze. Ale to były tylko pojedyncze przypadki. Dużej wrogości sobie nie przypominam - wspomniał Listkiewicz w "Kopalni".

"Najlepszego! Ale czy czterdzieste?". Emmanuel Olisadebe mieszka w Nigerii, nie goni za sukcesami

Olisadebe, w ubogim piłkarsko kraju, stał się absolutną gwiazdą. Przed mundialem firmy motoryzacyjne wręczały mu samochody, sponsorzy kadry nalegali, by grał w reklamach, a na ślubie z Beatą Smolińską w ogrodzie Saskim dziennikarzy i fotoreporterów było tylu, co gości. Później para młoda uśmiechała się z okładek kolorowych czasopism na wakacyjnej sesji, a polscy dziennikarze odbywali wycieczki do Nigerii, by poznać korzenie bohatera mundialowych eliminacji. Były też dziesiątki wywiadów z Olisadebe, w których wyznawał Polsce miłość. Na nim wielu Polaków uczyło się tolerancji i otwartości. - Pan młody chciał, by obyczaje weselne były polskie. Pamiętam taką scenę: młoda para wyszła na taras, a tam zwykli przechodnie, spacerowicze, machali i pozdrawiali nowożeńców. Nie było żadnej wrogości, wręcz przeciwnie: otwartość. Pomyślałem, że było warto - wspomina Listkiewicz, który był jednym z gości na ślubie Olisadebe i Smolińskiej.

Ich małżeństwo przetrwało do 2017 r. i było ostatnim, co łączyło Olisadebe z Polską. W reprezentacji ostatniego gola strzelił z USA na nieudanym mundialu w Korei i Japonii. Engel został zwolniony, a on został powołany jeszcze tylko cztery razy. Nie chodziło o niechęć kolejnych selekcjonerów, a o jego częste problemy z kontuzjami. O kolanach Olisadebe krążyły legendy - że puchły po niemal każdym meczu, że jak grał z Walią, to trzy dni później musiał odpoczywać z Armenią i że w 2004 r. pojechał do Porto, by podpisać kontrakt ze zwycięzcą Ligi Mistrzów, ale lekarze dokładnie prześwietlili jego nogi i odradzili klubowi ten transfer. 

Liczne kontuzje to zresztą ulubiony argument zwolenników teorii, którą przez lata podsycał agent Mirosław Skorupski, że Olisadebe został odmłodzony o kilka lat - jedni twierdzą, że o trzy-cztery, drudzy - w tym Skorupski, że o pięć-sześć. Agent, który sprowadził do Polski kilkuset piłkarzy z Afryki, powiedział o tym pierwszy. Prawdę o wieku Olisadebe miał mu zdradzić przyjaciel piłkarza - Innocent, który ponoć widział w Nigerii dokumenty, według których Olisadebe wcale nie urodził się w 1978 r., a kilka lat wcześniej. Wówczas "odmładzanie się" było dość powszechną praktyką wśród afrykańskich piłkarzy, którzy zwiększali w ten sposób swoją atrakcyjność na transferowym runku. Łatwiej jednak było nakłamać w dokumentach niż oszukać biologię. Część dziennikarskich pielgrzymek do Warri miała na celu właśnie ustalenie faktycznej daty urodzenia Olisadebe, ale nikomu się to nie udało. Dowodów na oszustwo nie ma, podobnie jak końca docinek na ten temat. Jeszcze w 2018 r. Zbigniew Boniek, składając Olisadebe życzenia urodzinowe na Twitterze, zaczepił go w swoim stylu: "Najlepszego! Ale czy czterdzieste?". 

Olisadebe po zakończeniu kariery w 2012 r. osiadł w Nigerii i rozstał się z Beatą, bo choć była kochającą i ciepłą osobą, to nigdy nie mogli dogadać się, gdzie mają mieszkać, jak tłumaczył w wywiadzie dla TVP Sport. Polskim kibicom co kilka lat zdaje raport, co u niego słychać. Działa jako deweloper i żyje z wynajmu pięciu mieszkań. Z ostatnich zdjęć wiadomo, że przytył, a z nielicznych wywiadów wynika, że nie goni za sukcesami. - Nie jestem zbyt ambitną osobą, taki mam charakter, więc nie mógłbym żyć w Europie, gdzie presja codziennego życia jest bardzo duża. Mieszkałem w Europie, więc potrafię to porównać. Według mnie w Nigerii żyje się o wiele łatwiej - powiedział jakiś czas temu Olisadebe w wywiadzie dla "Sportowych Faktów". Po zakończeniu kariery próbował odnaleźć się jako agent i transferować do Polski zdolnych piłkarzy z Afryki. Poprzez kontakt z Michałem Żewłakowem robił podchody pod Legię Warszawa, ale bezskutecznie.

Całą karierę porównuje do podróży. - Przyjechałem do waszego kraju, by zarobić pieniądze i dobrze żyć - przyznaje. Gry dla Polski nigdy nie żałował, statusu bohatera doczekał się i w Polsce, i w Nigerii, bo spełnił sen tysięcy chłopców, chcących profesjonalnie grać w Europie. Czasem tylko nachodzi go myśl, gdzie mógłby grać i pokazać co jeszcze potrafi, gdyby miał mocniejsze kolana.

Więcej o:
Copyright © Agora SA