Była 26. minuta, gdy Petr Schwarz przejął piłkę w środku pola i odważnie ruszył w stronę bramki Lecha Poznań za nic mając obecność pięciu rywali. I słusznie! Mijał ich jak treningowe tyczki, bez trudu dobiegł przed pole karne, łatwo zwiódł też Nikę Kwekweskiriego, który - choć jest defensywnym pomocnikiem - łatał dziurę na środku obrony. W tym meczu padło na niego, wcześniej przebranżowić musieli się boczni obrońcy, bo działaczom wciąż nie udało się sprowadzić drugiego stopera, mimo że podstawowym - Lubomirowi Satce i Antonio Miliciowi - notorycznie przytrafiają się kontuzje, a Bartosz Salamon nadal nie może wrócić do gry.
Nie do końca można jednak mówić o pechu, bo jak zdradził Rafał Janas, były asystent Macieja Skorży, poprzedniego trenera Lecha, w programie "Pogadajmy o piłce" na kanale "Meczyki.pl", chociażby Milić już w poprzednim sezonie źle radził sobie ze zmęczeniem, gdy trzeba było rozgrywać dwa mecze w tygodniu. Ale żeby o tym wiedzieć, trzeba dobrze znać zespół, którym się kieruje.
Schwarz jedynego gola w tym meczu strzelił gola już przy pierwszej okazji. Śląsk Wrocław wielu więcej nie stworzył, bo inicjatywę miał Lech, któremu jednak, podobnie jak w czwartek w rewanżu z Vikingurem Reykjavik, brakowało skuteczności. Było uderzenie w słupek, kilka minimalnie chybionych strzałów i sześć celnych, które obronił Michał Szromik. Gola nie było jednak żadnego i Kolejorz po 5. kolejce spadł na ostatnie miejsce w tabeli.
To była trudna niedziela dla jego kibiców. Przegrany mecz to jedno. Przed południem Rafał Janas odsłonił kulisy odejścia Macieja Skorży i przy okazji unaoczniał jak impulsywnie i chaotycznie działają prezesi Lecha - Piotr Rutkowski i Karol Klimczak oraz dyrektor sportowy Tomasz Rząsa. Były asystent powiedział, że Skorża poinformował swoich przełożonych o możliwym odejściu z powodu rodzinnych problemów jeszcze przed ostatnim meczem sezonu z Zagłębiem Lubin, rozgrywanym 21 maja. Zgodnie z tym, co pisaliśmy w Sport.pl, po mistrzowskiej fecie wyjechał na urlop i miał wszystko jeszcze raz przemyśleć. Zakończenie wszyscy znamy - mimo kuszącej perspektywy gry w eliminacjach Ligi Mistrzów, Skorża zdecydował, że na pewien czas musi zrezygnować z pracy. Lech oficjalnie poinformował o tym 7 czerwca - ponad dwa tygodnie po pierwszym sygnale, że trener poważnie rozważa odejście. Do rozpoczęcia przygotowań pozostawało wówczas pięć dni.
John van den Brom swój pierwszy trening poprowadził jednak dopiero 20 czerwca, a już 5 lipca debiutował jako trener w eliminacyjnym meczu z Karabachem. Miał więc bardzo mało czasu, by się wdrożyć. Jeśli zostanie zwolniony, za niewygodny start powinien podziękować szefom klubu. Cóż też robili w końcówce maja? Ze słów Janasa wynika przecież, że Skorża nie zaskoczył ich z dnia na dzień, a przeciwnie - dał dwa tygodnie, podczas których zastanawiał się nad swoją przyszłością, by rozejrzeli się za jego ewentualnym następcą. Pamiętając jak wielkie zamieszanie towarzyszyło wyborowi van den Broma na nowego trenera, zabawnie brzmią słowa Piotra Rutkowskiego, że klubowy dział skautingu nieustannie obserwuje nie tylko potencjalnych piłkarzy, ale też trenerów, których pewnego dnia może zaprosić do pracy. Nie dość, że Lech najwyraźniej zmarnował końcówkę maja i początek czerwca, być może licząc, że Skorża zostanie, to jeszcze później do ostatniej chwili się wahał.
Pierwsze treningi przed sezonem prowadził bowiem Janas, który jednego dnia słyszał, że będzie pracował dłużej, jeśli zespół dobrze spisze się w eliminacjach europejskich pucharów i w lidze, a już trzy dni później dowiadywał się, że jednak nie ma większych szans poprowadzić drużyny w tych meczach, bo lada moment przyjdzie nowy trener. To najlepiej pokazuje, jaki chaos panuje w Lechu i jak spontanicznie działa ten klub.
Słuchając wywiadu z Janasem łatwiej zrozumieć, dlaczego tak źle wygląda zespół, który raptem trzy miesiące temu cieszył się z mistrzostwa. Van den Brom dostał mało czasu na poznanie zespołu, ale sam nie skontaktował się ze Skorżą ani Janasem, by szybciej zgromadzić wiedzę, choć deklarował na pierwszej konferencji prasowej, że do nich zadzwoni. Może chciał sam wyrobić sobie zdanie o piłkarzach, może wystarczające były dla niego informacje przekazane przez asystentów Skorży, którzy mimo jego odejścia dalej pracują w klubie? Możliwe jednak, że van den Brom podczas takiej rozmowy dowiedziałby się z jak kruchym zespołem i podatnym na emocje z zewnątrz będzie miał do czynienia.
Janas ciekawie opowiadał, że piłkarze Lecha, gdy tylko przytrafiało im się kilka wpadek, zaczynali grać coraz słabiej i trudno było im uwierzyć w swoje umiejętności, mimo że nie mogły się znacząco obniżyć w zaledwie kilka tygodni. Tymczasem to właśnie zwątpienie rzuca się w oczy, gdy spogląda się teraz na zawodników Lecha. Byli przecież znacznie lepsi od półamatorów z Vikingura, a jednak po 180 minutach dwumeczu tylko z nimi remisowali. Dopiero w dogrywce - choć wciąż z problemami i zmarnowanym rzutem karnym przez Afonso Sousę - udało im się wygrać. To samonakręcająca się spirala. Lech kolejnymi porażkami zakopuje się w kryzysie. Jest już naprawdę głęboko.
Konieczność rozgrywania dogrywki w czwartkowym meczu z pewnością wpłynęła też na spotkanie ze Śląskiem. Pierwsza połowa była znacznie lepsza niż druga. W przerwie trener Lecha mógł narzekać przede wszystkim na skuteczność, ale sama gra i tworzenie okazji bramowych wyglądały nieźle. Po ostatnim gwizdku mógł już narzekać na wszystko - im bliżej było końca meczu, tym gra była gorsza, a okazji ubywało. Lech pierwszy celny strzał oddał dopiero w 89. minucie. Każdy piłkarz wpuszczany z ławki grał gorzej od tego, którego zmieniał. Brakowało determinacji, pomysłu, wiary. Komentator "Canal+" słusznie stwierdził, że nawet gdyby mecz trwał trzy godziny, zespół van den Broma i tak nie strzeliłby gola.
Zasłużenie spada więc na ostatnie miejsce w tabeli - z jednym punktem, siedmioma straconymi bramkami i tylko jedną zdobytą. Trzy miesiące po mistrzostwie.