Musiało minąć nieco czasu, zanim kibice Maroka w meczu z Belgią (2:0) zorientowali się, że w bramce ich drużyny nie stoi Bono. Wszak to on wyszedł na murawę, odśpiewał hymn, ale przed pierwszym gwizdkiem między słupki wszedł Monir El Kajoui. I wypadł wcale nieźle, zachował czyste konto.
Powodem tej zmiany było złe samopoczucie bramkarza po rozgrzewce, a Bono - zdobywca Trofeum Zamory, czyli nagrody dla golkipera z najmniejszą liczbą straconych bramek w sezonie 2021/22 - na swoją chwilę chwały musiał zaczekać. Cierpliwość popłaciła, bo w ciągu 120 minut meczu w 1/8 finału mundialu z Hiszpanią Bono nie tylko zachował czyste konto, ale prawdziwym bohaterem został w serii karnych - nie przepuścił pół uderzenia, broniąc próby Carlosa Solera i Sergio Busquetsa, a w przypadku Pablo Sarabii - który trafił w słupek - wyczuwając intencję strzelca. Wybór gracza meczu był przyjemną formalnością.
- Chodzi o instynkt, trochę szczęścia i to wszystko, nic więcej. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, zrobiliśmy to dla fanów, naszych rodzin. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, co ta wygrana oznacza dla Maroka, ale także dla całego świata - mówił po spotkaniu. Maroko na wyjście z grupy na mundialu czekało 36 lat, teraz mają szansę zapisać się w historii jako pierwszy zespół z Afryki w półfinale mistrzostw świata.
- Prawda jest taka, że będąc w takiej sytuacji, nie do końca przyswajasz to, co osiągnąłeś. Jestem szczęśliwy. Wiemy, że musimy pozostać skoncentrowani i mieć na uwadze to, co nas czeka. Wyobrażam sobie, że z upływem dni być może zdamy sobie sprawę z tego, co osiągnęliśmy. Ale to jeszcze się nie wydarzyło - skomentował z wielką pokorą bohater tego spotkania. Taki był od zawsze.
Tak naprawdę nazywa się on Yassine Bounou, co czyta się jako "Bunu", ale przyległ do niego pseudonim "Bono". Podobno ktoś nazwał go tak w czasach pobytu w Atletico Madryt i zostało. Urodził się w Montrealu w 1991 r. w marokańskiej rodzinie emigrantów, która do Kanady trafiła w celach zarobkowych. Ojciec był profesorem fizyki i wykładał na tamtejszym uniwersytecie. Z uwagi na trudności asymilacyjne matki, wrócili do Maroka, konkretnie do Casablanki, gdy bramkarz miał trzy lata.
Bono opowiadał w rozmowie z "El Mundo", że od małego kochał futbol. - Całe moje życie polegało na grze w piłkę na ulicy. Uczyłem się na parkingu, rysowaliśmy bramki na ścianie, a słupkami były kosze na śmieci - wspominał. Rodzice nie byli przekonani do jego pasji. Woleli, by wyjechał do Hiszpanii i tam szukał pracy. - Byłem tam kilka razy jako dziecko. Pracowałem z wujkiem na pchlim targu, który odbywał się w okolicach La Romareda w Saragossie. W tamtym czasie targ w Hiszpanii był czymś. To nie tak jak dziś, kiedy prawie wszystkie produkty są chińskie. To był szczytowy moment - opowiadał swego czasu bramkarz.
Marokańczyk pragnął grać w piłkę. Pierwotnie był napastnikiem, lecz szybko został przemianowany na bramkarza. Szkolił się w miejscowym Wydad Casablanca, z którego mając 17 lat wyjechał na okres próbny do francuskiej Nicei. Tam spędził cztery miesiące i czasami trenował z pierwszą drużyną. - Trudno mi było żyć samemu. Tęskniłem za rodziną. Było za wcześnie - wspomina Bono w rozmowie z "El Pais".
Poza ojczyznę na stałe wyruszył dopiero w 2012 r., gdy miał 21 lat, mimo że jego klub Wydad, wówczas finalista Afrykańskiej Ligi Mistrzów, oferował mu większe pieniądze. - Marzyłem jednak, żeby pójść dalej i grać w Europie. Czułem, że mogę zrobić coś większego - tłumaczył decyzję. Trafił do Atletico Madryt, gdy trenerem był już Diego Simeone. Bono nawiązał do jego nauk "Cholismo" po triumfie z Hiszpanią. - Rozegraliśmy mecz jak Simeone i wygraliśmy - powiedział "ESPN". Ale początki w stolicy wspomina równie ciężko, co pobyt we Francji. Miał kompleks niższości i zetknął się z zupełnie innym futbolowym światem, w dodatku bardzo wymagającym i brutalnym.
Jego zdaniem w przetrwaniu trudnych momentów pomógł mu jego charakter i korzenie. - Mam silną psychikę, jestem pracowity i spokojny. Umiem czekać na szansę i szukać swojego przeznaczenia. Gdybym wrócił, pomyślałbym inaczej. Ale musicie zrozumieć, że moja głowa jest głową marokańskiego chłopca, a nie piłkarza, który opuszcza Maroko i gra w Europie. Wszyscy są dziećmi imigrantów - tłumaczył. - Któregoś dnia przyszedłem na trening i w drzwiach spotkałem chłopaka, który grał ze mną w Wydadzie. Powiedział mi, że przypłynął łodzią. To sprawia, że myślisz sobie: nie każdy ma tyle szczęścia, co ja.
W Atletico się nie przebił. Nie zadebiutował nawet w pierwszej drużynie, ale udało się to zrobić w mniejszych klubach. Najpierw w Realu Saragossa, mieście gdzie jako dziecko jeździł pomagać wujkowi na pchlim targu, a następnie w Gironie. To pobyt w Katalonii otworzył mu drzwi do piłkarskiego raju. Najpierw awansował z tym klubem do najwyższej klasy rozgrywkowej, lecz następnie po dwóch latach spadł. Rękę wyciągnęła Sevilla. U Julena Lopeteguiego w lidze w sezonie 19/20 był golkiperem numer dwa, po Tomasie Vacliku. Bronił w Lidze Europy, które klub z Andaluzji wygrał, pokonując w finale włoski Inter, a w półfinale wyrzucając Manchester United. W następnych sezonach, aż do dzisiaj, Marokańczyk stał się pełnoprawną "jedynką".
Bono jest szczęśliwy w Sevilli, lecz latem pojawiały się plotki o jego przyszłości. Media podawały nawet informacje o zainteresowaniu Barceloną, która szukała zmiennika dla Marca-Andre ter Stegena. Od początku mundialu krążyły również plotki o możliwym transferze 31-latka do Argentyny, z uwagi na jego zamiłowanie do tego kraju. Od dziecka kibicował tamtejszej reprezentacji oraz River Plate. - Mój pies wabi się Ariel, ponieważ jednym z moich ulubionych zawodników był Ariel Ortega - zdradził jakiś czas temu. To były legendarny zawodnik klubu z Buenos Aires, który rozegrał 87 spotkań w narodowych barwach "Albicelestes".
W barwach narodowych Maroka Bono zagrał już 49 razy, ale przed laty zadzwonił do niego Benito Floro, selekcjoner reprezentacji Kanady w latach 2013-2016, aby namówić go do gry dla drugiej ojczyzny. Bono nie przyjął propozycji. Tłumaczył, że z Maroka pochodzi jego rodzina i tutaj się wychował oraz dorastał. Rzutami karnymi z Hiszpanią zapisał się w historii swojej ojczyzny. Ale to nie koniec tej historii - kolejny jej rozdział w sobotę o godz. 16 czasu polskiego, kiedy rywalem Maroka o półfinał mundialu będzie Portugalia.