Posłuchajcie opowieści o trenerze, w którego nikt nie wierzył, i o drużynie, której nikt nie chciał. O tym, że reprezentacji się nie buduje, a rękę selekcjonera dostrzec można natychmiast.
Jest jesień 2012 r., ukraińską kadrę porzucił właśnie Oleh Błochin, czyli wybitny piłkarz, który po zejściu z boiska został świetnym trenerem. Szefowie federacji nie mają planu B. Powołują komisję, która ma znaleźć nowego selekcjonera. Pierwszy kandydat - Andrij Szewczenko - odmawia.
Drugi, trzeci, czwarty i kolejni wybierani z rodzimej ligi - również. Opłacani przez oligarchów ani myślą porzucać klubów dla drużyny, z którą - jak im się wydaje - można tylko przegrać. Działacze wychodzą za granicę. Trafiają na szarlatana Svena-Görana Erikssona, negocjują z Harrym Redknappem, który nigdy wcześniej nie wyściubił nosa poza Dover. Zgadzają się, by Anglik dowodził kadrą z domu, a na Ukrainę przylatywał tylko na weekendy. Proponują 5 mln funtów pensji rocznie (plus premie), osobistego kierowcę, zwrot kosztów podróży i apartament w centrum Kijowa. Redknapp odmawia, gdy dostaje propozycję od zmierzającego do drugiej ligi angielskiej Queens Park Rangers.
W międzyczasie dowodzona przez tymczasowego trenera reprezentacja remisuje w Mołdawii i przegrywa u siebie z Czarnogórą. Sytuacja jest tragiczna, drużyna nie wygrała sześciu meczów z rzędu, jest bliska przegrania eliminacji mundialu. Działacze zamieniają jednego tymczasowego selekcjonera na drugiego. Szukają.
Napisać, że wybór Mychajło Fomenki był ostatecznością, to napisać nieprawdę. On nie był brany pod uwagę. Kierował komisją, która podsuwała władzom kolejnych kandydatów. Co to zresztą za trener? Sukcesy osiągał w połowie lat 90., od 2011 r., gdy wyleciał z rosyjskiego drugoligowca, był bezrobotny.
Jako szef komisji szukającej selekcjonera ponosi klęskę, nie potrafi znaleźć odpowiedniego fachowca, który chciałby pracować z ukraińskimi piłkarzami. Oddanie mu kadry było dowodem bezradności działaczy. Jak podejrzewacie, czekająca na Szewczenków, Erikssonów i Redknappów opinia publiczna nie zareagowała entuzjastycznie.
Jest jesień 2013 r. Ukraina w pierwszym meczu barażu o mundial wygrywa z Francją 2:0. Do Brazylii może pojechać, nawet jeśli we wtorek przegra. Fomenko zaczynał rok pod Mołdawią, dziś jest 90 minut od mistrzostw świata.
Przez 11 miesięcy jego piłkarze zagrali 11 meczów, 9 wygrali. Strzelili 33 gole, stracili 2. Ostatniego w marcu, z Mołdawią.
Kilka dni wcześniej przyjechali na Stadion Narodowy z nożem na gardle i bez kontuzjowanego Jewhena Konoplanki. Kapitana Anatolija Tymoszczuka debiutujący w meczu o punkty Fomenko odesłał na ławkę. Wynik znacie.
W czerwcu Ukraińcy znów stali nad przepaścią. Po 45 minutach w Podgoricy remisowali 0:0 i grali w dziesiątkę. Zwyciężyli 4:0, sprawili Czarnogórze najboleśniejsze domowe lanie w historii.
Wady drużyny Fomenko zamieniał w zalety. Nie znalazł skutecznego snajpera, więc do napadu wstawił napastnika z duszą walecznego obrońcy. Roman Zozulia grał regularnie, zamęczał defensorów rywali, ale w grupie zdobył tylko jedną bramkę (z Polską). W piątek dał swojej drużynie prowadzenie.
Ta historia wciąż może skończyć się źle, Francuzi będą faworytami rewanżu. Niezależnie od wyniku Ukraińcy mają dziś kadrę gotową kadrę na eliminacje Euro 2016, osiągającą lepsze wyniki od tej, którą wystawili na ostatnich mistrzostwach Europy. Drugi współgospodarz Euro 2012 gra natomiast gorzej niż półtora roku temu.
Dyskutuj z autorem na jego blogu - kick & rush