Małachowski zaskoczony zachowaniem kibiców po MŚ. "Stać mnie na medal w Tokio, ale nie wiem czy zostanę w sporcie"

- Każdy potrzebuje wsparcia, gdy ma gorsze dni. Ale zupełnie się nie spodziewałem, że ktoś się przejmie i mi napisze "Nie załamuj się, chcę, żebyś dalej trenował". Kibice, serdecznie Wam za to dziękuję. Uwierzcie, to jest duży zastrzyk energii - mówi Piotr Małachowski. Dwukrotny wicemistrz olimpijski oraz mistrz świata i mistrz Europy w rzucie dyskiem dwa tygodnie temu był załamany. - Szkoda na mnie pieniędzy podatników - mówił po tym jak odpadł w eliminacjach MŚ w Dausze. Czy przestał myśleć o zakończeniu kariery?
Zobacz wideo

Rok temu Małachowski sensacyjnie odpadł w eliminacjach ME w Berlinie. Wkrótce postanowił rozstać się z trenerem Witoldem Suskim, z którym pracował od początku kariery. Na nowego szkoleniowca wybrał sobie Gerda Kantera, który wtedy kończył swoją karierę. Małachowski marzył, że z mistrzem olimpijskim z Estonii wypracuje taką formę, która w 2020 roku w Tokio pozwoli mu wygrać igrzyska, czyli zdobyć jedyny tytuł, jakiego w sporcie nie wywalczył. Czy nasz najlepszy dyskobol nadal o tym marzy? Pod koniec września na MŚ w Dausze Małachowski nie przeszedł eliminacji i bardzo rozgoryczony wyznał dziennikarzom, że poważnie zastanawia się nad rzuceniem sportu. - Szkoda na mnie pieniędzy podatników. Wiem, że do igrzysk w Tokio został niecały rok i szkoda byłoby nie dotrwać, ale naprawdę muszę się zastanowić czy dalej trenować - mówił. 

Teraz przed naszym multimedalistą ostatni start w sezonie - w chińskim Wuhan na Wojskowych Igrzyskach Sportowych. Później Małachowski ma ostatecznie zdecydować czy mówi "do widzenia" czy dalej ciężko pracuje i próbuje zrealizować ostatnie sportowe marzenie.

Łukasz Jachimiak: Do Chin ruszyłeś z nastawieniem, że to ostatni start, ale w sezonie, a nie w karierze, prawda?

Piotr Małachowski: Jadę dobrze wystartować, a później będę miał czas, żeby wszystko sobie spokojnie przemyśleć. Zobaczymy jak będzie.

Nie wierzę, że jeszcze jesteś w emocjach po nieudanym występie na mistrzostwach świata.

- Nie no, oczywiście, że to już minęło. Duże emocje i duża złość były zaraz po tym jak odpadłem w eliminacjach. Teraz już na wszystko patrzę spokojnie. I naprawdę jeszcze nie wiem co zrobię.

Jasne jest, że zbliżasz się do końca kariery, od dłuższego czasu zapowiadałeś, że pożegnasz się w 2020 roku po igrzyskach w Tokio. Dlaczego miałbyś to pożegnanie przyspieszać?

- Jest dużo rzeczy za tym, żebym dalej trenował, ale widzę też minusy. Po sezonie, jak już nie będę miał na głowie żadnych startów, treningów, przygotowań, siądę i przeanalizuję sytuację, dokładnie popatrzę czy więcej jest plusów czy minusów mojego zostania w sporcie.

Jeszcze raz: jakie mogą być minusy poza tym, że możesz się czuć zmęczony, stęskniony za bliskimi? Bo na pewno znasz reakcje ludzi na Twoje słowa "Szkoda na mnie pieniędzy podatników"?

- Wiesz co? To jest supersprawa. Nie myślałem, że ktoś się przejmie i mi napisze coś w rodzaju: "Nie załamuj się, chcę, żebyś dalej trenował, pracuj, nie poddawaj się". To są fajne, bardzo budujące słowa od kibiców.

Musisz je docenić. Przecież w naszym sporcie jest tak, że to kibic mówi: "Szkoda na X czy Y naszych pieniędzy", a tu ludzie pisali: "Piotrek na Ciebie nie szkoda, Ty zasługujesz".

- Tak, to jest bardzo fajne i to jest po stronie rzeczy, które przemawiają za tym, żebym walczył dalej. Każdy z nas potrzebuje wsparcia, kiedy ma gorsze dni. Ale, szczerze, liczyłem na bliskich, a zupełnie się nie spodziewałem, że coś takiego zrobią dla mnie obcy ludzie. Byłem w szoku, że ludzie tak pozytywnie zareagowali. Kibice, serdecznie Wam za to dziękuję. Uwierzcie, to jest duży zastrzyk energii.

Taki zastrzyk dostałeś też od Gerda Kantera? Spotkaliśmy Twojego trenera w Dausze i on był absolutnie przekonany, że masz wszystko, by dotrwać do Tokio i rywalizować tam o medal. 

- Tak. Rozmawialiśmy o tym, że to był dopiero pierwszy rok naszej współpracy, że jeszcze się poznajemy i dlatego coś mogło nie zagrać. Okazało się, że też duży wpływ na mnie mogła mieć pogoda w Katarze. W Turcji, na zgrupowaniu w Belek, rzucałem nawet 67,70 m, a w Dausze miałem problem z 64 metrami. Cztery metry w dół forma tak nagle nie schodzi. Zaraz po eliminacjach mówiłem, że za mocno chciałem się pokazać, na pewno były błędy w moim podejściu, ale nie tylko to zaważyło. Poszliśmy później na trening i na nim też miałem problem rzucić 64 czy nawet 63 metry. A jak wróciłem do Polski, to rzucałem normalnie - po 65 metrów. Powinienem bez najmniejszego problemu przejść kwalifikacje.

Kanter opowiadał nam, że w Turcji zrobiliście nawet próbne kwalifikacje, z takimi czasowymi odstępami między kolejnymi rzutami, jakie są w prawdziwych eliminacjach. W teście bez problemu zrobiłeś co trzeba.

- Tak, my naprawdę bardzo profesjonalnie przepracowaliśmy ten rok.

Nie czujesz, że musisz przepracować tak kolejny, żeby nie żałować, że zrezygnowałeś będąc w połowie drogi?

- Coś w tym jest. Poza tym z Gerdem się umówiliśmy, że przepracujemy dwa lata. Dałem mu słowo i nie chciałbym go zawieść, powiedzieć mu nagle "Na razie". To by było nie fair z mojej strony.

W rozmowie z nami powiedział, że gdyby w Ciebie nie wierzył, to nie poświęcałby Ci czasu, który mógłby spędzić z rodziną.

- Oczywiście, to jest prawda. Wiem, że poświęca mi wiele. I nie chcę go zawieść. Ale spokojnie, muszę jeszcze to wszystko dobrze przemyśleć, żeby mieć pewność.

Twoja rodzina chyba wywiera dużą presję, żebyś nie rezygnował, skoro Twoja partnerka na Facebooku rozkręciła akcję "Nie damy Ci zrezygnować" i napisała wprost, że odpocząć w domu będziesz mógł dopiero za rok?

- Tak, wszystko jest jasne. Ja też czuję, że najlepiej byłoby skończyć karierę na wielkich zawodach, czyli na igrzyskach olimpijskich. I później mieć jeszcze tylko jeden, ostatni start w życiu, na Memoriale Kamili Skolimowskiej. Fajnie by było.

Zwłaszcza że medal olimpijski chyba cały czas jest w Twoim zasięgu?

- Oczywiście, że jest w zasięgu. Ciągle rzucam takie wyniki, które mogą dać mi podium najważniejszych imprez. Ale widzisz jaki sport - możesz być w formie i odpaść w kwalifikacjach.

Liczysz na to, że teraz w Wuham porzucasz tak, że to Cię podbuduje?

- Impreza jest dla mnie bardzo ważna. Jestem chorążym ekipy, jest nas, polskich sportowców-żołnierzy prawie 300 i będziemy się chcieli jak najlepiej zaprezentować. Pożegnanie mieliśmy z pompą, byli generałowie, wszyscy dowódcy, odczytałem ślubowanie, odebrałem flagę, a to nie są chwile, do których człowiek podchodzi na luzie. Czuję rangę wydarzenia i wiem, że wojsko zasługuje na to, żebym mu się odwdzięczył. Bo pomaga mi od dawna, a zaczęło to robić w bardzo ciężkim okresie mojej kariery. Takim startem chcę powiedzieć "Dziękuję bardzo".

Od jak dawna jesteś sportowcem-żołnierzem?

- Już od 15 lat. Wszystko się zaczęło na długo przed moimi pierwszymi, międzynarodowymi sukcesami. Wtedy jeszcze nie miałem stypendium, nie miałem sponsora, a wojsko już ze mną było.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.