Sensacja w rzucie dyskiem! Małachowski: Szkoda na mnie pieniędzy podatników

- Pięć dni temu rzucałem prawie 68 metrów, a teraz tylko 62. Szkoda na mnie pieniędzy podatników. Wiem, że do igrzysk w Tokio został niecały rok i szkoda byłoby nie dotrwać, ale naprawdę muszę się zastanowić czy dalej trenować - mówi Piotr Małachowski. Multimedalista wielkich imprez w kwalifikacjach konkursu rzutu dyskiem na MŚ w Dosze rzucił tylko 62,20 m i nie awansował do finału.
Zobacz wideo

Małachowski zajął dziewiąte miejsce w grupie A. Do finału awansuje 12 najlepszych zawodników i w tym gronie na pewno nie zobaczymy Polaka - już po grupie A jego szanse były wyłącznie matematyczne. Z eliminacji odpadł również Robert Urbanek (61,35 m).

"Zawiodła głowa"

- Zgubiła mnie chora ambicja. Za bardzo myślałem o odległościach - mówi mistrz świata z Pekinu z 2015 roku.

Po rzutach Małachowski stukał się w czoło, wymownie gestykulował w kierunku swojego trenera, Gerda Kantera. - Jeżeli się myśli o metrach, a nie o tym, jak spokojnie zrobić swoje, to znaczy, że zawiodła głowa. Trzeba się zastanowić czy dalej trenować - mówi 36-letni dyskobol. - Szkoda pieniędzy podatników. Są młodzi zawodnicy, w których warto inwestować, a nie we mnie. Tyle ciężkich zgrupowań, tyle pracy i 62 metry? No bez sensu - dodaje.

Oczywiście Małachowski zdaje sobie sprawę z tego, że w dużych emocjach nie warto podejmować wiążących decyzji. Ale mówi tak: - Wiem, że do igrzysk został niecały rok i szkoda byłoby nie dotrwać, ale naprawdę muszę się zastanowić. I na razie nie jestem optymistycznie nastawiony.

"Rozmawiam z psychologiem, ale chora ambicja wygrywa"

Dwukrotny wicemistrz olimpijski jest pewny, że do Dohy przyjechał w formie. - Pięć dni temu na zgrupowaniu w Belek rzucałem prawie 68 metrów. Tu nie potrafiłem zapanować na mocą. Na treningach nieudane rzuty miały po 66 metrów. Tu nie potrafiłem się uspokoić, rzucić na 64 metry i tylko zapewnić sobie kwalifikację. Chciałem od razu rzucić 70 metrów. I mamy taki rezultat, jaki mamy - mówi.

Małachowski przyznaje, że chora ambicja to jego odwieczny problem. - Zawsze na kwalifikacje się tak nastawiam, że dam pokaz mocy. I to jest mój problem.

Ten problem zawodnik stara się rozwiązać, pracując z psychologiem. - Rozmawiam z profesorem Blecharzem. Wszystko miałem fajnie poukładane w głowie, a jednak przyszły kwalifikacje i znowu chora ambicja wzięła górę. Oczywiście zawsze byłem ambitny, ale teraz za dużo myślę, dużo więcej niż kiedyś. A przecież rzut trwa tylko dwie sekundy, a ja tak dużo rzeczy chcę zrobić, że gubię rytm - opowiada.

Trener powie "What the hell?!"

Na koniec Małachowski powiedział dziennikarzom, co spodziewa się usłyszeć od Kantera, z którym rok temu podjął współpracę z nadzieją na sukcesy w Dosze i w Tokio. - Na pewno trener nie będzie mi doradzał czy mam kończyć ze sportem. Sam zaczynałem trenować i sam podejmę decyzję czy kończyć, bo to moje życie. A co mi powie? "What the hell?!"

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.