Rosjanie myśleli, że znaleźli sojuszników, a dostali potężny cios

Jakub Balcerski
Rosyjski sport próbował stworzyć iluzję. Obecność na spotkaniu narodowych komitetów olimpijskich w Seulu miała przynieść nowych sojuszników - kraje, które mogą stanąć po stronie Rosjan i Białorusinów w walce o powrót na sportowe areny. Nawet jeśli wielu uważa ich przywrócenie za słuszne, to Międzynarodowy Komitet Olimpijski został zmuszony do podtrzymania ich zawieszenia. To samo później zrobiła Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS).

28 lutego Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) ogłosił decyzje w sprawie Rosji i Białorusi w obliczu inwazji na Ukrainę. Zalecił, żeby nie zapraszać sportowców z tych krajów na międzynarodowe zawody, żeby nie organizowali żadnych imprez, a jeśli już gdzieś startowali, to bez nazwy i flag tych państw. To brzmiało jak wyrok, w dodatku długoterminowy.

Zobacz wideo Jeremy Sochan jak Rodman! Czy Polak podbije NBA? Już przeszedł do historii

Rosjanie już ogłaszali niepokojące informacje. To miało być małe zwycięstwo

Tymczasem minęło ponad 230 dni i już mogło się wydawać, że jest bardzo blisko powrotu Rosjan i Białorusinów do światowego sportu. Bo tym razem MKOl-u nie obchodzi, że wojna na Ukrainie trwa. Jego przewodniczący, Thomas Bach skompromitował się swoimi słowami o przywróceniu obu krajów do sportowej rywalizacji.

- Dziś to Rosja i Białoruś. Ale jeśli pozwolimy polityce przejąć sport, jutro to będziecie wy - powiedział na posiedzeniu narodowych komitetów olimpijskich Thomas Bach cytowany przez insidethegames.biz, gdy na sali Duńczyk Hans Natorp z tamtejszej federacji poruszył temat pełnego powrotu do sportu Rosjan i Białorusinów. Tak, jakby napadnięcie na inny kraj, a już tym bardziej atakowanie tam nie tylko celów militarnych, ale przede wszystkim cywili, było czymś zupełnie normalnym.

Jeśli dla Bacha faktycznie tak jest, to poglądy Niemca są obrzydliwe. Jeszcze kilka miesięcy temu pod presją niemal całego światowego sportu miał interes w tym, żeby wyglądały zupełnie inaczej. Żeby Rosjan i Białorusinów wykluczać, a wojnę potępiać. Teraz najwyraźniej już tak nie jest, skoro działacz mówi, że taki ruch uważa za słuszny. 

Rosyjscy działacze ucieszyli się, widząc wsparcie Bacha, ale informowali o jeszcze ważniejszym sukcesie. Według ich relacji na spotkaniu w Seulu "przytłaczająca większość krajowych komitetów sprzeciwiła się dyskryminowania sportowców przez względy polityczne". Już ogłaszali krok naprzód, małe zwycięstwo. To jednak informacje nieoficjalne. Niepokojące, ale przez nikogo i przez nic niepotwierdzone. 

MKOl nie przywrócił Rosjan i Białorusinów do sportu. FIS podtrzymał zakaz startów na kolejny sezon

Bo skutki spotkania były wręcz odwrotne. Pomimo kontrowersyjnych okoliczności i wypowiedzi nie zmieniła się decyzja MKOl-u: to wciąż wstrzymanie powrotu Rosjan i Białorusinów. - Robimy to z ciężkim sercem, bo to nie zawodnicy i działacze stamtąd wszczęli wojnę i nie są za nią odpowiedzialni. Nigdy nie powinni być politycznymi ofiarami działania ich rządów - wskazał Bach podczas posiedzenia w Seulu.

Za MKOl-em poszedł także FIS, który, choć jest uważany za jedną z federacji będących najbliżej przywrócenia Rosjan i Białorusinów na listy startowe, podtrzymał zawieszenie zgodnie z zaleceniami wydanymi w Seulu. To oznacza, że zawodników z obu krajów nie zobaczymy na starcie przez cały kolejny sezon sportów, w których Rosjanie zdobywali medale na igrzyskach w Pekinie: skoków, biegów narciarskich, czy narciarstwa dowolnego. Wszystko przez to, że kolejny kongres FIS zaplanowano na wiosnę. Chyba że MKOl wyda specjalne zalecenie jeszcze w trakcie sezonu. Takie informacje podawał jeszcze niedawno sekretarz generalny FIS, Michael Vion - że sytuacja może się zmienić jeszcze nawet w grudniu, czy styczniu. Teraz wygląda na to, że tak się nie stanie.

Już nawet Wialbe widzi, w jak złej sytuacji jest sportowa Rosja. "Będzie nam coraz ciężej"

I gdy wydawało się, że to przecież nie jest zaskakujący ruch i że nie stworzy wielkiego zamieszania, odezwała się Jelena Wialbe. To mistrzyni biegów narciarskich, prawdziwa legenda tego sportu, ale też wielka fanka Władimira Putina - jest nawet w jego partii Jedna Rosja. Choć w świecie narciarstwa po wyrzuceniu z Rady FIS coraz więcej osób przestaje się liczyć z jej zdaniem i uważa ją za zwariowaną fanatyczkę, to jej opinie często jasno pokazują, jakie nastroje panują w rosyjskim sporcie. I teraz wydaje się, że pojawił się tam spory strach przed zbliżającą się katastrofą. A Rosjanie jednak otrzymali spory, wręcz potężny cios.

- Nie byłam zaskoczona decyzją. Nie jesteśmy przecież małymi dziećmi, wiemy, co się dzieje. Ale nie będę kłamać, ta decyzja sprawi, że będzie nam coraz ciężej. To nie tylko sprawa narciarstwa, a całego rosyjskiego sportu. Jest źle, choć jeszcze nie fatalnie. Zawodnicy muszą myśleć nie o tym, co teraz, ale o przyszłości. Jeśli zrozumieją, że przygotowują się do igrzysk olimpijskich, tych za cztery lata we Włoszech, to dla nich wszystko będzie w porządku. W tym sensie, że ich praca wciąż musi trwać. Ale dla tych, którzy tego nie przyjmą do wiadomości, będzie trudno. Nie byłabym zaskoczona, jeśli ktoś skończy karierę z powodu braku motywacji. To teraz bardzo modne - tłumaczyła Wialbe w rozmowie z portalem sport24.ru.

Przez cały wywiad podkreślała, że cała ta sytuacja nie jest czymś, co chce widzieć. I że chce walczyć o pozytywne rozwiązanie, choć sama rozumie, że nie będzie szybkiego powrotu do normalności. Nad rosyjskim sportem, a w szczególności narciarstwem, które miało obecnie swój bardzo dobry, być może nawet złoty okres. Wialbe to jedna z pierwszych tak dużych postaci, które do tej pory zapatrzone w rosyjską perspektywę "operacji wojskowej" w Ukrainie, teraz zaczynają sobie zdawać sprawę, że ta wojna za chwilę może zniszczyć rosyjski sport. Że ciągłe upieranie się przy podkreślaniu tego, ile świat straci bez Rosjan, nie daje pełnej perspektywy sytuacji. Bo na świecie wciąż przeważa opinia o tym, że w obecnych okolicznościach nikomu nie powinno być ich żal.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.